Forum CZARNA PERŁA Strona Główna
  FAQ  Szukaj  Użytkownicy  Grupy  Galerie   Rejestracja   Profil  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  Zaloguj 

Rodzina

Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum CZARNA PERŁA Strona Główna -> Tawerna / Psyche
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Autor Wiadomość
Aletheia
Oficer


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Pon 19:25, 04 Sty 2010 Temat postu: Rodzina

Temat wynikły z dyskusji wokół Skarbów a.d. 2009.
------------------------------------------------------

Co można napisać o rodzinie, okaże się w trakcie. Wink A na razie kilka propozycji.

Czy uważacie się za ludzi "rodzinnych" i jak rozumiecie to określenie?
Czy Wasze rodziny są duże i... jak wielkie, według Was, to już "duże"? Czy chcielibyście aby były większe, albo... mniejsze?
Kogo uważacie za członków najbliższej rodziny, kogo dalszej, a kogo całkiem dalekiej... Czy taka odległość pokrewieństwa jest dla Was w ogóle istotna?
Czy ktoś z rodziny jest dla Was szczególnie ważny i dlaczego?
Czy często spotykacie się z rodziną? Czy lubicie te spotkania? Czy mieszkacie blisko siebie, albo przeciwnie - niektórych albo wszystkich życiowe i dziejowe wiatry rozniosły po Polsce albo świecie?
Czy interesują Was dzieje rodziny, czy wiecie coś o swoich przodkach i jak daleko "w głąb" historii?

Dalsze pytania oczywiście mile widziane. Zapraszam do dyskusji. Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Karottka
Zejman


Dołączył: 30 Gru 2007
Posty: 1239
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Lublin
Płeć: piratka

PostWysłany: Wto 19:02, 05 Sty 2010 Temat postu:

Hm...

Uważam się za człowieka bardzo rodzinnego, ale to pojęcie względne moim zdaniem. kocham moją rodzinę, uwielbiam spędzać z nią czas, cieszę się z dobrych chwil, płaczę w złych... Dla tych, których nazywam najbliższymi gotowa jestem się zabić. Smile
Moja rodzina niby jest duża - rozsiana po całym świecie, ale utrzymuję kontakty z niewieloma osobami. Obecnie jesteśmy ograniczeni do naszej rodziny, rodziny wujka i mamy chrzestnej. Osób nie więcej niż 24. Kontakt telefoniczny utrzymuję z rodziną stryjka i trochę dalszej cioci, Urszuli. Raz do roku zdzwaniamy się na święta z rodziną w Kołobrzegu. Za moją rodzinę uważam też mojego ukochanego, z którym już teraz mam przyszłość splanowaną xd Oraz przyjaciela, który popełnił samobójstwo i jego prawnego opiekuna. Chciałabym mieć większą (czyt. chciałabym mieć dzieci Very Happy), ale jest dobrze. Smile
Dla mnie szczególnie ważni są:
- Tata - Wychowywał mnie 11 lat, dużo nauczył i go kocham Smile
- Mama chrzestna - Ze strony taty, nauczyła mnie wychowania dzieci Smile
- Ukochany - Nauczył mnie żyć bez uzależnień, szczęśliwie
I tak naprawdę nikt więcej nie był mi tak bliski jak dotąd.
Czy często - zależy, kogo. Po kolei:
Mamę widuję niemal codziennie. Co 2 dzień chodzi do pracy, czasem ma urlopy. Tatę widuję niestety co 2 miesiące... Przy okazjach. Brata widuję codziennie. Niestety Razz Dziadka i babcię jedną widuję codziennie. Resztę przy okazjach. Jednych częściej, innych rzadziej.. Tata mieszka obecnie w Anglii, mąż mamy chrzestnej czasem jeździ do Włoch. Chyba bardzo się nie rozjeżdżamy. Smile
Szczerze mówiąc nie bardzo, bo wiem wystarczająco dużo.

Tyle ode mnie. Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anajulia
Kapitan


Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Drogi
Płeć: piratka

PostWysłany: Nie 23:09, 23 Maj 2010 Temat postu:

Powiadają, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu... i to chyba, niestety, prawda. Co nie znaczy, że ze swoją mam złe stosunki. Chcę tylko zacząć tę wypowiedź od ogólnorodzinnej refleksji. Takiej mianowicie, że choć więzy krwi są niekiedy zaskakująco silne, że z konieczności jesteśmy obciążeni genetycznie (zarówno cechami urody, jak i chorobami na przykład, a w tym tak alergią na roztocza, jak i alkoholizmem), a naszą osobowość w głównej mierze kształtują doświadczenia z najwcześniejszego dzieciństwa, to jednak - myślę - znaczenie rodziny się w naszej kulturze przecenia i jest to często ogromnie krzywdzące dla jednostek. Bo wpływ korzeni na kształt życia to jedno, a dalsze wybory to drugie i zazwyczaj dobrze jest dołożyć starań, by te dwie sprawy oddzielić. Rodzina to glina, z której zostaliśmy ulepieni. Warto ją poznać, zrozumieć, oswoić. Ale nie widzę żadnej przesłanki ku temu, by uważać ją za "swoich" w odróżnieniu od "nie-swoich" tylko dlatego, że w tej grupie doszło do jakiejś wymiany genów. Na więzi trzeba pracować, nie tworzą się samorzutnie. I choć idealnie byłoby znaleźć najlepszych przyjaciół pośród braci, ciotek czy siostrzeńców, to najczęściej jest to trudne, jeśli w ogóle możliwe. W życiu ciężko o idealne sytuacje. Nawet ta najbliższa, najsilniejsza więź, jaka istnieje miedzy dziećmi a rodzicami, często bywa nieznośnie toksyczna. A kiedy słyszę jak dzieciom wkłada się do głowy, że trzeba szanować matkę, która nie trzeźwieje, w najlepszym razie o potomka nie dba, a w gorszym… szkoda słów, ale to jednak matka, to po prostu nóż mi się w kieszeni otwiera. Dziecko każdy spłodzić potrafi, ale w praktyce niewielu ludzi potrafi być dobrymi rodzicami. I cóż, większość chyba jednak kocha swoje dzieci i mimo codziennych zaniedbań skoczyłaby za nimi w ogień i choćby dlatego ta więź jest szczególna, warta pielęgnowania, co jednak nie zmienia faktu, że same więzy krwi to zbyt mało, by instytucję rodziny wynosić na piedestały. W praktyce zwykle więcej w rodzinach zawiści, obłudy, złości (no bo najłatwiej odreagować złe emocje w środowisku, z którego z tego powodu nie zostanie się wykluczonym), wzajemnych animozji. Na palcach jednej ręki byłabym w stanie zliczyć rodziny, które są razem nie na chrzcinach czy przy wigilijnym stole, ale wówczas, gdy trzeba stanąć murem za jednym z członków, czy za wspólną sprawą. Może to gorzkie, a może piękne raczej, ale w takich chwilach przeważnie bardziej liczyć można na obcych ludzi. Co ja mówię – obcych. Takich ludzi, którzy są obok nas w potrzebie, nazywamy przyjaciółmi Smile.

W mojej rodzinie nie działo się nigdy źle, ale daleka jest od ideału. Może właśnie dlatego, że nie działo się źle. Nie działo się też dobrze. Jest neutralnie. Konflikty zażegnuje się w zarodku, gdy są, to podskórnie, wszyscy są dla siebie mili, uśmiechnięci. Ale nie ma bliskości, szczerości, częstych spotkań. Z większością nie widuję się w ogóle, bo rozjechali się po świecie, a odkąd i ja wyjechałam z rodzinnego miasta, kontakt urwał się praktycznie w ogóle. Wyjątek stanowią moi rodzice, którzy są wspaniałymi ludźmi i zawsze miałam z nimi dobre relacje. Nie, idealnie nie jest i nie było. Ale gdy, już jako dorosła osoba, "przecięłam pępowinę", zdystansowałam się do wszystkiego, co wyniosłam z domu i zaczęłam walczyć z wpojonymi mi lękami, ograniczeniami, doceniłam też znacznie mocniej to, jakie bogactwo dostałam wzrastając w miłości, akceptacji. Toteż przykładając rzecz nie do idei, a do standardów, muszę stwierdzić, że miałam kupę szczęścia i najwspanialszych rodziców, jakich sobie można wymarzyć. Mniej szczęśliwie ułożyły mi się relacje z siostrą, nie wiem czy ze względu na różnicę wieku, czy na jakieś nieuświadomione dla nas obu wypadki z dzieciństwa, czy dlatego, że tak różne jesteśmy i całkiem inne wybrałyśmy modele życia. To nic przecież, że dzielą nas kilometry. Z dziesiątkami ludzi, których nie widziałam na oczy, mam bliższy kontakt niż z rodzoną siostrą. Smutne Sad. Niemniej kocham ją i to jedna z tych osób, za którymi skoczyłabym w ogień. Więcej ich w rodzinie nie mam, niestety. I pewnie nie mało w tym mojej winy. Wszak po tragicznej, samobójczej śmierci jednej z moich kuzynek, wyrzucałam sobie, że i ja nie znalazłam się przy niej w porę, ba! nawet nie wiedziałam jakie ma problemy, nie rozmawiałyśmy częściej niż od święta, a miałyśmy takie same włosy, nosy, owal twarzy... Postanowiłam tego błędu nie powtarzać i nawiązać bliższe stosunki z moim kuzynostwem. Zapału wystarczyło mi na jedną z sióstr, ale od wielu lat z nią koresponduję i myślę, że mogę ją nazwać swoją przyjaciółką. Cóż, na więzi trzeba pracować...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
KresKa
Piracki Lord


Dołączył: 04 Cze 2006
Posty: 1800
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Między Morzem Północnym a Karaibskim

PostWysłany: Pią 0:27, 18 Lut 2011 Temat postu:

Temat nie pociągnięty? A szkoda, bo bardzo ciekawy, ale i osobisty bardzo więc może dlatego...

Anajulia napisał:
Z większością nie widuję się w ogóle, bo rozjechali się po świecie, a odkąd i ja wyjechałam z rodzinnego miasta, kontakt urwał się praktycznie w ogóle. Wyjątek stanowią moi rodzice, którzy są wspaniałymi ludźmi i zawsze miałam z nimi dobre relacje. Nie, idealnie nie jest i nie było. Ale gdy, już jako dorosła osoba, "przecięłam pępowinę", zdystansowałam się do wszystkiego, co wyniosłam z domu i zaczęłam walczyć z wpojonymi mi lękami, ograniczeniami, doceniłam też znacznie mocniej to, jakie bogactwo dostałam wzrastając w miłości, akceptacji.


Ja zaledwie po pół roku zauważam ogromną różnicę w kontaktach z rodzicami. Rodzic rodzicowi nie równy, ale fakt faktem, że im mniej codziennych spraw was łączy, tym łatwiej się dogadać. To jest też bardzo znaczące - w jakim wieku byli Twoi rodzice, gdy przyszłaś na świat. Moi mieli zdecydowanie za dużo lat tak, że teraz wypadają w kontakt ze mną jako ktoś na pograniczu rodziców z dziadkami. To nie rzutuje dobrze na potencjalne próby nawiązania przyjacielskiej, no może partnerskiej więzi. To też trochę smutne, choć prawdziwe: 'czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal'... Efekt jest jaki jest, np. zdałam egzaminy w sesji za pierwszym podejściem z ocenami 3 i 4, czyli spoko. Wiem, że gdybym przebywała w domu i wykonywała dokładnie te same czynności, jakie wykonywałam przed sesją, codziennie dochodziloby między mną a rodzicami do starć i kłótni "Nie uczysz się, marnujesz czas, nie zdasz egzaminów, wywalą Cię ze studiów, nie będę Cię utrzymywać" i takie tam. Ja jednak robię swoje, efekty są dobre, ale moi rodzice nie muszą się denerwować, ani ja i w umie wszystkich wychodzi to na zdrowie xD

Anajulia napisał:
Rodzina to glina, z której zostaliśmy ulepieni. Warto ją poznać, zrozumieć, oswoić. Ale nie widzę żadnej przesłanki ku temu, by uważać ją za "swoich" w odróżnieniu od "nie-swoich" tylko dlatego, że w tej grupie doszło do jakiejś wymiany genów.


To też mnie przeraża, że więcej łączy nas z materii czysto biologicznej i formalnej, niż z duchowej. Jak się tak zastanowić, to przerażajace jak wielu rzeczy moi rodzice o mnie nie wiedzą. A jeszcze bardziej przerażające: jak wielu rzeczy nie powinni nigdy się dowiedzieć. To smutne, ze w gronie osób, z którymi przez kilka lat przebywasz najwięcej i z którymi tak wiele Cię łączy, tak trudno nawiązać takie duchowe porozumienie...

Anajulia napisał:
Mniej szczęśliwie ułożyły mi się relacje z siostrą, nie wiem czy ze względu na różnicę wieku, czy na jakieś nieuświadomione dla nas obu wypadki z dzieciństwa, czy dlatego, że tak różne jesteśmy i całkiem inne wybrałyśmy modele życia. To nic przecież, że dzielą nas kilometry. Z dziesiątkami ludzi, których nie widziałam na oczy, mam bliższy kontakt niż z rodzoną siostrą. Smutne Sad. Niemniej kocham ją i to jedna z tych osób, za którymi skoczyłabym w ogień. Więcej ich w rodzinie nie mam, niestety. I pewnie nie mało w tym mojej winy.


Znam ten smutek. Mam baaardzo podobnie. Moja siostra jest ode mnie starsza 8 lat i na dodatek ma charakter enneagramowej dwójki, co daje osobowość osoby apodyktycznej, która będzie mnie chyba zawsze uważać za dzieciaka. Nie powiem, ostatnio trochę się nasze stosunki poprawiły, ale nadal nie jest tak, jak być powinno. I tutaj moja wina oczywiście jest i to znacząca. I to w dużej mierze też przez to, o czym pisałam w temacie o ludziach wokół mnie...

Anajulia napisał:
W życiu ciężko o idealne sytuacje. Nawet ta najbliższa, najsilniejsza więź, jaka istnieje miedzy dziećmi a rodzicami, często bywa nieznośnie toksyczna. A kiedy słyszę jak dzieciom wkłada się do głowy, że trzeba szanować matkę, która nie trzeźwieje, w najlepszym razie o potomka nie dba, a w gorszym… szkoda słów, ale to jednak matka, to po prostu nóż mi się w kieszeni otwiera.


Ja zawsze uważałam, że to wręcz poroniony pomysł, aby prawie każdy miał obowiązek spłodzenia dziecka (i to niejednego!) - wszak nie pozostałoby z nas nic, gdybyśmy dynamicznie się nie rozmnażali i wyposażenie większości z nas w instynkty macierzyńskie, przy jednoczesnym wyposażeniu w tak różne, nieznośne charaktery. Tak sobie myślę, że przed spłodzeniem dziecka każdy powinien przechodzić testy, czy jego stan psychiczny i zdolności pedagogiczne na to pozwalają. Ale może wtedy okazałoby się, że nikt taki się nie znalazł? Very Happy

I tutaj przy temacie o rodzicach zaniedbujących swoje dzieci przypomina mi się stanowisko mojego współlokatora, że jeżeli ktoś urodzi się biednej rodzinie lub w rodzinie alkoholików - nie ma szans na inne życie, niż takie jak jego rodziców, stąd - najlepszym rozwiązaniem takiej sytuacji byłaby zalegalizowana aborcja, która na pewno zahamowałaby rozmnażanie się biedaków i alkoholików.
Ciekawa jestem jakbyście skomentowały taką wypowiedź... Wink
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aletheia
Oficer


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Sob 19:10, 19 Lut 2011 Temat postu:

Trochę się nie wyrabiam z odpowiadaniem... (nie no, nie oglądać się na mnie, wiosłować dalej, wiosłować! Very Happy )

KresKa napisał:
I tutaj przy temacie o rodzicach zaniedbujących swoje dzieci przypomina mi się stanowisko mojego współlokatora, że jeżeli ktoś urodzi się biednej rodzinie lub w rodzinie alkoholików - nie ma szans na inne życie, niż takie jak jego rodziców, stąd - najlepszym rozwiązaniem takiej sytuacji byłaby zalegalizowana aborcja, która na pewno zahamowałaby rozmnażanie się biedaków i alkoholików.
Ciekawa jestem jakbyście skomentowały taką wypowiedź... Wink

Trzeba byłoby jeszcze uściślić to "zalegalizowana", bo nawet zostawiając na boku kwestię indywidualnych zapatrywań, to że byłaby po prostu zwyczajnie dostępna jak badanie na alergię albo korekta odstających uszu, jeszcze nie oznacza, że by z niej korzystano.
Przypomina mi się jak kiedyś rozmawiałam z jedną dziewczyną, którą okropnie podniosło doniesienie o pewnej działaczce ruchu antynarkotykowego w Anglii, płacącej narkomanom za dobrowolną sterylizację. Której to działaczce owa dziewczyna chciała własnoręcznie zrobić parę nieprzyjemnych rzeczy. Jako córka uzależnionych rodziców, poczuła się osobiście dotknięta. Stwierdziłam, OK, faktycznie nie bardzo to eleganckie proponować taki deal komuś z papką zastępującą mózg, wypełnioną myślą "skąd następną działkę!!!", i w sumie to niezłe na plakat - "Nie ćpaj, bo się zdziwisz co jeszcze możesz stracić" - ale z drugiej strony, sytuacje są różne i każdą należałoby oceniać indywidualnie. Ona mi na to, prawa nie można stosować indywidualnie, bo jest zasada równego podejścia do każdego. Fajnie, mówię, co z kobietami, które rok po roku koszą becikowe, a potem lecą do domu dziecka, pozbyć się kłopotu? Co z podobnie "myślącymi" jak taka co ponoć spyliła na lewo spiralę od pomocy społecznej, bo brakło do butelki? Ona mi na to, że to są odosobnione przypadki, a nie norma, i co jeśli ktoś się odtruje i po latach będzie żałował tej sterylizacji? I że prawa człowieka, i że konwencje międzynarodowe, i że standardy cywilizowane, i że ostatnio uchwalony w Kairze...
Teraz to mnie podniosło. Rozbijanie głów obcym ludziom celem dobrania się do ich kieszeni, względnie strzelanie do swojej eks, bo wolała innego, też jakoś normą nie bywa, a jednak idzie się za to siedzieć i słusznie. Pomimo, że w tych uniwersalnych i konwencjach i czym tam jeszcze, zwykle stoi jak byk "każdy ma niezbywalne prawo do wolności". Zresztą przecież całe prawo karne jest "na wszelki wypadek", a nie dla spraw normalnych, czyż nie? Jeśli ktoś po latach będzie jęczał jak to chce mieć dzieci, no toż przecież ciśnie się "Już MASZ. I były dla ciebie śmieciami, odchodami, pryszczem na nosie, ubocznym odpadem do pozbycia. No to teraz morda w kubeł."
Prawa człowieka i inne takie są świetne do wypisywania na sztandarach, ale ja bym do tego dodawała gwiazdki z przypisami. "Każdy ma prawo do życia", podpunkt "nikogo nie wolno zmuszać do życia". "Każdy ma prawo do rozmnażania", podpunkt "Każdy musi zadbać o los tego co sobie wymnożył". Dlatego sądzę, że zdarzają się przypadki, w których najlepszym rozwiązaniem byłby sądowy nakaz sterylizacji, czy to się podmiotowi podoba czy nie. W końcu podmiotu zamykanego do pudła albo obciążanego słoną grzywną nikt nie pyta, czy jest z tego zadowolony. Poza tym, o ile zakwaterowanie w pudle bądź grzywna do przyjemności nie należą, to dla kogoś, kto co roku kombinuje gdzie tu utknąć następny "wypadek", sterylizacja za którą nie musi płacić jest wręcz darem niebios i wygraną na loterii. Gdzie tu krzywda? Zdziwiony No chyba że liczą to becikowe...
Prawa człowieka fajna rzecz, ale chyba dzieci też są ludźmi?

Natomiast co do sytuacji jaką opisujesz, uważam, że znowu - rzecz w indywidualnych przypadkach. Sama w sobie bieda i alkoholizm nie przesądzają o niczym. "Zalegalizowana aborcja" jest tutaj przedstawiona jak jakiś przymus, gdy tak naprawdę powinna być pomocą, możliwością. Przymusem, jak piszę wyżej, powinna być raczej sterylizacja w tych rzadkich (mimo wszystko, sądzę że rzadkich) wypadkach, gdy komuś to jego "prawo człowieka", "błogosławieństwo", "dar" i co tam jeszcze wyraźnie przeszkadza.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Karottka
Zejman


Dołączył: 30 Gru 2007
Posty: 1239
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Lublin
Płeć: piratka

PostWysłany: Nie 23:09, 26 Cze 2011 Temat postu:

Odkopię ten temat, bo myślę, że mam w tej sprawie wiele do powiedzenia.

Nie rozumiem ludzi. Nie potrafię. Moja rodzina wydaje się już nią nie być. A właściwie być, ale dopóki coś się nie s... i mama z bratem nie obrażą się na cały świat, bo brat nie potrafi patrzeć na świat spoza swojego punktu, a mama za bardzo bierze to i wszystko po tym do siebie. Dla mnie ta rzeczywistość jest chora. Tym bardziej, że nie czuję przy sobie bratniej duszy, z ostatnią straciłam kontakt... I sama już nie wiem, co mam o tym powiedzieć. Chyba wrócę do plucia z mostu, jak mnie tata nauczył... Wiem, że jestem młoda... No, ale jeśli teraz tego z siebie nie wyrzucę, później będzie za późno... Dlatego tu piszę. Usiłuję znaleźć zajęcie uniwersalne, które da mi satysfakcję możliwości wylania wszelkich uczuć do dna. Nie udaje mi się to. Mama nie siedzi ze mną i bratem na śniadaniu, bo tata jest na Skype, więc jak może coś o mnie wiedzieć? Tacie zwierzam się z niemal wszystkiego. Choć nie opowiedziałam mu jeszcze o balu gimnazjalnym, który niemal zmienił moje życie. Najbardziej mnie boli, że staram się z całych sił, choć wiem, że nie zdołam przywrócić taty do Polski ani pomóc mamie skończyć licencjat szybciej. Po prostu... Wygląda mi na to, że ten czas skończył się jakieś 6 lat temu.

Zresztą na darmo starania i tak by wyszły, bo mama chce wyjechać do Anglii, do taty. Ten zaś pragnie emeryturę spędzić, prowadząc małe gospodarstwo z mamą i mną. No, ciekawa jestem, jak to się potoczy... Wiem tylko, że mojego tatę minęło kilka bardzo ważnych w moim życiu wydarzeń. I... Nie wiem, co dalej. Chciałabym w kółko narzekać, choć nie moge. Wiem - to nic nie da. Ale możliwość popłakania bez zbędnych komentarzy brata jest dla mnie błogosławieństwem...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum CZARNA PERŁA Strona Główna -> Tawerna / Psyche Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1


Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB Š 2001, 2005 phpBB Group
Theme bLock created by JR9 for stylerbb.net
Regulamin