Forum CZARNA PERŁA Strona Główna
  FAQ  Szukaj  Użytkownicy  Grupy  Galerie   Rejestracja   Profil  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  Zaloguj 

Szkoła

Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum CZARNA PERŁA Strona Główna -> Tawerna / Nauka
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Autor Wiadomość
Aletheia
Oficer


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Wto 21:20, 28 Lut 2012 Temat postu:

Bo dawno nie było nic dłuższego. Twisted Evil

Tak sobie myślę... W [link widoczny dla zalogowanych] jest napisana masa przytomnych rzeczy, które nasuwają sporo bezczelnych wniosków i jeszcze bezczelniejszych pomysłów. Zgodzicie się, że "modernizujące" edukację reformy pogłębiają tak naprawdę to co mają naprawiać? Konkretniej, czy zgodzicie się, że coraz bardziej wali po oczach jak szkoła (na wszystkich szczeblach, wyższy wliczając):
1. służy nie tyle sprawom realnego życia, co samej szkole. Rychtyk, panie, jak ten komunizm, co polegał na tym, że dzielnie walczył z problemami, które sam stwarzał.
I że to najwyraźniej widać w tym, że:
2. szkoła cierpi na galopującą testomanię, a raczej radośnie się w niej pławi i gorliwie podsyca.
Nie no, ale przecież testy są potrzebne, bo jak inaczej oceniać i...

Właściwie po co w szkole są potrzebne oceny? Przecież szkoła ma przygotowywać do życia itede... A często spotykacie w życiu oceny, poza sytuacjami edukacyjnymi? W zawodach i konkursach, nie licząc takich gorszących i wynaturzonych anomalii jak Noble i Oscary, gdzie się zwycięzców wybiera bez precyzyjnych ocen. Ale w zawodach jest jeden czy tam trzy medale do wręczenia (a w szkole?), więc jakoś trzeba zrobić odsiew. W szkole oceny są potrzebne, żeby przejść do następnej klasy ( w życiu są jakieś "kolejne klasy"?). Ale moment, przecież i tak się przechodzi, niezależnie od ocen, nie w tym roku, to w następnym. No to może są potrzebne, żeby się dostać na studia... Tylko że nie są. Masa uczelni, jeśli tylko ma dość miejsc, w ogóle nie patrzy na świadectwo, matura to tylko papierek do złożenia, żeby sekretariat miał poważnie wyglądające szafy z dokumentami i cieplej w zimie. No to może, żeby w ogóle dostać tę maturę... Ale tu jest sytuacja zerojedynkowa, zdał albo nie zdał, i tróje, piątki a tym bardziej procenty nie mają tu nic do rzeczy. Każdy egzamin tak naprawdę sprowadza się do tego samego, belfer decyduje "tak" albo "nie", a co konkretnie wpisze, to już tylko dodatkowy ornament. No to praca! Przecież każdy walczy o wypasione świadectwo, nie? Przewaga na rynku zatrudnienia itede... Zapytajcie kogokolwiek pracującego, niech wam powie co interesuje pracodawcę i gdzie się na tej liście mieszczą oceny szkolne. Albo sobie wyobraźcie, że macie kogoś przyjąć i zastanówcie się na jakiej podstawie zdecydujecie.
Możliwe, że coś mi umknęło, jak dostrzegacie, to podsuńcie, ale w sumie widzę tylko jedną okoliczność, kiedy szkolne oceny są do czegoś konkretnie wykorzystywane, tj. przydział stypendiów naukowych. Tu jest sytuacja analogiczna jak w tych wspomnianych wcześniej zawodach (albo limicie miejsc na uczelni), też jest pewien ograniczony zasób do rozdzielenia, więc jakoś trzeba zrobić odsiew. Ale spodziewacie się, że obecność ocen w szkole mogłaby być oficjalnie uzasadniona stypendiami (nawet jeśli to jedyny w miarę sensowny powód)? A nawet gdyby, to byłoby to warte świeczki? Zgodzilibyście się startować w tym wyścigu ocenowym, gdyby Wam powiedziano, że to w potencjalnym celu stypendialnym, zamiast "bo w szkole są oceny i już"? Niejeden by pewnie na to poszedł (na przykład ja, gdybym mogła w każdej chwili zrezygnować), ale uczciwe stawianie sprawy nie leży w naturze szkoły...
No a jakby tak ocen nie było w ogóle? Pojadę radykalnie i zapytam - a jakby tak w ogóle nie było testów, w jakiejkolwiek formie, sprawdzania "ile weszło", udowadniania, że przyswojone? Pierwszy problem, jak wtedy udowodnić, że się skończyło tę szkołę... Tylko że wymagania pracodawców wydają mi się nakręcone sztucznie, choć mimowolnie - pracodawca przecież tak naprawdę nie potrzebuje wiedzieć, czy człowiek się uczył i gdzie, tylko czy umie i czy zrobi z tego użytek. A świadectwo ma się do tego nijak, można mieć cały plik najprestiżowszych i nadal być głąbem. Można świadectwa nie mieć i być świetnym pracownikiem. Więc system zwyczajnie się nie sprawdza i nie ma co tego szpachlować twierdzeniem, że jest najlepszy możliwy. Nie byłabym taka pewna...

Zmierzam do tego, że istnieje możliwość, że gdyby szkoła przestała sprawdzać "czy nauczone", to może zaczęłaby się skupiać na rzeczywistym uczeniu. Tu nie chodzi tylko o prostą oszczędność czasu i sił, ale o zmianę całego sposobu myślenia. Książka wspomniana wyżej opisuje sporo celnych spostrzeżeń, ale składają się one na jeden ogólny obraz aktualnego mechanizmu:
1. Szkoła jest zobligowana do udowodnienia, że spełniła swoje zadanie wobec konkretnego ucznia, więc:
2. Szkoła próbuje to osiągnąć przez wykazanie i udokumentowanie różnicy między stanem początkowym a końcowym, więc:
3. Szkoła wkłada masę wysiłku w precyzyjne ustalenie tego stanu, stąd ta cała kołomyja testowo-ocenowa.
Wszystko pięknie, higienicznie, gramatycznie i ekumenicznie, więc czemu jest tak źle, skoro jest tak dobrze?
Ad.1. Już widać, gdzie papierkologia wygrywa z żywym uczniem. Na otwarciu roku jest miejsce na gadki o "celach edukacyjnych", ale przez okrągły rok trzeba "przedstawiać wyniki", żeby nadal mieć pracę. Bez jakiejkolwiek kontroli też źle, więc to skomplikowany problem. Jeśli już, osobiście widziałabym rozwiązanie w sprawdzaniu raczej nauczyciela, ale w praktyce przyjęte jest, że o nauczycielach świadczą wyniki uczniów, więc koło się zamyka...
Ad.2. W tym wypadku, stan początkowy i końcowy to nie są kwintale z hektara, tylko zawartość czyjejś głowy. Jak określić zawartość głowy? W praktyce to jest "jak przedstawić zawartość czyjejś głowy w sposób, który przekonująco mówi tu lepiej przydzielić dotację niż gdzie indziej". Czyli najlepszy wynik to "weszła ameba z jedną komórką nerwową, wyszedł obryty geniusz", co ma sugerować "cokolwiek umie, nauczył się u nas". Nie daj Sowiooka Ateno, aby coś umiał wcześniej, bo nie wiadomo jak to liczyć, i klasa idzie nierówno, i program się nie po kolei realizuje i w ogóle masa problemów... W "Sensach i bezsensach..." jest masa przykładów, czym to skutkuje: "Ale ja już to umiem". "Ale nie nauczyłeś się tego w szkole, więc się nie liczy. Musisz jeszcze raz, ale teraz wytłumaczymy ci po szkolnemu, przepisowo, nie szkodzi, że nic nie zrozumiesz, uczeń nie jest od rozumienia, uczeń jest od figurowania w dokumentacji".
Ad.3. Nie da się precyzyjnie zmierzyć stanu wiedzy i umiejętności, ani tym bardziej zdolności rozumowania. Szkoła mimo to uparcie próbuje, aż w końcu sens uczenia sprowadza się do testowania, a wiedza zamienia się w materiał testowy. Czy już komuś dzwoni hasło "klucz maturalny"? 3xZ to nie jest oszustwo w tym stanie rzeczy. To jest sens istnienia szkoły, cokolwiek się oficjalnie szkli o "misji".

Z tego co widzę i co tam czytałam, sprawa się pogłębia. Ale już w mojej szkole to podejście było wyraźne. Podejrzewam, że stąd mogło się wziąć 90% mojej alergii na oficjalną edukację. Szczególnie mocno kiwałam nad tym, co w "Sensach..." piszą o przyuczaniu do fikcji. Szkoła jednej rzeczy potrafi nauczyć prędko i skutecznie: że jest jednym wielkim półświadomym udawaniem. To nie jest całkiem tak, jak piszą autorki książki, że dzieciak błyskawicznie zdaje sobie z tego sprawę. Nie w sensie świadomym i możliwym do stwierdzenia. Tak naprawdę, trzeba wielu lat edukacji (a nawet jej ukończenia), by uświadomić sobie, że całe "ucz się, to ci się w życiu przyda" to w istocie "ucz się, to ci się w szkole przyda". Oczywiście, wielu uczniów często mówi "to czy tamto mi nigdy poza szkołą nie było potrzebne", ale z reguły mają na myśli coś w stylu plonów ziemniaka w Paragwaju albo przebiegu mejozy, gdy prawdziwym problemem jest ta wyłącznie szkolna przydatność szkoły jako całego systemu, mentalności. Pomyślcie, jak człowiekowi ryje mózg wieloletnie poświęcanie co najmniej połowy dnia, mnóstwa wysiłku i nerwów na coś, co istnieje "na niby", a mimo to obowiązkowo. To coś jest wręcz oficjalnie najważniejszym zajęciem tego okresu życia. Ogólnonarodowe zdziwienie, że produkty takiej "edukacji" pracują potem też "na niby" i "na papierku", jest naprawdę hipokryzją... Nie gadam o żadnej teorii i moich wyobrażeniach, sama mam zryty mózg - poczucie takiej fikcyjności mam w życiu stale.

To właśnie ta Nibylandia wydaje mi się sednem problemów ze szkołą, więc wszelkie szumne ustawowe przesuwanie godzin w grafiku, zmiany nazw przedmiotów i włączanie albo wyrzucanie matematyki z matury to jest tapetowanie domu, który stoi na dachu i brak mu okien. W "Sensach..." są wzmianki o lepiej działających systemach, gdzie tej fikcji jest mniej - zamiast wymieniania oznak jesieni i śpiewania o myciu ząbków, dyskusje o ekologii, mediach, aktualnościach społecznych. Ale właśnie - DYSKUSJE. Nie dyktowanie (w wersji "postępowej" - naprowadzanie) do zeszytów właściwej odpowiedzi do powtórzenia i odpytania na czwartek. Tylko że to jest znowu zaklęte koło - dyskutować też trzeba umieć, poczynając od zmiany sposobu postrzegania ucznia. A w polskich szkołach uczą nauczyciele, których uczyła polska szkoła... A po szkołach chodzą wizytacje urzędników, których uczyła polska szkoła... A budżet rozdzielają i rozporządzenia wydają ministrowie, których... Mam perwersyjną chęć zobaczyć medialną awanturę pt. "Sodomia z gomorią, czyli w Kącidołach Mniejszych widziano jak nad tablicą orzeł zapłakał krwawemi łzami, a krzyżyk się oberwał z gwoździa, gdy nauczycielka zapytała uczniów czwartej klasy, czy woleliby się przyjaźnić z synem dwóch mamuś, czy z córką czeczeńskich imigrantów, nie powiedziała dzieciom, która odpowiedź jest właściwa i, co najgorsze, nic nie zadała do domu". Very Happy A że system wpływa na mentalność, a mentalność na system, to w praktyce i tak byłoby znowu jak zwykle: Ustawa o Realistycznej Szkole weszła w życie. Nauczyciele skarżą się, że ministerstwo nie wydało jeszcze zbiorczych przepisów odnośnie pracy indywidualnej i szczegółowych wytycznych do tzw. "samodzielnej problematyzacji", nie zostali też poinformowani jak ma przebiegać ocenianie bez ocen. Rodzice zaciągają kredyty na najnowszy zestaw podręczników "Lekka Teczka". Portal Zapodaj.pl zawiesił się wczoraj po tysiąc siedemset szóstym nowym wątku "poczebóje najótro comyśle o lekturze kszyrzacy".

A poza tym co w książce, dodałabym jeszcze, że oprócz oceniania, problemem - dla mnie - jest ćwiczenie. To też przejaw Nibylandii, dla wielu ludzi akceptowalny i przydatny, ale dla mnie akurat nie. Jestem (rzadkim?) rodzajem człowieka, który jest w stanie się naprawdę nauczyć tylko w praktyce, raczej trzy razy wykonując na serio, niż trzysta razy ćwicząc. Dwieście lat temu dzieciak zamiatał w warsztacie podłogę i cały czas patrzył na REALNIE wykonywaną pracę. W następnym roku dostawał do czyszczenia REALNE narzędzia, rok później dostawał coś do zrobienia... ale to właściwie nigdy nie było na niby. Jak piekarczyk spaprał pierwszą bułkę, to zjadł bodaj pies. Kiedy czeladnik w końcu stawał do egzaminu cechowego, miał już lata całkiem realnego doświadczenia zawodowego. Dzisiaj się kiwa głową, biedne dzieci w ciemnych wiekach, tyle lat bez dzieciństwa... A dzisiejsza edukacja jest krótsza? A czy po tych nastu latach człowiek ma jakieś doświadczenie? Nie, dopiero "wstępuje na drogę zawodową", bo wszystkie te lata spędził na "ćwiczeniu", czyli de facto poświęcaniu mnóstwa wysiłku na rzeczy na niby, w dodatku mające się nijak do tych wykonywanych w pracy rzeczywistej. To kto tu jest bardziej biedny? Nie twierdzę, że chciałabym się zamienić z czeladnikiem na epoki, zazdroszczę mu tylko, że zamiast wiecznie "wchodzić w życie", już coś w tym życiu robił.

Zdaję sobie sprawę, że to wszystko powyżej, to nawet nie jest szczyt góry lodowej problemu, że nawet problem ocen dla niejednego byłby wydumany, bo wielu ludzi odczuwa to inaczej, mówiąc "potrzebuję jakiegoś terminu nad głową i dyscypliny, żeby przyswajać". Poza tym nie mówię z fachowej perspektywy pedagoga (choć "Sensy..." już są głosem pedagogów, który wyraża także moje zdanie) i wiem, że to tam wyżej jest utopijną jeremiadą, ale zastrzegłszy to wszystko - mówię z perspektywy uczennicy oceniającej, że instytucjonalna edukacja w ogólnym rozrachunku więcej jej zaszkodziła, niż się opłaciła.

Ktoś dożył do tego miejsca i odpowie? Laughing
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marta
Oficer


Dołączył: 28 Lis 2007
Posty: 2975
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z własnego świata w D.G.
Płeć: piratka

PostWysłany: Czw 0:04, 01 Mar 2012 Temat postu:

A jak myślisz? Wink Choć będzie raczej krótko i, obawiam się, chaotycznie, ale nie chcę zostawiać Cię bez odpowiedzi.

Aletheia napisał:
Oczywiście, wielu uczniów często mówi "to czy tamto mi nigdy poza szkołą nie było potrzebne", ale z reguły mają na myśli coś w stylu plonów ziemniaka w Paragwaju albo przebiegu mejozy, gdy prawdziwym problemem jest ta wyłącznie szkolna przydatność szkoły jako całego systemu, mentalności. Pomyślcie, jak człowiekowi ryje mózg wieloletnie poświęcanie co najmniej połowy dnia, mnóstwa wysiłku i nerwów na coś, co istnieje "na niby", a mimo to obowiązkowo. To coś jest wręcz oficjalnie najważniejszym zajęciem tego okresu życia. Ogólnonarodowe zdziwienie, że produkty takiej "edukacji" pracują potem też "na niby" i "na papierku", jest naprawdę hipokryzją...

Ubrałaś w słowa coś, co mi od zawsze chodziło po głowie, może tylko nie do końca zdefiniowane i uświadomione. Nie pamiętam już, kiedy i jak to było, ale gdy pierwszy raz coś znanego (książka jakaś, fakt, umiejętność?), co w moim umyśle ze szkołą nie miało nic wspólnego, się w niej pojawiło, doznałam dziwnego uczucia, jakby się połączyły dwa odrębne światy. Ale było to bardzo przydatne - okazało się, że człowiek chętniej się uczy, jeśli ma poczucie, że wykracza poza szkołę. Ze zdaniem o udawaniu zgadzam się zupełnie; już w podstawówce, gdy w ramach luźnego tematu masz opowiedzieć o ulubionej książce, zawahasz się nad wyborem i powiesz nie to, co sądzisz, tylko to, czego się po tobie oczekuje, a nie są to twoje wrażenia. Wszystko musi być na ocenę, bo mamy zakodowane, że "na ocenę" oznacza "ważne".

Nie wyobrażam sobie jednak, żeby to się miało zmienić, likwidacja ocen jest zbyt utopijna, żeby mieć szansę powodzenia, no i czy to byłoby takie dobre, gdyby pozwolić nauczycielom przepuszczać/zostawiać uczniów na "słowo honoru, on się nie nadaje do gimnazjum!"? Tak źle i tak niedobrze, ale jak nauczyciel dobry, a uczniowie solidni, to da się to wszystko pogodzić, pisać klasówki "bo trzeba", a na lekcji robić to, co ciekawe; doczytanie rozdziału zadać, a lekcję poświęcić na dyskusje (próby?). Miałam szczęście spotkać kilku takich nauczycieli i bardzo dobrze ich wspominam, myślę, że ich jest więcej niż się wydaje, choć może po prostu miałam farta Wink

Brak praktyk, ćwiczeń przejawia się w wyborze zawodu - skąd mam wiedzieć, co chcę robić, jeśli nigdy nie widziałem człowieka przy pracy? Potem wiele osób zostaje nauczycielami, tylko dlatego, że wiedzą, jak to jest, że to coś znanego, a nie abstrakcyjnego jak na przykład makler giełdowy. Sama nie jestem pewna, w jakim stopniu to mnie dotyczy, dopiero zaczynam dostrzegać świat pozaszkolny.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aletheia
Oficer


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Czw 1:11, 01 Mar 2012 Temat postu:



Marta napisał:
Ubrałaś w słowa coś, co mi od zawsze chodziło po głowie, może tylko nie do końca zdefiniowane i uświadomione.

Bo mnie to w ogóle w pełni dopiero ta książka uświadomiła. Zresztą się wkurzałam, że piszę to bardzo chaotycznie i po łebkach. Przeczytaj książkę, mówię Ci. Tylko siądź z dala od wiszących kwiatków i wystających półek, bo będziesz bardzo kiwać.

Marta napisał:
Nie pamiętam już, kiedy i jak to było, ale gdy pierwszy raz coś znanego (książka jakaś, fakt, umiejętność?), co w moim umyśle ze szkołą nie miało nic wspólnego, się w niej pojawiło, doznałam dziwnego uczucia, jakby się połączyły dwa odrębne światy.

O! U mnie to wręcz w uraz o patologię zatrącający wyrosło. Do tego stopnia, że teraz... bardzo niechętnie "używam" prywatnych pasji do zaliczania rzeczy oficjalno-edukacyjnych. Zdziwiony Czy to nie durne? Po prostu czuję wtedy tak, jakbym tą oficjalnością brudziła to co jest mi bliskie.

Dlatego piszę, że to zawrotne uproszczenie i wariacka jeremiada, bo my tu sobie możemy o idealnych założeniach i dobrych chęciach, a w praktyce wjedzie czynnik ludzki, któremu trzeba jakoś na ręce patrzeć. Tylko że to jest właśnie ten paradoks - z (niewątpliwej) potrzeby patrzenia na ręce wyrasta ta cała testomaniacka hydra. Znowu błędne koło.
Wyjaśnię tylko, że sens beztestowości i bezocenowości widziałam tak (odłóżmy na moment czynnik ludzki, wsadźmy taki sztuczny światek pod klosz i na potrzeby eksperymentu przyjmijmy, że wszyscy nauczyciele byliby uczciwi, rozumni, zaangażowani i rozumiejący o co chodzi w systemie, wśród dzieci nie trafialiby się sześcioletni psychopaci, a wśród rodziców żadnych "co pani sobie wyobraża! mój mąż jest z zawodu dyrektorem i wie lepiej, a pani nie wie kogo ja znam w kuratorium!"), że ocena byłaby nieliczbowa, niekwantyfikowalna, i polegałaby po prostu na opinii nauczyciela - Jasiu radzi sobie z czytaniem dobrze, popracować trzeba jeszcze nad tym i nad tym. I nie, moim zdaniem właśnie żadnego doczytywania na zadanie, bo docelowo najlepiej żeby żadnych zadań domowych nie było (pomijając oczywiście duże, dodatkowe projekty na ochotnika, których się w szkole nie zrobi, a wygodniej samemu uczniowi popracować w domu i kiedy zechce). Ponoć zresztą zadaniomania to kolejna typowo polska przypadłość szkolna. I wszelkie klasówki czy inne rzeczy "bo trzeba", a potem sobie zrobimy wartościowe coś tam, to właśnie znowu Nibylandia włażąca tylnymi drzwiami. Dążyłabym właśnie do szkoły, w której wszystko jest albo rzeczywiście potrzebne uczniowi, albo nie istnieje. Jeśli potrzebne jest urzędnikowi, ale uczniowi tylko przeszkadza, a przynajmniej zabiera więcej energii i czasu niż powiedzenie "obecny", wylatuje w pierwszym rzędzie.

Na wszelki wypadek zastrzegam jeszcze raz - utopia i luźne pomysły. Na pewno nie żadne "tak powinno być od jutra!!! albo za rok!!! a przynajmniej za dziesięć lat!!!". Tak naprawdę, to uważam, że rzeczy które długo się psuły (w tym wypadku przez stulecia co najmniej, choć pewnie już Sumeryjczycy ściągali kliny na klasówkach), będzie się tak samo długo naprawiać, choćbyśmy się skichali na fioletowo i zatańczyli na rzęsach. Tak po prostu działają złożone systemy i cześć. Więc tak, zgadzam się z Tobą, nawet jeśli sie nie zgadzam. Laughing

Marta napisał:
Brak praktyk, ćwiczeń przejawia się w wyborze zawodu - skąd mam wiedzieć, co chcę robić, jeśli nigdy nie widziałem człowieka przy pracy?

O, pod tym to już się podpisuję czworokończynowo.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marta
Oficer


Dołączył: 28 Lis 2007
Posty: 2975
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z własnego świata w D.G.
Płeć: piratka

PostWysłany: Pią 0:43, 02 Mar 2012 Temat postu:

Aletheia napisał:
Przeczytaj książkę, mówię Ci.

W wersji papierowej już dawno bym to zrobiła, ale wciąż o niej pamiętam i zbieram się do czytania.

Aletheia napisał:
Do tego stopnia, że teraz... bardzo niechętnie "używam" prywatnych pasji do zaliczania rzeczy oficjalno-edukacyjnych. Czy to nie durne? Po prostu czuję wtedy tak, jakbym tą oficjalnością brudziła to co jest mi bliskie.

Ja mam odwrotnie. Co prawda z pewną ostrożnością i nienachalnie, ale jednak staram się łączyć. Wtedy jest o wiele zabawniej i łatwiej się uczyć Smile

Aletheia napisał:
ocena byłaby nieliczbowa, niekwantyfikowalna, i polegałaby po prostu na opinii nauczyciela - Jasiu radzi sobie z czytaniem dobrze, popracować trzeba jeszcze nad tym i nad tym.

To jest wciąż praktykowane w klasach I-III szkoły podstawowej, zamiast ocen ocena opisowa. Zmieniło się tylko to, że jest pisana na komputerze i dla ułatwienia pracy pewne zdania są już wpisane i można z nich wybierać; oczywiście można wpisywać własne, ale jak ktoś ledwo potrafi zaznaczyć zdanie, to wątpię, że będzie wpisywać nowe... Bo chyba większość nauczycieli obsługi tych programów uczą dzieci. Ale ocena jest, o czytaniu, pisaniu i tak dalej właśnie.

Gdyby to wprowadzić dalej, z każdego przedmiotu każdy uczeń musiałby dostać taką opinię - piętnaście miniopowiadań, wersje skrócone, kopiuj-wklej? "Wciąż nie umie dodawać ułamków" na świadectwie kończącym gimnazjum? Choć, może by się w końcu ze wstydu nauczył... Znowu mówię o czynniku ludzkim, ale taka ocena to raczej dodanie wszystkim pracy niż jej zaoszczędzenie.

Aletheia napisał:
I nie, moim zdaniem właśnie żadnego doczytywania na zadanie, bo docelowo najlepiej żeby żadnych zadań domowych nie było (pomijając oczywiście duże, dodatkowe projekty na ochotnika, których się w szkole nie zrobi, a wygodniej samemu uczniowi popracować w domu i kiedy zechce). Ponoć zresztą zadaniomania to kolejna typowo polska przypadłość szkolna.

Jestem zdania, że do domu zadaje się teraz za dużo i gdyby człowiek chciał wszystko uczciwie odrabiać, to czasu by na nic nie miał; w efekcie większość uczniów odwala "wszystko po trochu", spisuje z neta, nie potrafi ustalić priorytetów i organizować czasu - nauczyciele zwykle zadają "na jutro", a najdalej na "za tydzień", raz nic, a raz dziesięć zadań i nie przewidzi biedny uczeń, kiedy co będą chcieli. Uważam jednak, że zadania domowe są potrzebne, w rozsądnych ilościach i odpowiednio wcześnie zadawane, a na lekcjach komentowane i sprawdzane. A czytanie np. lektur na lekcji (widziałam to w filmach, serialach amerykańskich - prawda to jest?) to strata czasu, bo książkę powinnam wziąć do ręki, kiedy będę mieć nastrój i warunki, a nie w trzydziestoosobowej klasie, poza tym ten czas można poświęcić na jej omówienie albo napisanie czegoś, tego się w domu nie zrobi. Na pewno jednak nie można podchodzić do prac domowych tak, że uczeń musi wykonać robotę nauczyciela, bo temu zabrakło czasu, a to jest niestety standard.

Aletheia napisał:
Dążyłabym właśnie do szkoły, w której wszystko jest albo rzeczywiście potrzebne uczniowi, albo nie istnieje. Jeśli potrzebne jest urzędnikowi, ale uczniowi tylko przeszkadza, a przynajmniej zabiera więcej energii i czasu niż powiedzenie "obecny", wylatuje w pierwszym rzędzie.

Z tym się zgadzam absolutnie Smile

Aletheia napisał:
Na wszelki wypadek zastrzegam jeszcze raz - utopia i luźne pomysły.

Siłą rzeczy myślę i piszę bardziej w kategorii "tu i teraz", ale rozumiem, co masz na myśli. Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aletheia
Oficer


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Pią 1:13, 02 Mar 2012 Temat postu:

Marta napisał:
taka ocena to raczej dodanie wszystkim pracy niż jej zaoszczędzenie

No ale właśnie widzisz w czym rzecz? Laughing Ty cały czas o wypełnianiu dokumentacji. A ja nie mówiłam, że ta ocena ma być Oceną, że ma gdziekolwiek być zapisana, zatwierdzona, opieczętowana, wepchnięta w sprawozdanie i co tam jeszcze. Mam na myśli taką ocenę, jakiej dokonujesz oceniając bułki w sklepie, oceniając jak ciągnie i czego dzisiaj potrzebuje kwiatek na parapecie, oceniając stan zakurzenia półek... Nie piszę sprawozdania na temat stanu kwiatka. Idę po butelkę z wodą i dodaję myślową notatkę "kupić ziemię".

Marta napisał:
A czytanie np. lektur na lekcji (widziałam to w filmach, serialach amerykańskich - prawda to jest?)

Sądząc z tego, co się mimochodem przy jakiejś okazji wyrwie różnym nativom w ramach szkolnych wspomnień, prawda.
Czytanie w klasie dla kogoś, kto sam czyta i lubi, jasne, że zawracanie głowy. Tu chodzi chyba raczej o rozbudzanie zainteresowania, coś jak biblioteczne czytanie bajek dla najmłodszej smarkaterii.

Tu i teraz, to w ogóle nie wiem co. Bym chyba zaczęła od detali, takich jak choćby to podejście do zadań na matematyce (dużo o tym jest w książce).
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marta
Oficer


Dołączył: 28 Lis 2007
Posty: 2975
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z własnego świata w D.G.
Płeć: piratka

PostWysłany: Pią 18:10, 02 Mar 2012 Temat postu:

Aletheia napisał:
A ja nie mówiłam, że ta ocena ma być Oceną, że ma gdziekolwiek być zapisana, zatwierdzona, opieczętowana, wepchnięta w sprawozdanie i co tam jeszcze. Mam na myśli taką ocenę, jakiej dokonujesz oceniając bułki w sklepie, oceniając jak ciągnie i czego dzisiaj potrzebuje kwiatek na parapecie, oceniając stan zakurzenia półek... Nie piszę sprawozdania na temat stanu kwiatka. Idę po butelkę z wodą i dodaję myślową notatkę "kupić ziemię".

A, dobra, łapię. I zostaję w utopijnej wizji, zanim pomyślę o ilości kwiatków w domu i moich umiejętnościach bezbłędnego diagnozowania ich stanu Smile

Aletheia napisał:
Tu i teraz, to w ogóle nie wiem co.

Ktokolwiek wie? Chciałabym posłuchać, jak pani minister wpada na te wszystkie genialne pomysły.

Aletheia napisał:
Bym chyba zaczęła od detali, takich jak choćby to podejście do zadań na matematyce (dużo o tym jest w książce).

Kusisz skutecznie Very Happy *idzie czytać*
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aletheia
Oficer


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Pią 19:34, 02 Mar 2012 Temat postu:

Marta napisał:
Chciałabym posłuchać, jak pani minister wpada na te wszystkie genialne pomysły.

"No? Kto coś zgłasza? Dawno się nie wykazaliśmy kreatywnością, a na ten kwartał mamy odfajkowane dopiero myślenie pozytywne i modernizację komunikacji interpersonalnej. No dalej, bo polecę po premii."

Marta napisał:
Kusisz skutecznie

[odfajkowuje kolejne mission accomplished] Z wykonaniem planu jestem bardziej do przodu niż Ministerstwo. Mr. Green
(Co do papierowego, mają u Ciebie w bibliotece Wyższej Szkoły Biznesu, ale tylko na miejscu. A wasza publiczna nie wiem, bo jest sto lat za, eee... Ministerstwem Edukacji i nie ma katalogu online.)


Ostatnio zmieniony przez Aletheia dnia Pią 19:43, 02 Mar 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aletheia
Oficer


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Sob 1:09, 10 Mar 2012 Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych] Tylko teraz w "Polityce" wymyślili, żeby się logować. Znaczy, jak ktoś już ma potąd o szkolnym testoświrstwie, to może nie zaglądać. Laughing

Ale co do fragmentu o pudełku z papką, w akapicie o fiszkach, to nie wiem czemu takie zdumienie, jakby to coś nowego było. Moja szkoła wyglądała DOKŁADNIE tak.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marta
Oficer


Dołączył: 28 Lis 2007
Posty: 2975
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z własnego świata w D.G.
Płeć: piratka

PostWysłany: Sob 17:39, 10 Mar 2012 Temat postu:

Jestem bardzo ciekawa tej matury 2015. Przyjechali kiedyś do mojej szkoły jacyś państwo z przykładowymi zadaniami na tę nową maturę i dali nam, królikom doświadczalnym, do rozwiązania. Te oznakowane jako "podstawa" sprawiły o wiele więcej problemów niż te z poziomu rozszerzonego, co chyba jest dobrym znakiem, że zmiany w nauczaniu są potrzebne.

O pudełku z karteczkami słyszę pierwszy raz, ale ogólny trend opracowań jest mi znany, a im więcej o tym czytam, tym większe mam wrażenie, że jestem totalnym szczęściarzem, jeśli chodzi o nauczycieli. Moja polonistka z tezami z opracowań polemizowała, podobnie zresztą jak ze słowami swoich koleżanek, których słowa na zastępstwach początkowo skrzętnie notowaliśmy. Gdybym miała uczyć się w opisany w artykule sposób, kuć wszystko bez zrozumienia i napisać na maturze tylko to, co zapamiętałam, to chyba bym jej nie zdała.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aletheia
Oficer


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Sob 18:26, 10 Mar 2012 Temat postu:

Marta napisał:
Te oznakowane jako "podstawa" sprawiły o wiele więcej problemów niż te z poziomu rozszerzonego

No patrz, czyli nie mając okazji sprawdzić wcześniej, wpadłby człowiek w kanał.

Marta napisał:
O pudełku z karteczkami słyszę pierwszy raz

A nie, racja, w sensie "pomocy" naukowej, ja też tego nie widziałam, a poza tym u mnie używało się bryków takich jak te w lekturach Grega. I te bryki też wtedy były po prostu brykami, a nie oficjalnymi materiałami. (Znaczy, mam nadzieję, że to pudełko teraz też jest takie nieoficjalne?) Ale sam styl rozpoznaję świetnie, to było dokładnie to co człowiek miał dyktowane do zeszytu i co miał z siebie wyprodukować wyciągnięty do przepytania. Wymień filary polskiego pozytywizmu z przykładami z "Lalki", albo co czytamy w "Antygonie" (zawsze czytamy, że jest konflikt między prawem boskim a ludzkim, i że jedno Antygona, a drugie Kreon, i już zaliczasz).

Marta napisał:
chyba bym jej nie zdała

Mnie szczena gwałtownie zmieniła lokację nad poziomem morza, kiedy w tamtym artykule przeczytałam o oblewaniu za to, że prezydent ogłosił zamiast zarządzić, czy coś tam, albo za brak dwóch w sumie zbędnych słów.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Karottka
Zejman


Dołączył: 30 Gru 2007
Posty: 1239
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Lublin
Płeć: piratka

PostWysłany: Pon 19:18, 11 Cze 2012 Temat postu:

No, kończę wlaśnie pierwszą klasę liceum. Nie było źle - tyranie na dobre oceny zacznie się dopiero od września Wink Działam na rozszerzeniach: biologia, chemia, fizyka i... Powiem wam szczerze, że irytuje mnie czasem system, z jakim działa moja szkoła... Boże... Z niektórymi nauczycielami się nie dogadacie, a co dopiero mówić o dyrekcji. Tyle dobrego, że nam klasę zostawili... 16 osób. Pozornie dodatkowe wycieczki nagle są obowiązkowe. Wszystkie. Normalnie... Nie, naprawdę oczekiwałam czegoś innego... Już o klasie się nie wypowiem Wink

Cytat:
Mnie szczena gwałtownie zmieniła lokację nad poziomem morza, kiedy w tamtym artykule przeczytałam o oblewaniu za to, że prezydent ogłosił zamiast zarządzić, czy coś tam, albo za brak dwóch w sumie zbędnych słów.

Biologia u mnie wygląda dokładnie tak samo. Nie wspominasz o czymś - kosa. Dlatego zawaliłam odpowiedź z wirusów - zapomniałam o jednym etapie infekcji.

Może przesadzam... Ale podejrzewam, że szykuje się masa pracy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aletheia
Oficer


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Pon 20:05, 11 Cze 2012 Temat postu:

Teraz są kilkunastoosobowe klasy? Ja też chcę! Very Happy Tfu, co ja gadam, nie chcę z powrotem do szkoły... Ale gdybym.

Karottka napisał:
Dlatego zawaliłam odpowiedź z wirusów - zapomniałam o jednym etapie infekcji.

Jak sobie przypomnę moją znajomą, której na maturze pokróliczkowały się wirki z wirusami... I zdała. Przysięgam. I to bardzo dobrze zdała. Tak, ja też nie rozumiem. Naprawdę tyle się zmieniło? A może jednak - pomimo ogólnej paniki maturalno-reformowej, nasilającej się z roku na rok - wciąż dużo zależy od konkretnej szkoły, i w jednej uwalą za przecinek, a w drugiej w ogóle nie przeczytają co dostali?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Karottka
Zejman


Dołączył: 30 Gru 2007
Posty: 1239
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Lublin
Płeć: piratka

PostWysłany: Wto 8:21, 12 Cze 2012 Temat postu:

Cytat:
Teraz są kilkunastoosobowe klasy?

Nie, ale na początku roku była nas wymagana minimalna - 21 Smile Więc już zostaliśmy, ale sądząc po zagrożeniach... Raczej się posypiemy

Cytat:
ak sobie przypomnę moją znajomą, której na maturze pokróliczkowały się wirki z wirusami... I zdała. Przysięgam. I to bardzo dobrze zdała. Tak, ja też nie rozumiem. Naprawdę tyle się zmieniło? A może jednak - pomimo ogólnej paniki maturalno-reformowej, nasilającej się z roku na rok - wciąż dużo zależy od konkretnej szkoły, i w jednej uwalą za przecinek, a w drugiej w ogóle nie przeczytają co dostali?

Wydaje mi się, że to wciąż zależy od konkretnej szkoły Wink Ba, od konkretnych nauczycieli, bo nasza chemiczka podpowiada nam na kartkówkach Laughing Lub też sor od matmy. Z kolei biologiczka czy też anglistka najwyższej grupy (mojej) należą do osób chętnie stawiających jedynkę. Szlachetna ocena Rolling Eyes

Swoją drogą - nie wiem, czy cieszyć się, czy płakać, ale mój rocznik zamyka stary system edukacji. Jedyne, co mi wiadomo o tych zmianach, to to, że w drugiej i trzeciej klasie przedmioty będą uogólnione, np. biologia, chemia... I chyba fizyka, i jeszcze coś zostaną zmienione na przyrodę. Oczywiście, jeśli uczeń nie wybierze sobie rozszerzeń z predmiotów ścisłych. Historia też ma ponoć zniknąć... W tej kwestii jestem nieszczęśliwa, bo - mimo moich wyników z tego przedmiotu - bardzo polubiłam ten przedmiot i uczniowie stracą doskonałą okazję na poznanie historii Polski, której najwidoczniej się unika... Shocked
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aletheia
Oficer


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Wto 18:18, 12 Cze 2012 Temat postu:

Nasz wychowawca przed maturą przysięgał, że na pisemnych będzie właził do sal, robił zamęt i zawracał głowę komisji. Mr. Green Gość z szóstym krzyżykiem na karku i doktoratem (co rusz nam przypominanym) w papierach... Rolling Eyes Już nie pamiętam właściwie, co z tych obietnic w końcu wyszło...

Coraz mniej jestem w stanie wyobrazić sobie jak wygląda współczesna szkoła, z tymi wszystkimi reformami. Najlepiej wypytać kogoś z pierwszej ręki, ale z kolei ten ktoś nie będzie wiedział co powiedzieć, bo sam nie zna szkoły znanej mnie. Porównanie mają chyba tylko długoletni nauczyciele. Ale z drugiej strony biurka to niekoniecznie tak samo wygląda...

Jak bym miała tylko jeden wybór, albo-albo, to bym wolała zostawić historię powszechną zamiast polskiej.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Karottka
Zejman


Dołączył: 30 Gru 2007
Posty: 1239
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Lublin
Płeć: piratka

PostWysłany: Wto 18:41, 12 Cze 2012 Temat postu:

Cytat:
ak bym miała tylko jeden wybór, albo-albo, to bym wolała zostawić historię powszechną zamiast polskiej.

Ja nawet sama nie wiem, ale szkoda mi, że o własnym kraju wiem mniej niż o starożytnej Grecji.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marta
Oficer


Dołączył: 28 Lis 2007
Posty: 2975
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z własnego świata w D.G.
Płeć: piratka

PostWysłany: Wto 21:50, 12 Cze 2012 Temat postu:

Aletheia napisał:
A może jednak - pomimo ogólnej paniki maturalno-reformowej, nasilającej się z roku na rok - wciąż dużo zależy od konkretnej szkoły, i w jednej uwalą za przecinek, a w drugiej w ogóle nie przeczytają co dostali?

Na to wygląda. Jak mojej koleżance się na próbnej maturze pomylił Boryna z Bylicą, to było zero punktów. Całkowicie uzasadnione, bo tematem była właśnie charakterystyka Bylicy.

Karottka napisał:
Ba, od konkretnych nauczycieli, bo nasza chemiczka podpowiada nam na kartkówkach

U mnie na fizyce, gdy ogólne oceny były słabe, zdarzało się wychodzenie z klasy na sprawdzianie na kilka minut, żeby najsłabsi zdążyli coś spisać, a mocniejsi skonsultować Smile Podpowiadanie dla mnie nie bardzo, nie znosiłam, jak mi się nauczyciel gapił w kartkę za moimi plecami. (Sama tego nikomu nie robię i mam silne postanowienie, że nigdy robić nie będę.)

O reformach trochę już tu mówiłyśmy, ta przyroda jest szokiem. Już teraz uczniowie mają ogromne problemy z przedmiotami ścisłymi, jak się je jeszcze ograniczy, to już w ogóle nie będą nic wiedzieć. A jeśli chodzi o historię, to uważam, że historia powszechna jest na równi ważna z historią Polski i pewne zmiany by się w programie przydały, na przykład za mało się mówi o historii najnowszej, za to w starożytności się siedzi miesiącami. Ha, a poloniści się na pewno ucieszą, że będą musieli dopowiadać do lektur tło historyczne. Już widzę, jak tłumaczą, co w "Potopie" było prawdą, a co nagięciem historycznym.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aletheia
Oficer


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Wto 23:32, 12 Cze 2012 Temat postu:

Marta napisał:
nie znosiłam, jak mi się nauczyciel gapił w kartkę za moimi plecami

[otrząsa się ze zgrozą] Ja bym chyba ani butów sobie nie zawiązała, gdyby ktoś stanął i CELOWO się gapił.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Karottka
Zejman


Dołączył: 30 Gru 2007
Posty: 1239
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Lublin
Płeć: piratka

PostWysłany: Śro 16:50, 13 Cze 2012 Temat postu:

Cytat:
Już teraz uczniowie mają ogromne problemy z przedmiotami ścisłymi, jak się je jeszcze ograniczy, to już w ogóle nie będą nic wiedzieć.

No właśnie. Choćby matematyka... W tym roku prawie że całe dwie klasy z mojego rocznika są zagrożone na koniec roku (z nielicznymi wyjątkami).

Cytat:
za mało się mówi o historii najnowszej, za to w starożytności się siedzi miesiącami

Ano, starożytności poświęciliśmy cały pierwszy semestr i jeszcze kilka lekcji w drugim. Dopiero na średniowieczu jesteśmy. Zastanawiam się, co uda nam się przerobić do końca liceum...

Cytat:
Ha, a poloniści się na pewno ucieszą, że będą musieli dopowiadać do lektur tło historyczne. Już widzę, jak tłumaczą, co w "Potopie" było prawdą, a co nagięciem historycznym.

Wiesz, właściwie to my robiliśmy zestawienie w tabeli... Fakty i sposób ich opisania w "Popopie"... Ale jeśli to ma być w reformie, to obawiam się, że tego będzie więcej, bo ja miałam tylko kilka wybranych wydarzeń.

Cytat:
[otrząsa się ze zgrozą] Ja bym chyba ani butów sobie nie zawiązała, gdyby ktoś stanął i CELOWO się gapił.

Też nie mogę. Nic nie robię, kiedy ktoś mi się gapi, aż mnie roznosi czasem...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aletheia
Oficer


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Sob 17:34, 23 Cze 2012 Temat postu:

Jakiś czas temu gdzieś widziałam uwagę, że na języku polskim gramatyka kończy się jeszcze przed liceum, a potem to już tylko literatura. No faktycznie...

Może należałoby zmienić przedmioty - nazwy i zawartość? Może tak - osobno językoznawstwo, na tym kroić zdania, wykręcać części mowy i piłować dyktanda, i to by się nazywało językiem polskim, a osobno literaturę. Tylko to drugie już nie jako "literatura", a "kultura", od razu ze sztukami plastycznymi, muzyką itede. I wtedy przestać jojczeć, że mało godzin i gdzie to zmieścić, bo na "język polski" wystarczyłoby tyle co na geografię, w końcu ileż można gadać o rozbiorze zdania? Na pewno nie tyle co "o czym była lektura" i "co poeta miał na myśli". Ewentualnie dodać do tego "polskiego" praktyczną stylistykę, typu pisanie listów i odróżnianie recenzji od reportażu, wtedy trzeba byłoby więcej godzin, ale wciąż nie tyle co dzisiaj.

A "kultura", w proponowanej postaci, byłaby jakaś sensowniejsza, bo bardziej realistyczna. W końcu w rzeczywistym życiu odbieramy (no, ci co odbierają...) literaturę właśnie tak, w powiązaniu z wszystkim innym. Jest książka, jest do tego ekranizacja, potem jest do tej ekranizacji soundtrack, jest te tam dwa tysiące lat fanartów biblijnych tworzących pół europejskiej historii sztuki, jest impresjonistyczne "Śniadanie wioślarzy" w "Amelii", jest Marylin Monroe u Warhola, jest Disneyowy cykl Annie Leibovitz, i są Felix, Net i Nika oglądający "Terminatora". Nie ma "no, skończyło się moje dzienne pół godziny na literaturę, teraz będę zajmować się filmem, a potem kwadrans na malarstwo i już mi dzisiaj braknie czasu na muzykę".

Oczywiście, na taką "kulturę" trzeba byłoby najwięcej godzin, ale w praktyce podejrzewam, że sporo by się też oszczędziło, w sensie - złączyło to co jest sztucznie podzielone na inne przedmioty. Chociaż w liceum i tak zostaje już tylko "literatura", zamaskowana jako "język polski", co nie? Ale nawet tam nieraz się przemknie to co proponuję, kiedy jest oglądany jakiś film, albo w ilustracjach w podręczniku. No to czemu nie zrobić tego oficjalnie, nazywając rzecz po imieniu? Widziałam podręcznik(?) wiedzy o kulturze, gdzie było coś z grubsza w tym stylu - mnóstwo o historii sztuki, ale po każdej epoce też opis obyczajowości, życia codziennego, nawiązań kulturowych, literackich... Przy grecko-rzymskim antyku było nie tylko to co zawsze, czyli zdjęcia ruin i amfor, ale też parę słów o rzymskiej kuchni, wystroju domów, była Herbertowa "Nike, która się waha" i był Scottowy "Gladiator". To mi się wydaje bardzo dobrym rozwiązaniem, tylko ja bym jeszcze bardziej wyrównała proporcje, bez przewagi sztuk plastycznych.

Co prawda, znając normalny szkolny tryb, w praktyce najbardziej widocznym skutkiem byłoby obrzydzenie ludziom filmów, muzyki i całej reszty, tak jak już są obrzydzone lektury. Ale w samym założeniu może coś jest... Jak Wam się to widzi?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marta
Oficer


Dołączył: 28 Lis 2007
Posty: 2975
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z własnego świata w D.G.
Płeć: piratka

PostWysłany: Sob 22:01, 23 Cze 2012 Temat postu:

Karottka napisał:
Wiesz, właściwie to my robiliśmy zestawienie w tabeli... Fakty i sposób ich opisania w "Potopie"

Ja też. Oczywiście szczegółowych faktów historycznych nikt nie podałby na zawołanie (powodując u polonisty ewentualnie westchnienie czy przewrócenie oczami), ale po uprzednim zajrzeniu w notatki czy podręcznik uczeń przypomni sobie, jak ten potop wyglądał i przyswoi różnice. Bez tego polonista najpierw sam musiałby przez pół lekcji gadać o historii, a nauczyciele bardzo nie lubią zajmować się przedmiotami, których nie uczą (czytaj: mniej ważnymi) Wink



Aletheia napisał:
Może tak - osobno językoznawstwo, na tym kroić zdania, wykręcać części mowy i piłować dyktanda, i to by się nazywało językiem polskim, a osobno literaturę. (...) Ewentualnie dodać do tego "polskiego" praktyczną stylistykę, typu pisanie listów i odróżnianie recenzji od reportażu, wtedy trzeba byłoby więcej godzin, ale wciąż nie tyle co dzisiaj.

Już się kiedyś zetknęłam z takim pomysłem i uznałam go za interesujący Smile Pierwsze, o czym pomyślałam, to ocenianie wypracowań na "literaturze" (albo "kulturze") - wtedy tylko merytorycznie? Olać ortografię i potraktować jak błędy rachunkowe na, powiedzmy, fizyce? A zachowanie określonej formy, którą poznawałoby się na "języku polskim"? Jak to połączyć, żeby miało sens i żeby nie trzeba było uzupełniać raz na jednym, raz na drugim przedmiocie?

Aletheia napisał:
Nie ma "no, skończyło się moje dzienne pół godziny na literaturę, teraz będę zajmować się filmem, a potem kwadrans na malarstwo i już mi dzisiaj braknie czasu na muzykę".

Prawda. I tak jest z wieloma przedmiotami szkolnymi: zarówno na chemii, jak i na fizyce mówi się o atomach, ale nie próbuje się tego połączyć, omówić tych dwóch punktów widzenia; na fizyce często nie toleruje się rozwiązywania zadań inaczej niż "zamień jednostki, przekształć wzór i podstaw", "bo to nie matematyka, żeby sobie upraszczać". Gimnazjalna plastyka i muzyka, które się zaczyna sklejać w "zajęcia artystyczne" oraz ponadgimnazjalna Wiedza o Kulturze są z literaturą, niesłusznie, zupełnie osobno.

Aletheia napisał:
Co prawda, znając normalny szkolny tryb, w praktyce najbardziej widocznym skutkiem byłoby obrzydzenie ludziom filmów, muzyki i całej reszty, tak jak już są obrzydzone lektury.

Tak, tego nie dałoby się uniknąć, niezależnie od programu. A ten nie byłby bardziej przyjazny uczniowi niż kanon lektur.

Ponoć znajomość kultury walczy o uzyskanie znaczenia w szkołach ponadgimnazjalnych, więc może coś takiego nas czeka w przyszłości?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aletheia
Oficer


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Sob 22:59, 23 Cze 2012 Temat postu:

Marta napisał:
ocenianie wypracowań na "literaturze" (albo "kulturze")

Może tam w ogóle nie robić wypracowań?

Marta napisał:
A zachowanie określonej formy, którą poznawałoby się na "języku polskim"?

Nie jestem pewna o co chodzi. Formy czego? Sytuacja, że na "kulturze" było napisać recenzję z obejrzanego filmu, a uczniowi wyszedł reportaż o wycieczce do kina?

Kwestia "zachodzenia" na siebie dwóch przedmiotów przemknęła mi już przez myśl, ale na innych przedmiotach sytuacja jest podobna, jak piszesz - fizyka i matematyka, albo wspomniany przez Was mix historii z polskim przy "Potopie".

No właśnie, a jak chemik na sprawdzianie zobaczy napisane "wodur" i "hlor", to ciekawe co robi? Niby powinien (no kurczę, chyba powinien?) wytknąć, ale nie bardzo ma prawo za to ocenić. I to jest interesujące w kontekście tego, co pisałam tam na górze strony o możliwej zbędności ocen w szkole. No bo z jednej strony nauczyciel zadziałał, a z drugiej dało się to załatwić nieoficjalnie, i nikomu to nie przeszkadza(?). A jest przecież nie mniej skuteczne? No chyba, że ktoś jak nie dostanie pouczenia popartego lufą, to nie przyswoi, ale to już głupota samego ucznia...

Marta napisał:
ponadgimnazjalna Wiedza o Kulturze

O, to jest ponadgimnazjalne? Nie wiedziałam, mnie się kojarzy jakoś tak "przedlicealnie". W moich podręcznikach do plastyki, w podstawówce, była historia sztuki, trochę podobnie jak w tym podręczniku do Wiedzy o Kulturze. Hej, a może porównamy strony z naszych podręczników, mogę pogrzebać gdzieś w szafie. Very Happy

Marta napisał:
A ten nie byłby bardziej przyjazny uczniowi niż kanon lektur.

Swoją drogą, ze szkolnymi lekturami jest tak jak Mark Twain powiedział o klasyce - że to jest to, co wszyscy chcieliby mieć przeczytane, ale czego nikt nie chce czytać. I jeszcze (też Twain?), że to jest to, co napisano dla dorosłych, a co teraz czytają dzieci. Nic tylko głodne kawałki o "wpajaniu zamiłowania do literatury", ale ci, którzy układają i ci, którzy egzekwują listy lektur, czy z własnej woli i dla przyjemności przeczytali(by) więcej niż dziesiątą tego część? Albo chociaż tyle? Szczególnie w wieku uczniów, ale w "dorosłym" momencie układania też. Kolejne uczenie fikcji i fałszu. Kij tam, czy cię zachwyca, nie musi. Grunt, że masz wiedzieć, że nas zachwyca, wszystkich "nas", nieważne, czy ciebie konkretnie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marta
Oficer


Dołączył: 28 Lis 2007
Posty: 2975
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z własnego świata w D.G.
Płeć: piratka

PostWysłany: Sob 23:57, 23 Cze 2012 Temat postu:

Aletheia napisał:
Może tam w ogóle nie robić wypracowań?

Ekhm... Matura?

Aletheia napisał:
Formy czego? Sytuacja, że na "kulturze" było napisać recenzję z obejrzanego filmu, a uczniowi wyszedł reportaż o wycieczce do kina?

Na przykład. W mniej optymistycznym przykładzie napisał po prostu ciągiem parę zdań, a uwagi dotyczące formy zbył faktem, że to nie "język polski".

Aletheia napisał:
Kwestia "zachodzenia" na siebie dwóch przedmiotów przemknęła mi już przez myśl, ale na innych przedmiotach sytuacja jest podobna, jak piszesz - fizyka i matematyka, albo wspomniany przez Was mix historii z polskim przy "Potopie".

I uważam, że z tym trzeba walczyć, bo albo się zbywa temat "a, to było/ będzie na czymś innym", albo są dwie wersje i uczeń głupieje.

Aletheia napisał:
A jest przecież nie mniej skuteczne? No chyba, że ktoś jak nie dostanie pouczenia popartego lufą, to nie przyswoi, ale to już głupota samego ucznia...

Hm, z doświadczenia wiem, że to, co "nie na ocenę" ("nie będzie na egzaminie" Wink), nie spotyka się z wielką uwagą, bo ginie w nawale tego, co trzeba przyswoić, bo inaczej lufa. Więc trochę bym ucznia broniła Smile Przy zupełnym braku ocen to wyglądałoby oczywiście inaczej.

Aletheia napisał:
O, to jest ponadgimnazjalne? Nie wiedziałam, mnie się kojarzy jakoś tak "przedlicealnie".

Widzisz, a to wprowadzili wyżej i w moim przypadku nawet w maturalnej klasie; nie muszę mówić, że frekwencja była nieszczególna, więc głównie oglądało się ekranizacje lektur, co powodowało frustrację, że po ciemku nie da się rozwiązywać arkuszy. Podręcznik miałam pożyczony od koleżanki i raz przyniesiony na zajęcia, powiem szczerze, że nie mam pojęcia, co się w nim znajdowało. A szkoda, bo w innym czasie, z innym prowadzeniem takie zajęcia mogłyby być interesujące. Raz mieliśmy fajnie przygotowaną lekcję o reklamach, analizowaliśmy konkretne przykłady, mówiliśmy o wykorzystanych chwytach i stereotypach, na których się opierały - było ciekawie i aż chciało się odezwać, czego na lekcjach polskiego człowiek raczej nie uświadczył.

Aletheia napisał:
ci, którzy układają i ci, którzy egzekwują listy lektur, czy z własnej woli i dla przyjemności przeczytali(by) więcej niż dziesiątą tego część?

Może to działa za zasadzie: "ja musiałem czytać i jakoś przeżyłem, więc wy czytajcie też". Oba cytaty o klasyce są bardzo trafne.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aletheia
Oficer


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Nie 0:41, 24 Cze 2012 Temat postu:

Marta napisał:
Ekhm... Matura?

Matura, matura, coś mi to mówi... Aaa, to takie wielkie, co się pisze też z historii i biologii i czegoś tam jeszcze? Ale na historii i biologii przez całe liceum też się wypracowań nie pisze. Laughing

Marta napisał:
W mniej optymistycznym przykładzie napisał po prostu ciągiem parę zdań, a uwagi dotyczące formy zbył faktem, że to nie "język polski".

No ale to samo powie chemikowi podkreślającemu mu ten "hlor".

Marta napisał:
I uważam, że z tym trzeba walczyć, bo albo się zbywa temat "a, to było/ będzie na czymś innym", albo są dwie wersje i uczeń głupieje.

O, pełna zgoda. To dotyczy też, podobno, klasycznego już "będziecie to mieli w liceum", a potem "to mieliście w gimnazjum", a w końcu tego uczą na pierwszym roku studiów, bo nie mają wyjścia? Laughing

Marta napisał:
głównie oglądało się ekranizacje lektur, co powodowało frustrację, że po ciemku nie da się rozwiązywać arkuszy

Czekaj, jakich arkuszy? Very Happy W sensie, że tam się biją pod Zbarażem, a tu się odpisuje matematyka i angielski? Czy że z tej ekranizacji trzeba było na bieżąco coś zapisywać?

Marta napisał:
Raz mieliśmy fajnie przygotowaną lekcję o reklamach, analizowaliśmy konkretne przykłady, mówiliśmy o wykorzystanych chwytach i stereotypach, na których się opierały

O, patrz, nawet nie pomyślałam, a przecież to byłoby właśnie to, między innymi, o co chodzi.

Marta napisał:
Może to działa za zasadzie: "ja musiałem czytać i jakoś przeżyłem, więc wy czytajcie też". Oba cytaty o klasyce są bardzo trafne.

Bo w ogóle, całe to szkolne czytanie to jest zawracanie głowy, i nie przemawia do mnie nawet argument, że "niektórych trzeba przymusić, bo inaczej nic nie przeczytają". No i nawet jeśli, to co im z tego przyjdzie, jeśli to będzie jedyne i ostatnie co przeczytali? Pomijam błogą naiwność przekonania, że ci do których się ten "sposób" odnosi, faktycznie przeczytają, nawet zmuszani...
A ci, którzy zmuszania nie potrzebują? Przecież to jest tak, jak z Twoim "Przeminęło z wiatrem", dopiero poza szkołą człowiek widzi, czuje, odbiera dzieło dla niego samego, nie wiem, czy postrzegasz to podobnie. Osobiście, ilekroć teraz czytam coś klasycznego (głupie określenie, swoją drogą, taki wór na prawie wszystko, co nie świeci z najnowszych reklam), to dyszę ulgą, że nie miałam tego czy tamtego w szkole, więc mogę czytać NORMALNIE, jak człowiek książkę, a nie uczeń zadane. Jakie to jest fajne uczucie...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marta
Oficer


Dołączył: 28 Lis 2007
Posty: 2975
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z własnego świata w D.G.
Płeć: piratka

PostWysłany: Nie 1:33, 24 Cze 2012 Temat postu:

Aletheia napisał:
Ale na historii i biologii przez całe liceum też się wypracowań nie pisze.

Bo nie ma takiego polecenia w arkuszach Very Happy Nie, z historii chyba jest, ale nie mam właściwie pojęcia, jak się przygotowuje do matury z historii i czy się ćwiczy pisanie. Różne są zmiany, ale żeby maturę z polskiego zamienić w całości na test ABCD, to się nie spodziewam.

Aletheia napisał:
No ale to samo powie chemikowi podkreślającemu mu ten "hlor".

Różnica jest taka, że poprawność reakcji chemicznej, współczynników itd się przez ten "hlor" nie zmieni, a wypracowania bez akapitów nie da się czytać, list nie jest listem, a w recenzji są same kolokwializmy - na ocenę z "kultury" drastycznie wpływa to, że nie umiem "języka polskiego". To jakby na fizyce ukarać za nieumiejętność rozwiązania układu równań, podczas gdy "hlor" byłby tylko błędem rachunkowym. Gdzieś powinna przebiegać rozsądna granica, nie jestem tylko pewna, gdzie i czy w ogóle można ją przepisowo ustalić.

Aletheia napisał:
To dotyczy też, podobno, klasycznego już "będziecie to mieli w liceum", a potem "to mieliście w gimnazjum", a w końcu tego uczą na pierwszym roku studiów, bo nie mają wyjścia?

Możliwe Very Happy Choć u mnie wszystkie takie rzeczy wsadzali do worka z napisem "czteroletnie liceum", aż się człowiek zaczął zastanawiać, czy przez rok naprawdę da się tyle zrobić Smile

Aletheia napisał:
Czekaj, jakich arkuszy? W sensie, że tam się biją pod Zbarażem, a tu się odpisuje matematyka i angielski?

Głównie matematyka Very Happy Ale tak to wyglądało. Kto był zainteresowany filmem, i tak już go wcześniej obejrzał, a reszta skoro już przyszła, wykorzystywała czas, jak mogła.

Aletheia napisał:
O, patrz, nawet nie pomyślałam, a przecież to byłoby właśnie to, między innymi, o co chodzi.

I nawet by człowiek wcześniej nie pomyślał, że o reklamach, w szkole, w taki sposób. Entuzjazm się budzi. I pomnóżmy to teraz razy te trzydzieści lekcji, dodajmy filmy, dzieła sztuki, książki, zainteresujmy wszystkich i, ach, uciekam do krainy magicznych jednorożców.

Aletheia napisał:
dopiero poza szkołą człowiek widzi, czuje, odbiera dzieło dla niego samego, nie wiem, czy postrzegasz to podobnie. Osobiście, ilekroć teraz czytam coś klasycznego (głupie określenie, swoją drogą, taki wór na prawie wszystko, co nie świeci z najnowszych reklam), to dyszę ulgą, że nie miałam tego czy tamtego w szkole, więc mogę czytać NORMALNIE, jak człowiek książkę, a nie uczeń zadane. Jakie to jest fajne uczucie...

Mam tak samo Smile Przed zabraniem się do lektury zwykle już wiedziałam, na co mam zwrócić uwagę i z czego mnie będą pytać. Zresztą samo zmuszanie, zwłaszcza, jak masz ochotę czytać zupełnie co innego, działa z automatu odstraszająco. Czytanie "jak człowiek" jest wolne Smile
(Jakie to szczęście, że nie musiałam czytać "Przeminęło..."! Shocked)
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aletheia
Oficer


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Nie 2:19, 24 Cze 2012 Temat postu:

Marta napisał:
Bo nie ma takiego polecenia w arkuszach

W starej maturze na końcu pisało się wypracowanie. I pół strony kancelaryjnej uważane było za katastrofalnie krótkie. Strona już uszła. I nie, też nie było pisania wypracowań wcześniej na lekcjach, na tych przedmiotach. Wink

Marta napisał:
poprawność reakcji chemicznej, współczynników itd się przez ten "hlor" nie zmieni

Ale przez błąd obliczeniowy już może. A co do ortografii, znasz brodaty dowcip? Huk, łomot, wszyscy lecą pod salę chemiczną, kurz opada, odgruzowują drzwi, ostatni wychodzi nauczyciel. "Nic się nie stało, proszę państwa, literówka w podręczniku."

Marta napisał:
Gdzieś powinna przebiegać rozsądna granica, nie jestem tylko pewna, gdzie i czy w ogóle można ją przepisowo ustalić.

To pasuje na motto wszystkich tych reform szkolnych...

Marta napisał:
ach, uciekam do krainy magicznych jednorożców

A we mnie się budzi bunt, "nieee, zepsują mi szkołą co fajne". To już jest jakiś uraz w środku. Mr. Green
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum CZARNA PERŁA Strona Główna -> Tawerna / Nauka Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 8, 9, 10, 11  Następny
Strona 9 z 11


Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB Š 2001, 2005 phpBB Group
Theme bLock created by JR9 for stylerbb.net
Regulamin