Forum CZARNA PERŁA Strona Główna
  FAQ  Szukaj  Użytkownicy  Grupy  Galerie   Rejestracja   Profil  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  Zaloguj 

Wielka Demaskacja ;) sensu "Skrzyni"

Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum CZARNA PERŁA Strona Główna -> Film / Interpretacje, analizy, polemiki...
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Autor Wiadomość
Aletheia
Oficer


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Śro 1:08, 20 Lut 2008 Temat postu:

Co do J+E, potwierdzam, rzeczywiscie generalnie widzę to podobnie.

Anajulia napisał:
Elizabeth jest w POTC jedyną postacią, która za Jackiem nadąża, a nawet jest niekiedy krok przed nim Wink

Jest jedyną, która mu się tak uważnie przygląda, więc ma szansę dostrzec choć część jego intrygi. Inni na ogół go lekceważą, pomijając we własnych kalkulacjach. A Jackowi przy niej rozum się przegrzewa, inaczej nie miałaby szans go zagiąć czy zaskoczyć. Nasza broń kobieca... Mr. Green

Anajulia napisał:
dodam, że słowa "zakochać się" także zwykłam traktować lekko

Miło spotkać pokrewną duszę. Smile Osobiście utożsamiam te słowa z "zauroczeniem", "zadurzeniem". Pojmuję je jako niezbędny składnik miłości, ale w żadnym wypadku wystarczający. To dopiero wstęp.

Anajulia napisał:
Ze strony Liz to fascynacja, i to nie tyle samym Jackiem, co tym, co on sobą reprezentuje, alternatywą dla życia, jakie wiodła do tej pory

Tak, racja. Może to nawet z jego strony uczucie, jakkolwiek mało poważne, jest bardziej szczere? Jego pociąga właśnie ona, Elizabeth. Trochę inaczej niż ją, którą zachwyciło żywe wcielenie Przygody. Bo teraz uświadomiłam sobie jedno - są sobą zafascynowani, ale o ile ona chce być taka jak on - traktuje go trochę jak lustro ukazujące marzenia dzieciństwa, o tyle on nie chce przecież niczego przejmować od niej. Jest jego fascynacją, ale nie wzorem.

Anajulia napisał:
Też przykuły te dwa momenty moją uwagę. Ale nie nazwałabym tego furią, a już na pewno nie mściwą czy zajadłą. W tych dwóch momentach Jack po prostu... znów jest sobą! Jackiem z CBP, który wie czego pragnie, z błyskiem w oku i dawną determinacją. To ten sam Jack, który ze spokojem i śmiertelną powagą strzela w pierś Barbossie. To Jack w sztormie, który z szaleńczym uśmiechem mówi "She can hold a bit longer! We’re catching up!". Jack, który wie po co żyje, nawet jeśli zaraz przyjdzie mu zginąć. Nie, ten Jack nie jest wściekły czy mściwy. Jest w jakimś sensie pogodzony z losem, bo przecież wie, że wrócił na Perłę na niemal pewną śmierć. Ale wrócił z podniesioną przyłbicą, a właśnie tego mu w DMC zabrakło.

Tak. Nie. Owszem, w tym momencie to prawdziwy Jack, który znowu poczuł, że żyje. Ale JEST wściekły. Ale bynajmniej się do wściekłości nie ogranicza. W ciągu całej sceny zostało nakreślone niesamowite kłębowisko uczuć. Staje znowu na pokładzie, chwyta broń i wali do Krakena, "Masz, za cały mój strach! Za to że niszczysz mój świat!". Kraken ucieleśnia dla niego wszystko przez co mu się życie wali. Jones go zaszczuł, więc zając w końcu nie wytrzymał, odwrócił sie i rzucił na psa.
Potem chwila spokoju, trzeba uciekać z Perły. Poszedłby ze wszystkimi? Zdaje sobie przecież sprawe, że Kraken ciągnie za nim. Zaryzykowałby ich życie? Jack i lojalność źle wygladają w jednym zdaniu, ale on zimnym łotrem też nie jest. Może Perła by ocalała. Ale mam wrażenie, że Jonesowa maskotka reaguje dość mułowato - Jack musiałby patrzeć z szalupy, jak Kraken niszczy Perłę, a dopiero stwierdziwszy, że celu tam nie było, zostawia wrak. Zdaje mi się, że Jack się waha, próbuje sam siebie przekonać, że to tylko okręt. Ale niełatwo mu to przyswoić i wie, że odpłynie czy zostanie, Perłę widzi ostatni raz. Więc ją żegna, "wyłączony", zamknięty. Wtedy wkracza Lizzie ze swoim Wielkim Planem. Dostarczyłam argumentu? Smile Już pisząc tamto myślałam, że ciężki zawrót uczuciowy widać tu wyraźnie. Nie odepchnął jej w końcu przecież. Jak to o czym myślał, pytasz? Jakie w ogóle myślenie, ja pytam! Mr. Green Ale widzę tu raczej zaskoczenie, że samo na niego znienacka spada to co próbował bezskutecznie zdobyć. Jakby to rzec, odpowiedział zanim zdążył się zastanowić co w ogóle robi. A gdyby przyjąć, że zamierzał sam z siebie zostać (co do czego, dziwne może, ale sie nie upieram) to widziałby w tym pierwszą i ostatnią okazję, pożegnanie także z Elizabeth. Dalej, wiadomo, nagłe otrzeźwienie, szok i... zrozumienie, zgoda. Że tym szokuje z kolei Elizabeth, trudno się dziwić - to musi być głupie wrażenie, widzieć w czyichś oczach świadomość wyroku, który sie wydało, a potem pogodzenie zamiast spodziewanego sprzeciwu. To już byłoby dosyć. ale usmiechem ją dobił na amen. I dla Elizabeth i dla widza, to moment dosłownie zatykający, bo Jack choć jedna nogą w grobie, ale wygrywa z własna śmiercią. Potem chwila niepewności, a po jego stronie paniki, gdy próbuje sie uwolnić (a przecież poczekał, by zniknąć z oczu Elizabeth Wink ). Widz do ostatka liczy, że może jednak. Hollywood zobowiązuje. Zresztą przecież to Farciarz Jack. On też chyba liczy, że może zdąży jednak coś zrobić. Że jakoś jednak... Co? Rzuci się do żagli? Dział? Nieważne, potem się będzie kombinować, teraz trzeba się UWOLNIĆ! Kiedy mu się udaje, jest już za późno. Wtedy dopiero Jack naprawdę przyjmuje do wiadomości, że skończyły się już wszystkie drogi. I nagle się uspokaja, jakiś morski pomiot nie wytrąci go z równowagi, on nie takie rzeczy widział. nie myśl sobie paskudo, że robisz na mnie wrażenie. Wszystko na miejscu? Kapelusz jest? Broń jest? No to do boju! Czekaj, mackowaty, jeszcze się udławisz! To już jest wybuch wściekłości, szaleństwa... a może i radości. Czemu nie? Jack nigdy nie był bardziej żywy niż umierając.
Cóż, mnie ta scena omal nie wyrzuciła z kinowego fotela, naprawdę musiałam się go trzymać i nie od razu przypomniałam sobie o oddychaniu. Jak Internet szeroki, ludzie na forach trują, że ich powaliło zakończenie DMC, bo... po schodach zszedł Barbossa. Uch, prałabym na odlew za te słowa Zly Dla mnie DMC kończy się gdy Perła idzie pod wodę. A kiedy zobaczyłam Barbossę, to już nie miałam siły się przejmować niczym, pomyślałam tylko "O, Barbossa? Z hollywoodzkimi scenarzystami nigdy nie można mieć pewności, że nieboszczyk będzie miał dosć przyzwoitości, żeby zostać martwy..." Oczywiście ani sekundy nie wątpiłam, że Jack będzie miał gdzieś ten rodzaj przyzwoitości. Very Happy

Krótko jeszcze na ostatek, bo czas mi sie kończy.
Że Jack odnalazł jakąś dodatkową wartosć w życiu? Myślę, że jeszcze zanim poznajemy go w CBP, nie jest tylko prostym piraciskiem, co to ino chlać i wyrywać laski. Z jednej strony to egoista z wypisaną w duszy dewizą "Śmierć frajerom!", co wykorzysta każdego, kto się nie dość szybko połapie (czyli w praktyce każdego... Mr. Green ), ale z drugiej strony jednak ta dusza kryje więcej niż się zdaje na pierwszy rzut oka. Przede wszystkim jest inteligentny i nawet jak kantuje, to nigdy na chama. Artysta. Wink Poza tym jednak, że lojalności używa jak i kiedy mu pasuje, to jednak nie jest ona dla niego pustym słowem. Widziałabym to tak, ze przywiązał się nie tylko do Elizabeth, ale i do Willa. Różnie między nimi bywało, ale ostatecznie widzi w nich przyjaciół. Zawsze mi się wydawało, że gdy oddaje swoją szansę Willowi, to jakby zaskakiwał sam siebie. Widzi umierającego kogoś, na kogo dotąd patrzył głównie jako na element planów, pionka na szachownicy, i... zaskakuje go własny żal. Może też nagle zdaje sobie sprawę, że wciągnął Willa w swoje porachunki, a ten za to zapłacił. I w nagłym impulsie ratuje chłopaka, cały czas z miną "Co ja właściwie robię...?".
A że pokochał życie? Jack kochał je zawsze. On na szczęście nie czeka, ale wyrywa je życiu, ile tylko się da. Very Happy

Co do Perły... Wink
Anajulia napisał:
wątek Jack–Perła, w którym się pewnie powycinamy

<sprawdzając czy klinga nie przyrdzewiała> Ale skąd... Gwizdze..


Ostatnio zmieniony przez Aletheia dnia Śro 1:11, 20 Lut 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anajulia
Kapitan


Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Drogi
Płeć: piratka

PostWysłany: Czw 19:39, 21 Lut 2008 Temat postu:

Na początek poprzerzucam się argumentami na tak Very Happy. Nic odkrywczego, ale jak tak się czyta, to aż żal, że rozmówca nie siedzi obok i nie widzi jak energicznie kiwa mi się głowa Wink

Aletheia napisał:
Anajulia napisał:
dodam, że słowa "zakochać się" także zwykłam traktować lekko

Miło spotkać pokrewną duszę. Smile Osobiście utożsamiam te słowa z "zauroczeniem", "zadurzeniem". Pojmuję je jako niezbędny składnik miłości, ale w żadnym wypadku wystarczający. To dopiero wstęp.


<kiwa głową energicznie> Każde uczucie – zwłaszcza to do płci odmiennej (lub tej samej, w zależności od preferencji Very Happy) – ma tyle etapów i odcieni, że dobrze poczynić takie językowe rozróżnienia. I nie szastać słowem "kocham" bez umiaru.

Aletheia napisał:
Może to nawet z jego [Jacka] strony uczucie, jakkolwiek mało poważne, jest bardziej szczere? Jego pociąga właśnie ona, Elizabeth. Trochę inaczej niż ją, którą zachwyciło żywe wcielenie Przygody.


<kiwa jeszcze energiczniej> Ano właśnie. I ta szczerość, ta "czystość" uczucia Jacka czyni je – mimo wszystko – poważnym. Nawet jeśli dalekim od miłości.

Aletheia napisał:
Cóż, mnie ta scena omal nie wyrzuciła z kinowego fotela, naprawdę musiałam się go trzymać i nie od razu przypomniałam sobie o oddychaniu. Jak Internet szeroki, ludzie na forach trują, że ich powaliło zakończenie DMC, bo... po schodach zszedł Barbossa. Uch, prałabym na odlew za te słowa. Dla mnie DMC kończy się gdy Perła idzie pod wodę. A kiedy zobaczyłam Barbossę, to już nie miałam siły się przejmować niczym (…)


<kiwa tak energicznie, jak tylko potrafi> Mnie nie wyrzuciła tylko dlatego, że już nie było co wyrzucać. Rozpadłam się na milion kawałków. Zebrałam do kupy dopiero po kilku dniach. To było dość osobliwe, bo w tym czasie moja praca polegała na kontakcie z klientem, że tak powiem. Klienci słabo znani albo nie znani wcale, przyglądali mi się z niepokojem. Ci znani lepiej pytali z troską „co się stało?”. Ci mili i znani najlepiej mieli pecha. Musieli przeżyć mój, wstrzymywany dla przyzwoitości, wybuch płaczu i nieskładną recenzję DMC. Dopiero po tym byłam zdolna ich obsłużyć Laughing. Dla mnie wszystko co zdarzyło się w DMC po zatopieniu Perły, to tylko nachalna promocja następnego odcinka. Owszem, nie bez klimatu, ale tę scenę mogli sobie odpuścić i puścić jako pierwszy zwiastun AWE, a choćby już w dniu premiery DMC, po napisach końcowych. Bez tej sceny „Skrzynia” kończy się perfekcyjnie i –jak dla mnie – mogłoby nawet nie być żadnego dalszego ciągu. DMC to żaden pomost. To przemyślana, ideologicznie domknięta całość. Oczywiście, że są niewyjaśnione wątki. Oczywiście, że wszyscy wychodzą z kina z nadzieją na wskrzeszenie Jacka. Oczywiście, że AWE jest filmem tak cudownym, że nienakręcenie go byłoby niepowetowaną stratą. Niemniej, byłam chyba jedyną osobą na tym premierowym seansie, która opuściła kino bez poczucia niedosytu.

No, pokiwałam sobie Very Happy. Dalej to już nie wiem jak będzie. Zobaczmy…

(po 10 minutach zalewania się łzami na promie Sassnitz-Trelleborg, podczas oglądania po raz 783 – gdzieś tak Very Happy – końcówki DMC; oczywiście koniec następuje wraz z „damn you, Jack Sparrow”! Wink)

Aletheia napisał:
W ciągu całej sceny zostało nakreślone niesamowite kłębowisko uczuć.


Nasza rozbieżność w odbiorze tej sceny stała się dla mnie oczywista za tym 783 razem Very Happy. Scena jaka jest każdy widzi, ale interpretacja zależy od oczekiwań wobec niej. Nasze są różne. Ty chcesz Jacka który umiera za swoje marzenia, do końca z furią plując diabłu w twarz. Ja chcę Jacka, który odzyskał utracony sens istnienia i po tym może umierać z uśmiechem. Nic dziwnego, że twój jest wściekły a mój spokojny Laughing

Tak naprawdę to Jack początkowo jest po prostu skoncentrowany na zadaniu (a poślinię się, co mi tam – uwielbiam te jego chwile skupienia i powagi, rzadkie momenty w których zdaje się zapominać o swoim wizerunku błaznującego szaleńca i jest … nie mam słowa… może prawdziwy po prostu?). Następnie – wciąż poważny i nieco przybity, bo przecież właśnie żegna się ze swoim okrętem, bez względu na to, czy zamierza pójść z nim na dno czy nie, choć "we’re not free yet" sugeruje, że siebie także uwzględnia w planie ewakuacji. Chwilę później Jack się troszkę zapomina z wiadomych względów Wink, po czym – mimo, że osoba, dla której pozwolił sobie na tę słabość, skazała go na śmierć – uśmiecha ze spokojem. Następnie Jack musi pokombinować, poszarpać się z kajdanami, przez moment jest znów skoncentrowany, po czym wyraźnie z siebie zadowolony Very Happy. Mamy przebłysk jackowej błazenady, po czym następuje moment znaczący moim zdaniem, ale znaczenia na razie w kieszeń Very Happy. Jack zakłada kapelusz, dobywa miecz i ginie w paszczy Krakena tą samą pasją, z którą w CBP przedzierał się przez sztorm.

Czy mamy tu wściekłość (czy ktoś w ogóle widział kiedyś Jacka we wściekłej furii? Laughing) albo pogodę ducha w obliczu odzyskanego sensu istnienia? No nie – mamy tylko przestrzeń do interpretacji, która zależy w dodatku od wybranego kontekstu. Jack nie krzyczy ani "a masz za to, że niszczysz mój świat!", ani "każdy musi umrzeć, lecz nie każdy żył naprawdę!" (znów mi się William Wallace przypomniał Very Happy). Jack mówi tylko "hello, beastie" – a powód, z którego w tej chwili zalejemy się łzami, wydaje mi się kwestią całkowicie indywidualną . Znakomita większość widowni zapewne rozpacza, że Jack umarł (a taki boooski! Very Happy). Ja beczę, bo wierzę, że do własnej Prawdy dociera się tylko podążając za wskazaniami kompasu, i bez względu na to, jaką się zapłaci cenę, osiąga się coś, dla czego ludzie bezskutecznie czynią wiele niedorzecznych, często okrutnych rzeczy – szczęście. Ty, Aletheia, płaczesz bo – jak rozumiem – bliska jest ci postawa "nie ugiąć się przed życiem, nie dać nikomu zachwiać swymi przekonaniami". Pewnie racja – "tylu jest Jacków, ilu oglądających POTC". A przecież o to właśnie chodziło twórcom filmu – żeby każdy znalazł w nim coś dla siebie. Nic tylko chylić czoła Smile.

To jeszcze drobiazgi-uściślenia, choć chciałoby się w tym miejscu postawić kropkę Wink

Aletheia napisał:
Jak to o czym myślał, pytasz? Jakie w ogóle myślenie, ja pytam!


Och! Oczywiście nie mam na myśli refleksji Very Happy Pisałam wyraźnie – na myślenie to Jack nie miał czasu. Pytając "o czym myślał", pytam (może niezbyt precyzyjnie) o to, co zaprząta jego umysł, czy jak to zwał, tak zwał. Gdyby Elizabeth była dla niego tylko niewiele znaczącą, "niepoważną fascynacją", to raczej uznałby, że to nie najlepszy moment na amory Wink.

Aletheia napisał:
Zawsze mi się wydawało, że gdy oddaje swoją szansę Willowi, to jakby zaskakiwał sam siebie. Widzi umierającego kogoś, na kogo dotąd patrzył głównie jako na element planów, pionka na szachownicy, i... zaskakuje go własny żal. Może też nagle zdaje sobie sprawę, że wciągnął Willa w swoje porachunki, a ten za to zapłacił. I w nagłym impulsie ratuje chłopaka, cały czas z miną "Co ja właściwie robię...?".


Sesese Twisted Evil No niewątpliwie Jack był dobrym człowiekiem, zdolnym do altruistycznych zrywów. To naprawdę nie bagatela, bo przeciętny obywatel odwraca wzrok gdy ktoś przewróci się na ulicy ("nie widziałem, mnie to nie dotyczy"). Jack – choć jest wyjęty spod prawa, o czym chyba, mimo wszystko, pamięta – na oczach wojskowych, rzuca się na ratunek anonimowej dziewczynie. Niewątpliwie także nasz kapitan – mimo różnych animozji – darzy sympatią Willa, a co najmniej ma wiele uznania dla wszystkich jego walorów. Niewątpliwie te dwie okoliczności miały znaczący wpływ na jego decyzję o odstąpieniu młodemu Turnerowi swojej nieśmiertelności. Ale była tam też Elizabeth Twisted Evil

Aletheia napisał:
Że Jack odnalazł jakąś dodatkową wartość w życiu? Myślę, że jeszcze zanim poznajemy go w CBP, nie jest tylko prostym piraciskiem, co to ino chlać i wyrywać laski. Z jednej strony to egoista z wypisaną w duszy dewizą "Śmierć frajerom!", co wykorzysta każdego, kto się nie dość szybko połapie (czyli w praktyce każdego... Mr. Green), ale z drugiej strony jednak ta dusza kryje więcej niż się zdaje na pierwszy rzut oka. Przede wszystkim jest inteligentny i nawet jak kantuje, to nigdy na chama. Artysta. Wink Poza tym jednak, że lojalności używa jak i kiedy mu pasuje, to jednak nie jest ona dla niego pustym słowem (…) A że pokochał życie? Jack kochał je zawsze. On na szczęście nie czeka, ale wyrywa je życiu, ile tylko się da Very Happy


Wszystko racja. Ani przez moment nie twierdziłam, że Jack z CBP był jakiś gorszy, pozbawiony którejkolwiek z tych cech, za które go podziwiamy i uwielbiamy. Zawsze był niezwykłym, mądrym człowiekiem, który kochał życie i hołdował pięknym wartościom. Z całą pewnością także był niezwykłym piratem Very Happy. Artystą w swoim fachu. Ale nie byłby Człowiekiem, a tylko ekranowym superhiroł – jak chce go nazywać Eddie Very Happy – gdyby te wszystkie zawieruchy, jakie widzimy w POTC, nie odcisnęły na nim żadnego piętna. Tak, byłby wówczas – jak sobie życzysz – Mitycznym Kapitanem Jackiem Sparrowem. Ikoną, symbolem pewnych wartości, oderwanym od rzeczywistości niczym olimpijscy bogowie. I tak może można POTC odczytywać. To przecież film przygodowy, nie dokument. Ale moim zdaniem cała siła tej opowieści polega na tym właśnie, że w lekkiej, baśniowej konwencji pokazano coś bardzo, ale to bardzo prawdziwego, bliskiego doświadczeniom zwykłego (no, może trochę nieprzeciętnego Wink ) człowieka. A w prawdziwym życiu ludzie, nawet o tak "ustalonej, rozwichrzonej i barwnej osobowości", się zmieniają. Oczywiście zachowując przy tym właściwe sobie cechy czy wartości, ale ogólnie rzecz biorąc (żeby nie rzec "zasadniczo" Very Happy), drogę wytycza się idąc, osobowość jest zawsze tylko projektem, który się kreśli do końca życia. A Jack kreśli niezwykle wspaniały, mądry projekt…

Ech, może to kwestia perspektywy po prostu? Skoro już napisałam w temacie o "drugim dnie", że odbiór POTC zmienia się wraz z doświadczeniem, co zwykle idzie w parze z wiekiem, należy przypuścić, że parę lat temu też skłoniłabym się ku mitycznej wizji. "Tylu jest Jacków, ilu oglądających POTC"...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aletheia
Oficer


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Czw 20:39, 21 Lut 2008 Temat postu:

Wiesz co, mam coraz bardziej wrażenie, że zgadzamy się coraz dokładniej, a ciągniemy to jeszcze tylko dla samej przyjemności przegryzania tematu wciąż od nowa. Very Happy Kark Cię nie boli? Przyłączam się do kiwania, ogólnie nad całym Twoim postem. Szczególnie nad Twoim podsumowaniem naszych "różnych Jacków" i ideą indywidualnej interpretacji u każdego fana.

Anajulia napisał:
Niewątpliwie także nasz kapitan – mimo różnych animozji – darzy sympatią Willa, a co najmniej ma wiele uznania dla wszystkich jego walorów.

Na moje oko, on traktuje Willa trochę jak młodszego brata. (Eddie, ty straszne stworzenie, milcz! To metafora była, savvy? Twisted Evil ) Miły chłopak, często przydatny, trochę sierota życiowa, której trzeba pilnować, żeby jej mewy nie zadziobały. A w ostatecznym rozrachunku jednak przyjaciel i... syn przyjaciela, co jednak też, myślę, ma znaczenie. Jakby poczuwał się do odpowiedzialności za chłopaka po tym co stało się z Bootstrapem? Trochę za dużo powiedziane, ale jednak coś jest na rzeczy. Sam mówi, że był jednym z nielicznych, którzy znali nazwisko starego Billa (zatem można przypuszczać, że Bill mu ufał), ma też coś w rodzaju długu wobec tamtego - Bill zapłacił życiem za wierność kapitanowi.

Anajulia napisał:
Ale była tam też Elizabeth

Dobra, przynajmniej w tym się zgadzamy, że była. Twisted Evil Zawsze się skubana wepchnie, gdzie jej nie proszą... Rolling Eyes

Ja sie nie upieram, że po Mitycznym Jacku wszystko spływa, jak po gęsi. Nieoczekiwana przyjaźń z dwójką ludzi kompletnie odmiennych od dotychczas przez niego spotykanych już musiała dać mu do myślenia. A to i tak lekkie doświadczenie, w porównaniu z choćby Lukiem. W Jacku poLukowym jest zauważalnie więcej goryczy niż w tym, który strzelił do Barbossy. Tego odmienionego widać choćby na plaży, nad Krakenem - to co mówi, odbieram jako świadomość przemijania jego świata. Ale po pierwsze, widzę to jako proces ciagły, do którego liczą się też zdarzenia i doświadczenia przedCBPowe - choćby zdrada Barbossy. A po drugie, "mój" Jack zbiera to, pamięta, ale płynie dalej. Choć, zdaje się, "Twój" też. Mam wrażenie, że nasza różnica sprowadza się do Perły. Wink

Anajulia napisał:
Aletheia napisał:
"She's only a ship" (Zauważcie! "She"!).


Tym się, niestety, nie należy ekscytować, choć to zaiste piękny zwyczaj. W języku angielskim wszystkie statki są "she". Nawet Latający Holender .

Ale rzeczy nieożywione i zwierzęta zawsze "it"? To już, myślę, mówi coś ogólnie o mentalności marynarskiej braci, nie tylko Jacka. Ale rzucam to już wycofując się, moja anglijska być mnóstwo bardzo mizerna.


Ostatnio zmieniony przez Aletheia dnia Czw 20:41, 21 Lut 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Camille
Buszujący pod pokładem


Dołączył: 31 Mar 2008
Posty: 48
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Pon 19:18, 31 Mar 2008 Temat postu:

Właściwie, to do rejestracji skłonił mnie ten temat, na marginesie - cześć wszystkim Smile.

Chciałam napisać, że niemal każdy mówi, że po osiągnięciu swojego celu w pierwszej części piratów, Jack traci cel (bo już go niby osiągnął) i przechodzi się do spraw dugu wobec Jonesa itd. Ale przecież wydarzenia w Skrzyni są dzieją się po ok. roku od końca wydarzeń w Czarnej Perle! I, według mnie, przez ten czas Sparrow ma cele, z pewnością także różnorakie drobne przygody, zawija do portów, po prostu żyje normalnie, bez większych problemów itd. Wskazuje na to fakt, że Will szuka Jacka zaczynając w Tortudze, dopytuje się, gdzież ten cwany Jack może teraz się bawić, bo jest przecież niezalweżny, ma swój statek, może płynąć gdzie chce, aż po horyzont... Ja przynajmniej uważam, że przez ten rok Jack jest szczęśliwym człowiekiem, przecież kiedyś juź też miał Perłę, był kapitanem przez dwa lata dopóki nie dosięgnął go bunt spowodowany przez Barbossę.
Jack ma problemy, odkąd zbliża się nieuchronnie czas spłacenia długu - przecież on wiedział po ilu latach przyjdzie ten dług spłacić i z pewnością wiedział że "gadaniną się nie wykpi" (mam wrażenie, że wszyscy tu myślą, że Jack jest głupi i nie znał Jonesa albo że nie potrafi policzyć ile lat miała trwać umowa!). Tyle tylko, że możliwe, że zostawiał to na później, korzystając ze swego pirackiego życia. W końcu nadchodzą nerwy, "bo to już" a pewnie nawet nie zauważył, kiedy tyle czasu minęło i bez pomysłu robi cokolwiek ,żeby się czymś zająć, żeby nie zwariować. Odwiedziny ojca Willa tylko jeszcze mu uświadamiają, że Kraken już go szuka (pewnie w swym optymiźmie marzył o tym, by Jones zapomniał ), stąd też potrzeba lądu i ogłupienie.
Dla mnie to tak właśnie wygląda. Nie wyobrażam sobie Jacka bez celu [ojj, na pewno miał pomnuiejsze cele w ciągu tego roku, zresztą to pirat, i bez celu może po morzach pływać, przecież morze to jego świat, no i to kapitan Jack Sparrow który w tym czasie zapewne zaciągnął wiele pomniejszych długów (odsyłam do poszukiwań Willa), przsespał noce z wieloma kobietami, do wielu portów zawinął (i miał tam przygody: może i nawet krążą plotki ,że padł gdzieś w Singapurze, znowu odsyłam do poszukiwań Willa) no i przez 7 mórz gonił go Norrington (nie uwierzę, że bez jakichkolwiek przygód!) to ostateczny argument, że przez ten rok nie snuł się tylko niepotrzebnie bo jest to otwarcie powiedziane...], on ewentualnie może mieć celów zbyt wiele i nie wiedzieć czego pragnie naprawdę najbardziej (bo oczywiście, niekoniecznie musi to być skrzynia z sercem Jonesa dla uratowania siebie, chociaż dla niego byłoby tak najprościej).


Chciałam napisać jeszcze co do powiedzenia przez Jacka "To tylko statek" kiedy zarządził jego opuszczenie. Spotkałam się z tym, że ktoś uważa, iż dla Jacka zaczęły się liczyć bardziej inne rzeczy. Według mnie, to dla niego na tym statku pozostał tylko "kadłub, pokład..." (z pierwszej części, nie pamiętam jak to tam leciało) bo Perła przez ścigającego go i jego statek Krakena straciła swoją wolność. Już nie mógł nią płynąć dokąd chce, kurczowo trzymał się lądu, dla niego ona już nie oznaczała wolności bo co to za wolność, kiedy ze strachu nie wiesz co robisz i musisz trzymać się lądu.

Aha, co do Jacka i Elizabeth - ja uważam, że ze strony Jacka mogło iść także bardzo o po prostu fizyczny pociąg, bo nikt mi nie powie, że nie była piękna. Owszem, zgadzam się, że tylko ona potrafiła być o krok przed nim i nie spotkał jeszcze takiej kobiety itd. ale fizyczny pociąg jest dla mnie nie do ominięcia... I to tak samo z jej strony, ona pragnęła jego pocałunku, ten jeden jedyny pocałunek był bardzo namiętny i powiedziałabym, że ostatecznie siłą przez dziewczę wstrzymany, ja uwielbiam tą scenę Smile. Z pewnością wiedziaa,że w ten sposób będzie mogła uniemożliwić Jackowi ucieczkę, ale na pewno pocałunek sprawił jej przyjemność i to niemałą bo kiedy wcześniej się tak przekomarzali (zapragniesz tego itd. wtedy kiedy mu powiedziała, że "dziś byłabym ujuż mężatką"), ona była wyraźnie zawiedziona, że się cofnął (chociaż on też cofnął się głównie przez czarne piętno;p), ale uznała, że Jack naprqawdę nie chciał postawić jej w sytuacji godzącej w jej honor . Nawet gdyby nie pozwoliła się pocałować, to coś w tym wtedy było. Pożądali się, ale każde na swoich warunkach, jak to było w komentarzach audio. No i nigdzie nie jest powiedziane, że Jack jest brzydki - my wiemy, że Depp jest pięknym mężczyzną, ale wg mnie w przebraniu Jacka, sam Jack może być niewątpliwie pociągający (dla mnie bardziej niż Depp w codziennym wydaniu, tak naprawdę...), i to właśnie fizycznie, chociaż zachowanie, osobowość też robi swoje .

To się nagadałam . Nie opieram się na pisaninie wszystkich, nie mówię, że bezwarunkowo każdy myslał tak czy tak, bo z pewnością nie przeczytałam wszystkiego, może coś mi umknęło, a powyższy wpis to tylko i wyłącznie moja opinia .

A tak co do Jacka i Elizabeth... Dla mnie ich związek, hmm, nawet nie to, że nie miałby szans, ale po prostu dla niego Jack musiałby się diametralnie zmienić, a tego by mi nie mógł zrobić, chociaż niewątpliwe urokliwa byłaby z nich para .
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scarlett
Korsarz


Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 1457
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Pon 19:28, 31 Mar 2008 Temat postu:

Camille napisał:
No i nigdzie nie jest powiedziane, że Jack jest brzydki - my wiemy, że Depp jest pięknym mężczyzną, ale wg mnie w przebraniu Jacka, sam Jack może być niewątpliwie pociągający (dla mnie bardziej niż Depp w codziennym wydaniu, tak naprawdę...), i to właśnie fizycznie, chociaż zachowanie, osobowość też robi swoje .


YES YES YES YES Twisted Evil Twisted Evil Twisted Evil Twisted Evil Twisted Evil Twisted Evil





Ps.: Wybaczcie mi ten spam, nie mogłam się powstrzymać Laughing
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anajulia
Kapitan


Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Drogi
Płeć: piratka

PostWysłany: Pon 20:29, 31 Mar 2008 Temat postu:

Camille napisał:
Chciałam napisać, że niemal każdy mówi, że po osiągnięciu swojego celu w pierwszej części piratów, Jack traci cel (bo już go niby osiągnął) i przechodzi się do spraw długu wobec Jonesa itd. Ale przecież wydarzenia w Skrzyni są dzieją się po ok. roku od końca wydarzeń w Czarnej Perle! I, według mnie, przez ten czas Sparrow ma cele, z pewnością także różnorakie drobne przygody, zawija do portów, po prostu żyje normalnie, bez większych problemów itd.


Minęło półtora roku, o ile pamiętam Smile. Oczywiście, że Jack nie siedzi i nie smęci przez ten cały czas. Zwłaszcza, że w jego profesji nie bardzo sobie można na to pozwolić Wink. Ale co innego żyć "bez większych problemów", a co innego żyć z pasją i jasnym celem. Jack z DMC nie wygląda na takiego, co by miał pasję i cel inny niż tylko przetrwanie. A skoro tak, to coś musiało go wprawić w taki stan. Możliwe, że coś o czym nie wiemy. Ale jaki jest sens dedukcji w oparciu o wydumane przesłanki? Z pewnością scenarzyści też przewidzieli tę okoliczność, że widzowie będą odnosić problemy Jacka w DMC do sytuacji w CBP i nie wpadną na to, że przez ten rok stracił fortunę/zdradził go lojalny dotąd przyjaciel/zakochał się a ukochana odebrała sobie życie/coś równie absurdalnego. Możemy jednak przewidywać, że przez miniony rok czy półtora Jack robił to, co planował robić w CBP - żeglował po morzach, piracił... No to czemu nie jest w DMC tym Jackiem, którego pamiętamy z CBP? Jackiem z pasją, błyskiem w oku, gotowym porwać się z motyką na słońce by osiągnąć to, czego pragnie? Coś się w nim jednak zmieniło. I nie przekonuje mnie pomysł, że tak nagle śmiertelnie wystraszył się Jonesa (skoro - jak twierdzisz - pamiętał że nadchodzi termin spłaty długu) i odebrało mu to całą siłę charakteru, pewność siebie i radość życia. Co zatem zmieniło Jacka? Ja odpowiedź na to pytanie czerpię z autopsji. Rok czy półtora to właśnie taki czas, w którym dewaluuje się osiągnięty Cel, Marzenie. Być może odpowiedź na pytanie o kondycje Jacka jest inna. Ale nie znalazłam jeszcze bardziej przekonującej. W każdym razie, ta o długu wobec Jonesa nie przekonuje mnie zupełnie. Dla Jacka z CBP to byłby drobiazg Wink.

Co do Perły - ciekawe spostrzeżenie, że straciła nieco swoich walorów w sytuacji, gdy Jack przestał się czuć bezpieczny na morzu. Myślę, że to nie jedyny powód, dla którego Perła przestała być dla Sparrowa synonimem wolności, jedyną pożądaną przez niego rzeczą, ale w sumie podpisuję się pod ta tezą. Składa się na część wątku "Jack a Czarna Perła". Okręt najpierw przestaje być dla Jacka tym, czego pragnął (nie może się czuć wolny z samego tylko tytułu posiadania go), a w końcu staje się jego przekleństwem (w Luku)... <wkłada kask, gotów na cios Alethei>

Wątku Jacka i Elizabeth już nie mam siły wałkować Very Happy. Że byli dla siebie fizycznie atrakcyjni, nie ulega kwestii. Ale nie sądzę, by pospolite zauroczenie mogło zachwiać posadami świata któregokolwiek z nich. Oboje to zbyt mocne osobowości, by li tylko fizyczny pociąg do kogoś mógł zmącić ich system wartości, o życiowych planach nie wspominając.

A przy okazji - witaj, Camille. Mam nadzieję, że Twoja obecność na pokładzie nie ograniczy się do jednego posta Smile.


Ostatnio zmieniony przez Anajulia dnia Pon 20:34, 31 Mar 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Camille
Buszujący pod pokładem


Dołączył: 31 Mar 2008
Posty: 48
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Pon 21:31, 31 Mar 2008 Temat postu:

Anajulia napisał:
Co zatem zmieniło Jacka? Ja odpowiedź na to pytanie czerpię z autopsji. Rok czy półtora to właśnie taki czas, w którym dewaluuje się osiągnięty Cel, Marzenie. Być może odpowiedź na pytanie o kondycje Jacka jest inna. Ale nie znalazłam jeszcze bardziej przekonującej. W każdym razie, ta o długu wobec Jonesa nie przekonuje mnie zupełnie. Dla Jacka z CBP to byłby drobiazg Wink.


A ja się trzymam wersji, że to jednak Jones Wink. Przecież, kiedy w CPB go poznajemy, to przez 10 lat wcześniej praktycznie też tylko piracił i nie robił nic, żeby Perłę odzyskać - no, ludzie, przecież gdyby próbował, to wiedziałby już np. od dawna, że klątwa istnieje naprawdę bo w jakiś pokrętny sposób spróbowałby dostać się na pokład, zawrzeć jakiś układ czy coś, a on tymczasem nawet nie wiedział, czy klątwa istniała naprawdę (nie wierzę, aby Perła była przez 10 lat po prostu nieuchwytna)! Czyli snuł marzenia, wierzył, że odzyska Perłę ale tak naprawdę, mógł ją odzyskać, jak widać, dopiero z pomocą. Tak samo jak z tym, że Jack jest cwany, ale już np. ma trudności z wydostaniem się z więzienia [w trzeciej częsci chce mysleć jak Will, udaje mu się wpaść na odpowiedni pomysł, ale normalnie bez pomocy nie wydostałby się]. Może uważałby to za pestkę, tak jak z Perłą, ale z Perłą ma ciągle nadzieję, że w końcu [jak nie dziś, to jutro] ją odzyska. A co do Jonesa wie, że ten jest bezwzględny i pewnie czuje się jak w pułapce, jak w zamkniętej celi, ale kto by się nie czuł mając na karku olbrzymiego lewiatana który momentalnie może zatopić okręt wraz z załogą. No i warto nie zapominać, że Jack obiecał kapitanowi swoją duszę na wieczność. Dla mnie to są po prostu rzeczy innego kalibru: Czarna Perła to statek, wtedy może ciągle wierzyć, że w końcu ją odzyska, ale tu już zostało mało czasu, a wie, że Davy'ego Jonesa nie da się przegadać.
Dla mnie, to co innego obietnica śmierci, a możliwość odzyskania statku. Zwłaszcza, że Jack boi się śmierci, a dotąd ratowali go głównie inni albo jego spryt i szybkie myślenie. Ale wie przecież, że do Krakena raczej nie będzie okazji zagadać i go przegadać, prawda?
Zna historię Jonesa, to pewne. Może jego rozterki pochodzą z tego, że nie chce wypływać poza płyciznę ryzykując życie żeby odnaleźć skrzynię, a z drugiej strony wie, że jak skrzyni nie zdobędzie trudno mu się będzie wydostać z kręgu płycizny? A może nie chce ciągle decydować za Jonesa, a wie, że jak zdobędzie skrzynię, to jeśli ją pozostawi Jones będzie mógł znowu robić co chce [czyli będzie musiał niejako kontrolować Jonesa cały czas, żeby nie napuścił na niego Krakena, a to znowu dla Jacka chyba tylko tymczasowe rozwiązanie]? A może wie o tym, że Holender musi mieć kapitana? On nie lubi odkrywać wszystkich kart, bo zasadniczo przecież bohaterowie dowiadują się o tym później. A Sparrow lubi być krok do przodu Wink. Dopiero słoik od Tii powoduje, że wraca mu jako taki humor, zmusza do działania, bez niego pewnie do śmierci miałby rozterki czy wypłynąć poza płyciznę i ryzykować życie, czy pozostać na niej, wiedząc, że lewiatan raczej nie ma wówczas szans [a może to ta rozterka pragnienia? możliwe, bo przecież wyrusza głębiej dopiero kiedy zyskał trzy dni od Jonesa, wcześniej trzymał się lądu i płycizny...].
Och, nie wiem, ale np. wątek miłosny jeszcze mi się na początku przygoty nie wplata w tę historię. A o jakiejś innej tragedii dowiedzielibyśmy się w końcu, jeśli nie na początku, to w ostateczności... bo to musiałoby być coś naprawdę ważnego, dla fabuły pewnie też...

Anajulia napisał:
A przy okazji - witaj, Camille. Mam nadzieję, że Twoja obecność na pokładzie nie ograniczy się do jednego posta Smile.

Raczej nie ma obaw Wink.


Ostatnio zmieniony przez Camille dnia Pon 21:34, 31 Mar 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anajulia
Kapitan


Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Drogi
Płeć: piratka

PostWysłany: Pon 23:09, 31 Mar 2008 Temat postu:

Też się wielokrotnie zastanawiałam nad tym, dlaczego Jack po upływie dziesięciu lat wiedział o Perle tak mało. Nawet jeśli Perła była trudno uchwytna, gdyby spędzała mu sen z powiek wiedziałby o niej wiele więcej. Ale to jedna z tych rzeczy, które trzeba przyjąć z całym dobrodziejstwem inwentarza Wink. Wytłumaczyłam sobie to tak - nigdy nie myślał o odzyskaniu Perły poważnie zanim nie weszła mu w ręce sposobność, by tego dokonać. Marzył o tym, ale wiedział, że odbicie okrętu jest poza jego zasięgiem, bez względu na to, czy jego załoga jest faktycznie przeklęta, czy nie. To był najszybszy okręt na Karaibach i Jack, nawet ze wsparciem lojalnych podkomendnych, nie miał szans się z nim ścigać. Zakradanie się na Isla de Muerta przy choćby cieniu prawdopodobieństwa, że załoga Perły jest przeklęta, było śmiertelnie niebezpieczne. Jack jest szaleńcem, ale nie zwykł ryzykować bez sensu. Czekał na swój opportune moment, no i się doczekał.

...Ale to wszystko bez znaczenia dla naszej dyskusji, nie wspominając już, że robi się off-top Very Happy. Bez znaczenia, bo na końcu CBP tak czy owak mamy człowieka, który spełnił swoje wielkie marzenie. Który przez ostatnie dziesięć lat tylko smęcił o ukochanym okręcie przy każdej możliwej okazji Very Happy (no bo zauważcie, że wszystko mu się z Perłą kojarzy), ale nie mógł go mieć. Jak ważna była dla niego Perła - chyba nikt nie ma wątpliwości (?). Była jego wolnością, idee fixe, największym skarbem, jaki mógł zdobyć. I chwila, w której ją zdobywa wreszcie, to z całą pewnością nie jest jedna z dziesiątek barwnych przygód Jacka Sparrowa. To chwila szczególna. Niech mnie ktoś przekona, że jest inaczej, bo jak nie dostanę mocnych argumentów, nie odstąpię łatwo od interpretacji CBP Very Happy. Założenie, że odzyskanie Perły nie było dla Jacka niczym szczególnym zmieniłoby cały sens "Klątwy". Cały sens trylogii!

A jeśli było to wydarzenie szczególne, to punkt wyjścia do dalszej analizy postaci Jacka pozostaje w mocy. W CBP mamy faceta, który ma w sobie pasję, wie czego pragnie, ma siłę, by się nie ugiąć przed niczym i choć wszyscy wokół twierdzą, że postradał zmysły, brnie do swojego celu. W DMC jest słaby, wystraszony, brak mu celu i pewności siebie. I przy tym wszystkim kwestia spłaty długu u Jonesa nie jest szczególną nowością. Co więcej, Jack dowiaduje się, że jego czas się skończył już po tym, jak wyraźnie spadła mu psychiczna kondycja (czyli jest nieswój na długo przed tym jak na dobre wystraszył się Jonesa... ). Coś się jednak zatem w nim zmieniło...

...a Ty powiadasz, że "to jednak Jones". No i są w tej Twojej wypowiedzi argumenty za tym, że Jacka istotnie trapi lęk przed Jonesem, ale nie ma przekonującej tezy, że to ów lęk zrobił z niego tchórzliwego słabeusza, któremu brak w życiu celu. Jack z CBP by się nie wystraszył Jonesa, nie stracił - z obawy o życie - pewności czego pragnie. Po zdobyciu Perły po prostu obrałby sobie następny cel - przechytrzyć Jonesa, skoro zbliża się termin spłaty długu. Z tym samym błyskiem w oku co ścigał Perłę, obmyślałby nowe fortele. Już dawno wiedziałby gdzie jest klucz do skrzyni, zamiast zawracać sobie głowę jego rysunkami, nie mówiąc już o tym, że już dawno odnalazłby skrzynię i serce (z użyciem kompasu) i przeniósł w miejsce, w którym Jones nie mógłby ich odnaleźć. Tymczasem Jack jest rozbity, kompas nie działa, a cała energia, która miał w CBP gdzieś uleciała. Bo nagle wystraszył się śmierci czy służby na pokładzie Holendra? Nie przekonuje mnie to "nagle". Nic nie dzieje się bez przyczyny...

EDIT:

Argument, który podsunęła mi Eddie rozpoczynając straszliwą dyskusję o kompasie Rolling Eyes

Założenie, iż to lęk przed śmiercią tak Jacka rozstroił, jest błędne. Bo gdyby Jack po prostu niczego nie pragnął tak mocno, jak rozwiązania sprawy długu u Jonesa, gdyby to było jego jedyne zmartwienie, no to bez trudu posłużyłby się kompasem w przeprowadzeniu całej operacji z kluczem i skrzynią. A skoro kompas nie działał, Jones był tylko jedną z jego trosk. Czyli mam rację, że to nie Jones po prostu doprowadził Jacka do stanu, w jakim zastajemy go w DMC. Co na to Camille? Cool


Ostatnio zmieniony przez Anajulia dnia Czw 0:32, 03 Kwi 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Camille
Buszujący pod pokładem


Dołączył: 31 Mar 2008
Posty: 48
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Pon 23:52, 31 Mar 2008 Temat postu:

Anajulia, jeny, a ja się uprę i myślę, że Jacka doprowadził do tego stanu Jones Laughing. No bo jednak, jest kilka wyjść z tej sytuacji (np. zakotwiczenie się przyjakimś lądzie p) aleJack nie wie którą drogą chce podążyć.

Aaa, zgłupiałam!! Naprawdę Laughing. Powiem jak Scarlett O'Hara "wrócę do tego później, pomyślę o tym jutro" Laughing.
Idę spać, bo nie wstanę xD.

Anajulia napisał:
Ależ upieraj się, tylko poproszę o jakieś mocne argumenty Very Happy. Bo na razie to posypały się same argumenty na to, że rzeczywiście życie w obliczu ultimatum, jakie Jones przesłał Jackowi przez Bootstrapa, komfortowe nie było. I to od tamtej chwili dokładnie, bo wcześniej Jack jakoś nie unikał pełnego morza, ani w żaden inny wyraźny sposób nie zmienił swoich obyczajów. Zdawał się jedynie mocno zaaferowany bezużytecznością swego kompasu. Co go trapi, mówi moim zdaniem wyraźnie ZANIM spotyka się z Elizabeth Wink. Ale mniejsza o to. Czekam na te mocne argumenty Smile.

Camilla napisał:
w pierwszej części chyba go tak nie powaliła swoją samodzielnością


A w każdym razie scenarzyści zrezygnowali z ewidentnego unaocznienia nam tego faktu Wink. Polecam dodatki DVD, jeśli jeszcze nie oglądałaś...


DZIEŃ PÓŹNIEJ

Ja myślę, że gdyby w ciągu tego półtora roku stałoby się coś, co miałoby odmienić (i to tak drastycznie Razz) Jacka, na pewno w końcu byśmy się o tym dowiedzieli, prędzej czy później. Bo przecież to główny (i to najgłówniejszy z głównych Razz) bohaterów, a gdyby się stało coś w tym czasie to historia powinna być właśnie o tym, ehkem... Dla mnie nie ma to inaczej sensu. Bo przecież po wydarzeniach w pierwszej części, przez te półtora roku ich drogi się rozeszły, tzn. Jacka i Willa z Elizabeth. A on co niby? Tak w tym czasie nagle odkrywa, że kocha Elizabeth? Ja mam wrażenie, że odkrywa że Elizabeth jest dla niego ważna kiedy się spotykają i podczas podrózy na Isla Cruses, podczas której mówią sobie parę słów prawdy. Nie wiem, ja byłabym nawet skłonna mysleć, że oni nigdy się nie kochali ani nie zakochali się [czyli w zuuupełnie lekkim znaczeniu] w sobie. Podziwiali jeden drugiego, przyciągali się fizycznie, ale tak naprawdę, każdy mówił, że jeśli będziesz taki a taki to cię zapragnę z całym dobrodziejstwem inwentarza. A do tego czasu, jest super,jesteś dla mnie uosobieniem wolności (w przypadku Liz Razz) itede ale to nie to.

Uhh, powinnam teraz robić coś innego, ale okej. Się wciągnęłam Razz.

Nadal uważam, że kompasu nie da się zmanipulować - można jedynie przestawić się na inne sposoby zdobycia tego, czego najbardziej się pragnie. No bo przecież, przykładowo gdyby Jack chciał (najbardziej na świecie) uratować własną skórę przed Jonesem mógłby to zrobić sam na sam z kompasem na minimum dwa sposoby (mógłby najpierw np. poszukać skrzynię, a dopiero potem klucza albo odwrotnie). I tak jest w przypadku Elizabeth - przecież ona nie wie wszystkiego, w ogóle nie wie o co chodzi ze skrzynią, jednak kiedy się o niej dowiaduje i Jack mówi jej, że w ten sposób ocali Willa to zmienia się jej pragnienie, dla mnie to wręcz oczywiste, że w tym momencie nie chce już jedynie Willa odnaleźć, ale głównie ocalić, wcześniej wszakże nie wiedziała, że Will jest w niebezpieczeństwie, tylko, że szuka on Jacka.

Moje rozumienie nie działania kompasu, że wówczas cały czas się kręci, wzięło się od Luku w trzeciej części chyba. Tam kompas Jackowi nie działa, bo trzeba mieć mapę (inaczej nie da rady, w końcu problem nie tkwi w tym jak do Krainy Śmierci się dostać, tylko jak z niej się wydostać, z kompasem byłoby to zbyt oczywiste, zwłaszcza, że jest zagadka do rozwiązania przy użyciu mapy). Ale mi się wydaje możliwe, że się kręci ten kompas kiedy nie wie się czego chce. Zwłaszcza, że idąc tokiem rozumowanie Anajulii z którym się zgadzam, każdy człowiek na daną chwilę ma jakieś pragnienie - niekoniecznie nawet supermocne, ale jakiś tam cel ma zawsze. I ten najmocniejszy cel powinien kompas wskazać.

Na koniec 3 części Jack owszem, jakby swoje pragnienie weryfikuje, ale nie wydaje Wam się dziwne, że ta cudna miłość z drugiej części, dzięki której niby uznał, że on sam nie jest najważniejszy i niby dlatego wraca na Perłę, jakoś tak szybko wygasa w części trzeciej? No nie wiem, przestał ją kochać bo go rzuciła na pożarcie Krakenowi? Nawet przez tą śmierć którą mu ona zesłała, wydaje mi się to za dziwne, nie przestaje się kogoś kochać z dnia na dzień "bo ona mi to zrobiła". Zwłaszcza, że on ją chyba także trochę podziwia, że była tyle gotowa zrobić, żeby uchronić resztę, a głównie Willa oczywiście.

Co do powrotu na Perłę, dopiero dziś należycie sobie to poukładałam. On nie pragnął wtedy Elizabeth, nie chciał jej ratować, nie ją wskazał kompas . On zapragnął tego, co ona mu kiedyś powiedziała. Że zapragnie kiedyś zrobić coś takiego, żeby być podziwianym i mieć z tego tytułu należyte honory (dla niego pewnie choćby i kolejną historię do opowiadania, w trochę ubarwionym świetle) czyli wreszcie zrobi coś porządnego, odkryje że jest dobrym człowiekiem itede. I teraz jestem święcie przekonana, że dlatego na Perłę wrócił - i zdaje się nawet, że najpierw chciał wrócić, bo on ma szalupę, żeby uratować innych skoro może to zrobić, no bo dla niego byłoby to już to (to nadal pirat, przecież Razz). Podejrzewam, że nie zdecydowałby się na śmierć z własnej woli, przynajmniej w chwili kiedy postanawia wracać na statek
I idąc tym tokiem rozumowania [które wydaje mi się właściwe, bo na razie zdaje się być jedynie jako takim potwierdzonym, a nie dopisaniem fanficku do tego co działo się przez te 1,5 roku...] to można powiedzieć, że Jackowi kompas nie wskazywał Elizabeth - przecież on nie chciał być taki jak ona, bo to ona chciała być taka jak on, on już taki był. I wątpię czy ją kochał, chociaż na pewno go fascynowała i zaskakiwała. Pociągała go, tak fizycznie jak też z powodu takiego, iż była inna niż znane mu dotąd kobiety (ale Anamaria tu nie pasuje, jest piratką w każdym calu. Ale można powiedzieć, że Liz była pierwszą damą z prawdziwego zdarzenia, która tak a nie inaczej się zachowywała). No i byli do siebie podobni, rozumieli się. Ale czy to była miłość? Teraz mi się w to wierzyć nie chce.
I tym sposobem trzymam się Jonesa - mi się wydaje, że dopóki ojciec Willa mu tego nie uświadamia, on nie wie, że Jones już czeka na spłatę długu. Pewnie podejrzewał, iż Jones pojawi się u niego osobiście, bo oczywiście próbowałby go przegadać (no, a jak, to Sparrow przecież) i coś wynegocjować. Ale Kraken już został wysłany i ojciec Willa przypałętuje się tylko w roli posłańca (i pamiętajmy, że to i tak pojawia się bo widz go chciał widzieć, przecież na filmie się zarabia, może wcześniej były inne plany, może Jones sam miał się pojawić itp. bo ojciec Willa w początkowyvch założeniach miał po prostu nie żyć i tyle; chociażfajnie że go wprowadzili, mimo, że trochę przesadzili, przecież od drugiej części to Will ma praktycznie tylko jeden cel i dla mnie to jest przesadzone xD) by poinformować, że Kraken już na niego czyha. W ogóle, mi się to trochę dziwne wydaje, niedopracowane, że Kraken poluje na statek na którym jest zagubiony kapelusz Jacka - przecież powinien szukać człowieka z czarnym piętnem, a to było chyba wprowadzone po to tylko, by potem Kraken zwrócił Jackowi kapelusz, bo jest on przecież symboliczny.
Dobra, wracając do posłańca, ojciec Willa przypomina Jackowi także, że sam Jack wie, jaki jest Jones i że gadaniną nic nie zdziała, tylko trzeba spłacić dług. Jack oczywiście wcześniej wiedział, że nadchodzi ten czas, dlatego kombinuje z kluczem, ale mi się wydaje, że on naprawdę nie wie w jaki sposób chciałby to wszystko zorganizować. Z jednej strony wie, że kiedy już zdobędzie serce to niby będzie mógł kierować Jonesem, ale wtedy to chyba na wieki wieków amen - bo co z tego, że rozkazałby mu zabić Krakena, skoro gdyby tylko Jones to zrobił, to Jack już musiałby go kontrolować, bo gdyby zaprzestał to Jones z pewnością by się mścił i Jack o tym wie. To dość pewne, ponieważ w trzeciej części widać, że Jones któremu nakazuje się swą wole, robi wszystko by odzyskać wolność robienia tego co chce i osiąga to przecież (a Kompania to nawet jest na jego statku, bo uważa że inaczej mógłby nie poddać się ich woli, czy się wykręcić, co też potrafi: choćby miska z wodą i już omija zasady Razz), a zważywszy na to, że Jack ma sprawny umysł to zapewne domyślił się, że zdobycie serca byłoby związaniem się z Jonesem na długo, jeśli chce oszczędzić swoje życie. I z drugiej strony - myślę, że wie, iż Jones kocha/kochał Tię Dalmę. I wie, że wobec faktu, że był z nią i to bardzo blisko, Jones na pewno nawet gdyby się pojawił u niego osobiście, nie dałby się przegadać. Dlaczego myślę, że wie? Bo jemu to w całej historii nie jest tłumaczone. Bo kiedy w 3 części Kalipso jest uwalniana, jego przecież tam nie ma. A zresztą, ja byłam pewna, że Jonesa kocha Tię a ona jego, to dla mnie było oczywiste jeszcze zanim obejrzałam trzecią część. A Jack nie jest głupi, widzi w jaki sposób ona o Jonesie mówi i nie chodzi mi o sceny w filmie, bo przecież Jack znał historię wcześniej, ma wzrok, słuch, był z nią blisko, nie pierwszy raz u niej jest, a z Jonesem też się przecież spotkał no i wie, że Jones był zakochany. Nawet jeśli nie jest pewny, może przypuszczać.
Dla mnie te rozterki teraz wynikają z tego, że on po prostu naprawdę nie wie czego chce. Z jednej strony chce ominąć spłatę długu, a z drugiej strony podejrzewa, że to nie byłby pojedynczy "rozkaz" mając skrzynię. A samego Jonesa on się chyba trochę boi no i co to za życie, jak i tak ciągle musisz kogoś pilnować żeby przypadkiem cię nie zabił . I myślę, że możliwe, iż już wtedy Jack ma szlachetniejsze myśli, choć zapewne nie sprecyzowane (Elizabeth go zna, myslę, że nie myli się twierdząc, że Jack w końcu chciały zrobić coś zupełnie szlachetnego itede). Jest zagubiony, nie wie co robić, nie wie czego chce i możliwe, iż brakuje mu Elizabeth i samego Willa także, przecież związali się w jakiś sposób ze sobą odzyskując Perłę, on i Elizabeth znają się "jak dwie krople wody", mozliwe, że brakuje mu jej, ale wątpię by postrzegał to jako miłość. I jak mówiłam, nie sądzę aby to rzeczywiście była miłość.

O jee, ale się napisałam. Pełno powtórzeń zapewne, ale mam kiepski dzień, w ogóle tydzień mam kiepski. No i mi pisanie pomaga - zawsze wtedy zauważam więcej rzeczy, niż gdybym tego nie spisała, no i w efekcie trochę skaczę po tym co mi się wydaje bo co chwilę dochodzę do coraz to nowszysch wniosków xD.


Ostatnio zmieniony przez Camille dnia Pon 23:58, 31 Mar 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aletheia
Oficer


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Wto 14:36, 01 Kwi 2008 Temat postu:

Camille napisał:
Uhh, powinnam teraz robić coś innego, ale okej. Się wciągnęłam

Dziwnie znajomy mi objaw. Wink

Camille napisał:
Ja myślę, że gdyby w ciągu tego półtora roku stałoby się coś, co miałoby odmienić (i to tak drastycznie ) Jacka, na pewno w końcu byśmy się o tym dowiedzieli, prędzej czy później.

Pogubiłam się...
Czy chcesz powiedzieć, że:
1. Jeśli stan Jacka z początku DMC nie jest spowodowany strachem przed Jonesem, to musiałoby być coś o czym nie wiemy, między CBP i DMC?
czy...
2. Chodzi Ci o zmianę w sensie zauroczenia osobą Elizabeth? Na to wskazywałby dalszy ciąg Twojej wypowiedzi.

Jeśli chodzi o to drugie...
Uważam, że wpadła mu w oko już w CBP. Co, czy nie dała mu powodów? Wink Przydusza łańcuchem jakąś łabędzioszyją damulkę, która piratów dotąd widywała wyłącznie w areszcie i na szubienicy. Powinna tam narobić pisku albo w ogóle wdzięcznie zemdleć, a ona... Wściekła! Postawiła mu się, choćby tylko słowami i tonem! Prędzej ci gwardziści wystraszeni niż ona. A potem na wyspie też dała mu dowody, że ona nie z tych księżniczek co ręce załamują, ślozy leją i czekają w wieży na ratunek. Znienawidził ją i zakochał się jednocześnie, właśnie wtedy! Very Happy A że nie myślał o niej dopóki nie zobaczył znowu w DMC? Pod wieloma względami on jest realistą. Choćby pod względem romantycznych porywów. Była dla niego fascynacją, ale przelotną. To stary wróbel, pirat Jack, a nie młody, przyzwoity chłopczyna, romantyk Will, który usychałby wzdychając za wspomnieniem.

Natomiast jeśli w grę wchodzi możliwość pierwsza, to:
Uważasz, że musiałoby być coś co by tłumaczyło różnicę między Jackiem z końca CBP a początkiem DMC, tak? W CBP zostawiamy go za sterem Perły, z miną jakby nie istniały żadne bariery, jakby trzymał w rękach całą Ziemię. Szczęśliwego. Spełnionego. Przed nim słoneczny ocean i... Horyzont. Wink W DMC zastajemy go roztrzęsionego, rozkojarzonego, niespokojnego... Z masą problemów. Jasne, nic nowego, kiedy to Jack nie miał problemów? Ale wcześniej na nich płynął, z fantazją i zuchwałością, a tym razem kłopoty zamiast go napędzać, przygniatają. Skąd taka zmiana, pytasz, jeśli to nie perspektywa Jonesowego pościgu go tak zgasiła? Dobrze rozumiem? Moja odpowiedź (I nie tylko moja, bo długo to rozgryzałyśmy. Ale jestem pewna, że nie tylko ja chętnie zacznę od nowa. Very Happy ) - Jack w DMC jest jaki jest, bo stracił Cel. A stracił go bo... osiągnął. W CBP sensem jego życia był pościg za Perłą, zatem skoro ją odzyskuje, to... nie wie co dalej. Co właściwie teraz miałby robić ze swoim życiem. Przecież on nigdy nie chciał Perły dlatego, żeby być, och ach, Najgroźniejszym Piratem na Karaibach, aż będzie drżało wszystko co tam pływa (a taki był choćby cel Barbossy, gdy pierwszy raz odbierał Jackowi Perłę). Marzenie Jacka było prostsze - on chciał tylko płynąć przed siebie. No i spełniło mu się. I po jakimś czasie wyszła rzecz w sumie oczywista - ile można trwać w takiej nirwanie? Trzeba sobie w końcu zadać pytanie "Co dalej?" Jack nie znalazł na nie odpowiedzi, dlatego tak się miota. A kompas to odzwierciedla, jak psychiczny sejsmograf. I wydaje mi się, żo to też by tłumaczyło jego podejście do sprawy długu u Jonesa, tą pozorną niekonsekwencję - wydaje się o tym w ogóle nie myśleć, klucza szuka jakoś niemrawo, a jednocześnie dowiedziawszy się o Krakenie panikuje. Tu bym widziała u niego kilka "poziomów przejmowania się". Tak ogólnie, nie myśli o Jonesie, bo jest zniechęcony życiem. On właściwie sam nie wie, czy mu się w ogóle chce kombinować nad rozwiązaniem tej sprawy. Czy może myśleć o długach facet, któremu wiecznie brakuje butelki? A zalewanie się nad mapą to właściwie teraz jego jedyny pomysł na życie. Butelka go na chwilę ratuje przed koniecznością wyznaczania kursu... Jeszcze parę lat i byłby na takim dnie, że nawet szorowanie pokładu Holendra przywitałby jako obiecującą odmianę. Kilka kolejnych lat i patrzyłby gdzie by się tu najwygodniej utopić. Ale jeszcze jednak nie sięgnął tego dna, więc kiedy słyszy o Krakenie (a najwyraźniej rzeczywiście nie spodziewał się, że Jones spuści ze smyczy swoja maskotkę), podrywa go najzupełniej zwyczajny i całkiem zdrowy strach o skórę. I to strach bezmyślny, panika. Chodu na ląd, potem będzie czas na myślenie! A potem, na tym lądzie miał chwilę, pomyślał... A przy okazji wyszło, że nawet ląd mu nie da kryjówki, tu rożen, tam stryczek, wszędzie źle. No to zaczyna mu błyskać, że nie ma siły, trzeba coś zrobić. Determinacja daje mu chwilowy napęd - nowym celem byłoby... Co? Przejęcie Holendra? Hmm, mam na ten temat inne zdanie, ale na razie nie będę brnąć w dygresje, bo i tak juz to długie wychodzi... A na widok Willa zaczyna mu się krystalizować plan. No i w tym momencie przynajmniej częściowo wraca dawny Jack, ze swoją determinacją i zuchwałością.

Camille napisał:
Co do powrotu na Perłę, dopiero dziś należycie sobie to poukładałam. On nie pragnął wtedy Elizabeth, nie chciał jej ratować, nie ją wskazał kompas . On zapragnął tego, co ona mu kiedyś powiedziała. Że zapragnie kiedyś zrobić coś takiego, żeby być podziwianym i mieć z tego tytułu należyte honory (dla niego pewnie choćby i kolejną historię do opowiadania, w trochę ubarwionym świetle) czyli wreszcie zrobi coś porządnego, odkryje że jest dobrym człowiekiem itede. I teraz jestem święcie przekonana, że dlatego na Perłę wrócił

"Porządny z ciebie człek" "Dowody zdają się temu przeczyć..." Ona mu wcale tak bardzo Ameryki nie odkryła. Nigdy nie był bezwzględnym łotrem i sam o tym wie. Natomiast że Jack miałby pożądać podziwu? Za bohaterstwo? O nie. Jack jest egoistą, ale nie tego rodzaju. A to właśnie BYŁBY egoizm. Owszem, chętnie się pławi w cieple plotek, które o nim krążą, ale żadna z nich nie opowiada o Kapitanie, Który Kogoś Uratował. A już celowe dążenie do ratowania kogokolwiek "żeby o tym opowiadali" paskudnie kłóciłoby się z jego naturą - bo to byłoby brudne zagranie, hipokryzja. A Jack jest oszustem, egoistą i pyszałkiem, ale NIE hipokrytą. Ratując życie Willa w AWE, oddaje mu coś ważnego dla siebie i nie obchodzi go czy ktokolwiek patrzy, nie oczekuje laurów. A gdyby oczekiwał, czy takiego Jacka byśmy chciały? Ja nie.

No tak, jeszcze niejedno by można dopisać, ale tak długo to wklepywałam, że pewnie i tak ktoś już coś dopisał, a zaczynałam bezpośrednio pod Camillą...

Niech to, wiecej miałam napisać, bo jeszcze parę kwestii mi zostało, ale czas mi się kończy... No to jeszcze tylko jedno.

Anajulia napisał:
Co do Perły - ciekawe spostrzeżenie, że straciła nieco swoich walorów w sytuacji, gdy Jack przestał się czuć bezpieczny na morzu. Myślę, że to nie jedyny powód, dla którego Perła przestała być dla Sparrowa synonimem wolności, jedyną pożądaną przez niego rzeczą, ale w sumie podpisuję się pod ta tezą. Składa się na część wątku "Jack a Czarna Perła". Okręt najpierw przestaje być dla Jacka tym, czego pragnął (nie może się czuć wolny z samego tylko tytułu posiadania go), a w końcu staje się jego przekleństwem (w Luku)... <wk>

Nie padnie. Zdziwko? Wink Mnie się to spostrzeżenie podoba (a liczyłam, że Camille wysunie coś ciekawego! Very Happy ) Wbrew pozorom, to wcale nie takie dziwne, biorąc pod uwagę, jak widzę relację Jack-Perła. To mi dopiero dramat - nawet ona go zawiodła, nawet ona już mu nie da ucieczki, wolności! A do tego to by się idealnie zgadzało z moją koncepcją, że w końcu DMC Jack dostrzega, że uciekając traci wolność, więc decyduje sie na walkę i wtedy ją - wolność, godność - odzyskuje. Razem z Perłą! Paradoks? Przecież zarazem traci Perłę i życie? Tak, paradoks, ale jaki piękny! A pasuje też do AWE. W Luku była zarówno przekleństwem jak miłością. A w końcu AWE wraca na pozycję miłości-Celu. Uprę się! Very Happy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anajulia
Kapitan


Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Drogi
Płeć: piratka

PostWysłany: Śro 14:45, 02 Kwi 2008 Temat postu:

Camille napisał:
Ja myślę, że gdyby w ciągu tego półtora roku stałoby się coś, co miałoby odmienić (i to tak drastycznie Razz) Jacka, na pewno w końcu byśmy się o tym dowiedzieli, prędzej czy później.


No jasne! A ponieważ o niczym się nie dowiadujemy, to znaczy, że ze spraw istotnych wydarzyło się tyle tylko, ile widać/można wydedukować nie kombinując zbytnio. A co widać? Że Jack jest w rozterce i kompas mu nie działa. Że szuka klucza (przewidując, że Jones wkrótce się upomni o spłatę długu), ale nie może go sobie namierzyć, no bo kompas nie działa. A skoro nie działa, to znaczy, że nie jest już to brawurowy, pewny swego celu Jack z CBP, tylko facet, który ma jakąś rozterkę. Inną niż szukanie klucza. W przeciwnym razie kompas by mu go wskazał. I tyle chciałam rzec. Że powiedzieć, że Jacka tak rozstroiła sprawa z Jonesem (czyli, między innymi, konieczność szukania klucza), to za mało. Bo gdyby to było takie proste, kompas by działał bez zarzutów.

Ja - wiem, co rozstroiło Jacka. To znaczy - mam swoją teorię i potrafię jej dowieść z użyciem mocnych argumentów. Ty, Camille, mówisz, że ta teoria jest błędna, bo jedyne co "ryje psychę" Jackowi to Jones. A ja Ci mówię, że ta teza jest słaba, bo gdyby tak było, to kompas jak najbardziej wskazywałby Jackowi wszystko, co może mu pomóc rozwiązać kwestię długu, jedynej rzeczy, która zaprząta mu umysł. A kompas świruje. Jack jest rozstrojony. No to broń swojej tezy. Nie poprzez obalanie moich argumentów i wysuwanie tez, że Jack nie mógł myśleć o Elizabeth, że był szczęśliwy i spełniony przez te półtora roku. Domagam się argumentów pozytywnych na potwierdzenie Twojej teorii z Jonesem Very Happy. Odpowiedzi na pytanie, dlaczego Jack nie może sobie kompasem namierzyć klucza/skrzyni, skoro jedyne co mu zaprząta umysł to Jones, skoro niczego nie pragnie równie mocno, jak się uwolnić od długu. O!

No to jeszcze pocytuję trochę...

Aletheia napisał:
Camille napisał:
Ja myślę, że gdyby w ciągu tego półtora roku stałoby się coś, co miałoby odmienić (i to tak drastycznie ) Jacka, na pewno w końcu byśmy się o tym dowiedzieli, prędzej czy później.

Pogubiłam się...


Aletheia! Chodzi o to, co sprawiło, że przez te półtora roku jack z CBp stał się Jackiem z DMC. Camille twierdzi, że nic się nie stało przez te półtora roku, Jack szczęśliwy żeglował sobie, piracił, a potem mu sie przypomniało, że czas spłacić dług i to go tak rozstroiło, że się zrobił Jackiem z DMC Very Happy. Ja twierdzę, że przez te półtora roku "wydarzyło się" dużo więcej (w domyśle - osiągnięcie Celu równe jego stracie, wyczerpanie, Elizabeth plącząca się gdzieś na marginesie świadomości), a Camille na to, że przecież jakby się coś ważnego wydarzyło, to by nam to powiedzieli/pokazali. Tyle Smile

Aletheia napisał:
Uważam, że wpadła mu w oko już w CBP. Co, czy nie dała mu powodów? Wink


No! Nareszcie ktoś uprzejmie zwrócił na to uwagę! Very Happy I to wyjaśnia owo plątanie się na marginesie świadomości... W ogóle - Aletheia, imponująca analiza tego przejścia między CBP a DMC! Dziękuję Smile.

Camille napisał:
Na koniec 3 części Jack owszem, jakby swoje pragnienie weryfikuje, ale nie wydaje Wam się dziwne, że ta cudna miłość z drugiej części, dzięki której niby uznał, że on sam nie jest najważniejszy i niby dlatego wraca na Perłę, jakoś tak szybko wygasa w części trzeciej? No nie wiem, przestał ją kochać bo go rzuciła na pożarcie Krakenowi? Nawet przez tą śmierć którą mu ona zesłała, wydaje mi się to za dziwne, nie przestaje się kogoś kochać z dnia na dzień "bo ona mi to zrobiła".


No pewnie, że nie przestaje jej kochać, czy jak zwał tak zwał to uczucie, miłością nazywałabym je ostrożnie. Ale Jack z AWE znów nie jest tym samym co z DMC i choć Elizabeth jest wciąż bardzo dla niego ważna (nie widzisz? Cool ), to mocno zmieniły mu sie priorytety. Nie bez przyczyny przecież... Chyba musisz doczytać, Camille, resztę naszych epistoł Very Happy. Znajdziesz tam też odpowiedzi na kwestie, które poruszyłaś w dalszym ciągu swojego posta Smile.

Aletheia napisał:
Ona mu wcale tak bardzo Ameryki nie odkryła. Nigdy nie był bezwzględnym łotrem i sam o tym wie. Natomiast że Jack miałby pożądać podziwu? Za bohaterstwo? O nie. Jack jest egoistą, ale nie tego rodzaju. A to właśnie BYŁBY egoizm. Owszem, chętnie się pławi w cieple plotek, które o nim krążą, ale żadna z nich nie opowiada o Kapitanie, Który Kogoś Uratował. A już celowe dążenie do ratowania kogokolwiek "żeby o tym opowiadali" paskudnie kłóciłoby się z jego naturą - bo to byłoby brudne zagranie, hipokryzja. A Jack jest oszustem, egoistą i pyszałkiem, ale NIE hipokrytą. Ratując życie Willa w AWE, oddaje mu coś ważnego dla siebie i nie obchodzi go czy ktokolwiek patrzy, nie oczekuje laurów. A gdyby oczekiwał, czy takiego Jacka byśmy chciały? Ja nie.


Ja też nie. Nie tylko bym nie chciała, ale i to się - moim zdaniem - nie trzyma kupy. Jack w obliczu śmiertelnego zagrożenia spoglądający na kompas, który mu dotąd świrował , odkrywający nagle swe pragnienie większe niż życie... Jakie? Ano takie, że chce pokazać, jaki to potrafi być szlachetny Rolling Eyes... Tak by mógł postąpić Will. Jack - nigdy.

Aletheia napisał:
A w końcu AWE wraca na pozycję miłości-Celu. Uprę się! Very Happy


My się jeszcze policzymy Twisted Evil

Eddie napisał:
Moim zdaniem rozbicie Jacka DMC nie wynika z tego, że jest niezdecydowany, że nie ma teraz w życiu żadnego celu czy, że nie wie, co ma ze sobą zrobić. Tylko z tego, że znalazł się w sytuacji bez wyjścia - gdzie wszystko na raz zwaliło mu się na głowę - i Jones i Elizabeth. Chce uratować skórę i wie jak to zrobić (znaleźć klucz i skrzynię i ponegocjować), ale nie może bo jest bujnięty - znaczy się zakochany, i mu kompas nie pokazuje tych przedmiotów. Więc Jack neguje to uczucie - w sensie wypiera się tego, że kocha Liz - chce się jej pozbyć ze świadomości, żeby móc odnaleźć skrzynię (to raz), ale też dlatego, że mu to nie pasuje do imidżu, bo Jack Sparrow nie może przecież aż do tego stopnia przejmować się jakąś babą (to dwa), no i również dlatego, a może nawet przede wszystkim dlatego, że Liz jest dla niego nieosiągalna - bo kocha innego i jest z nim zaręczona i pewnie już wzięli ślub (to trzy). A więc jest to pragnienie, którego nigdy nie będzie mógł zrealizować - samo to już jest dla niego trudne - no bo co to jest żeby Jack Sparrow nie mógł czegoś zrealizować! I na dodatek przez to tak wkurzające, niemożliwe do zrealizowania pragnienie nie może ocalić własnej skóry - co jest przecież wbrew instynktowi samozachowawczemu, który to instynkt u niego jest przecież tak oczywistą oczywistością, że nic nie ma prawa go "zakłócić" (bo inaczej w ryj), a już tym bardziej nie jakaś Liz! Przecież Jack Spparrow ma na względzie przede wszystkim siebie... Przecież on wie wszystko... wie co ma robić... no tylko dlaczego nie może...? Myślę, że to ta pokręcona sytuacja tak naprawdę go wykańcza - niezwykle intensywne emocje, taka bezsilność, złość, strach - wszystko na raz. Stąd problemy z kompasem. To nie jest tak, że Jones bardziej, albo Elizabeth bardziej. To po prostu kombinacja tych dwóch czynników plus jeszcze jego własne, jakże specyficzne, uwarunkowania psychiczne.


Aletheia napisał:
Anajulia napisał:
My się jeszcze policzymy Twisted Evil

Czekam o świcie na placu. Każdy SAM wybiera broń. Twisted Evil

Anajulia napisał:
Aletheia! Chodzi o to, co sprawiło, że przez te półtora roku jack z CBp stał się Jackiem z DMC. Camille twierdzi, że nic się nie stało przez te półtora roku, Jack szczęśliwy żeglował sobie, piracił, a potem mu sie przypomniało, że czas spłacić dług i to go tak rozstroiło, że się zrobił Jackiem z DMC . Ja twierdzę, że przez te półtora roku "wydarzyło się" dużo więcej (w domyśle - osiągnięcie Celu równe jego stracie, wyczerpanie, Elizabeth plącząca się gdzieś na marginesie świadomości), a Camille na to, że przecież jakby się coś ważnego wydarzyło, to by nam to powiedzieli/pokazali. Tyle

No, czyli pierwsza z możliwości o których wspomniałam. Wszystko się pięknie zgadza.

Anajulia napisał:
Tak by mógł postąpić Will. Jack - nigdy.

Jak się Eddie połapie co sugerujesz, to marny Twój los. Laughing Ja tam zawsze twierdziłam, że Will jest szczerze szlachetny. Cool Też by raczej nie robił niczego na pokaz. To znaczy, owszem, robi tak (egzekucja! no wal, Eddie Twisted Evil ) ale taka jego rola scenariuszowa, a nie charakter.


Ostatnio zmieniony przez Anajulia dnia Czw 1:01, 03 Kwi 2008, w całości zmieniany 7 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eddie
Piracki Lord


Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 770
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 22:21, 18 Maj 2008 Temat postu:

No więc - Aletheia - zupełnie nie zgadzam się z tym, co napisałaś o przejściu Very Happy.

Aletheia napisał:
Skąd taka zmiana, pytasz, jeśli to nie perspektywa Jonesowego pościgu go tak zgasiła? Dobrze rozumiem? Moja odpowiedź (I nie tylko moja, bo długo to rozgryzałyśmy. Ale jestem pewna, że nie tylko ja chętnie zacznę od nowa. ) - Jack w DMC jest jaki jest, bo stracił Cel. A stracił go bo... osiągnął. W CBP sensem jego życia był pościg za Perłą, zatem skoro ją odzyskuje, to... nie wie co dalej. Co właściwie teraz miałby robić ze swoim życiem.


Aletheia napisał:
I po jakimś czasie wyszła rzecz w sumie oczywista - ile można trwać w takiej nirwanie? Trzeba sobie w końcu zadać pytanie "Co dalej?" Jack nie znalazł na nie odpowiedzi, dlatego tak się miota. A kompas to odzwierciedla, jak psychiczny sejsmograf.


Aletheia napisał:
Tak ogólnie, nie myśli o Jonesie, bo jest zniechęcony życiem. On właściwie sam nie wie, czy mu się w ogóle chce kombinować nad rozwiązaniem tej sprawy.


Wszystkie te kwestie przerabiałyśmy już w wątku o kompasie, tylko że tam kłóciłyśmy się głównie o wskazania igły, więc dyskusja była lekko chaotyczna Very Happy. Dlatego może napiszę jak ja to w sumie widzę - tak bardziej z perspektywy Jacka, a nie kompasu Laughing. Chociaż pewnie i tak się ze mną nie zgodzisz Very Happy.

Kompletnie odrzucam tę koncepcję, że Jack stracił cel osiągając go - w sensie, że zdobył Perłę i nie wiedział co ma dalej ze sobą począć. Moim zdaniem DMC tak właściwie zmienia nieco perspektywę, z której należy rozpatrywać CBP. Masz tam kapitana, który ugania się za swoim statkiem, na punkcie którego ma totalnego świra i który wyjdzie z siebie, żeby go odbić Barbossie i nie ma przebacz. Ale to jest nieco wyrwane z kontekstu - w ogóle nawet Jack - w momencie gdy go poznajemy również jest wyrwany z kontekstu - pojawia się w Port Royal, ale jest w trakcie jakiejś zupełnie innej zawieruchy dziejowej - w sensie - nie przybywa tam z myślą o Perle. Ma jakiś inny plan - zgarnąć Interceptora, żeby... no właśnie - tego w sumie nie wiemy, a cała awantura z Perłą wychodzi niejako przez przypadek Very Happy. Nie miał przecież pojęcia, że tego dnia dowie się kto jest w posiadaniu ostatniej monety ze skarbu Azteków, nie przypuszczał też, że spotka synalka Billa, dzięki któremu można będzie zdjąć klątwę, w końcu - nie wiedział, że szczęśliwym trafem na scenę wkroczy też akurat błędnie interpretujący fakty Barbossa i że w wyniku tych wszystkich zbiegów okoliczności ostatecznie wytworzy się korzystna dla niego (Jacka) sytuacja. No ale wytwarza się taka sytuacja i w tym momencie mózg Jacka przełącza się na tryb perełkowy i wiadomo - mój statek - najważniejsza rzecz na świecie Very Happy. No i bardzo fajnie, ale to nie jest pełny obraz.

Perspektywę poszerzają tutaj dane z DMC, a mianowicie info, że po 13 latach kapitanowania Perłą Jack ma oddać duszę Jonesowi. W związku z czym usilnie się stara, żeby to 13 lat nie minęło - ma odhaczone dwa i najlepiej niech tak zostanie. A więc celowo nie odzyskuje Perły - bo nawet jeśli pozbędzie się Barbossy, co i tak jest przecież cholernie trudne, to i tak pozostaje jeszcze kwestia Jonesa - a więc Perła jest tak jakby podwójnie przeklęta. No właśnie - w mojej wersji Jack się obija przez tę dekadę (chyba się na to nie zgodzisz Very Happy) - chociaż pewnie go to męczy - to, że się tak obija - bo przecież Perła zawsze była dla niego szczególna - tego nie neguję. Właśnie dlatego, kiedy nadarza się taki bardzo opportune moment (czyli ten cały mega fortunny zbieg okoliczności - to, że odkrywa co się dzieje z medalionem, kto jest synem Billa, co zamierza teraz zrobić Barbossa), Jack mimo wszystko zaczyna ścigać Perłę. Aplikuję tutaj jednak tę definicję wolności z DMC - robienie tego co się chce dlatego, że się tego chce. A to, że mówił, że Perła to wolność spycham na nieco dalszy plan - chociaż tak naprawdę to tylko podkreśla jak była dla niego ważna - skoro przyrównywał swój statek do wolności - czegoś co jest dla niego najcenniejsze - to bardzo ładnie Very Happy.

I teraz tak - przy zawiązaniu akcji CBP były mocne argumenty za tym, żeby sobie jednak odpuścił - raz, że potwierdziły się te wszystkie opowieści o klątwie i takie zadzieranie z żywymi trupami było przecież bardzo niebezpieczne - nawet jeśli posiadał informacje, które dawały mu jakąś tam przewagę nad Barbossą; a dwa, że w sumie ma tylko jakiś rok pływania Perłą, a po upływie tego czasu upomni się o niego Jones i to jego zastanie jako kapitana. A oni się umawiali o kapitanowanie właśnie - "You've been captain of the Black Pearl for 13 years - that was our agreement" - to są słowa Jonesa. Jakby posłał (Jones) kogoś na Perłę po tych 13 latach i by się okazało, że rządy sprawuje Barbossa, to myślę, że Jack by się spoko z tego wygadał - jakoś by zrenegocjował ten układ. A tak to - jak kapitanem będzie Sparrow, to Jonesa najprawdopodobniej nie będzie obchodziło co się działo w międzyczasie i rozpocznie się klątwa Krakena Laughing - "Jones' terrible leviathan will find you and drag the Pearl back to the depths and you along with it". No ale, te wszystkie "przeciw" przestają mieć dla Jacka jakiekolwiek znaczenie w obliczu faktu, że oto może mieć Perłę z powrotem - przecież bardzo chce ją mieć - no to ją odbije - właśnie dlatego, że chce - chociaż wcześniej postanowił co innego - wszystko zgodnie z definicją wolności, którą sobie sformułował w DMC. Co się będzie jakimś Jonesem przejmował - przecież to jego Perła! Później coś się wymyśli. Pakuje się więc w to wszystko na własne życzenie, no ale przecież on jest zdolny Very Happy. Sposób na Jonesa oczywiście wymyślił, jednak wystąpiły nieoczekiwane problemy z kompasem i wszystko szlag trafił Laughing.

U mnie właściwie chyba nie ma żadnego przejścia - to takie bardziej rozszerzenie czy kontynuacja. Nieważne - w każdym razie nie stawiam kropki w miejscu gdzie kończy się CBP - nie zgadzam się z tym ujęciem, że Jack odzyskał Perłę, skończyła się jedna przygoda, osiągnął to czego najbardziej pragnął i tym samym stracił cel i że to stąd to jego rozedrganie, że nie wie co ma teraz ze sobą robić. Według mojej interpretacji tak właściwie jeszcze w pełni nie osiągnął celu - musiałby się najpierw uwolnić od Jonesa - dopiero wtedy miałby świętyby spokój i by sobie mógł spokojnie kontynuować to swoje robienie co mu się tylko podoba. No ale, póki co nie bardzo mu to wychodzi, bo mu kompas się zaciął - oczywiście przez Liz (co tak btw, od początku jest dla niego samego absolutnie jasne) - a nie przez to, że jest niezdecydowany i że nie widzi teraz żadnego sensu w swoim życiu Very Happy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aletheia
Oficer


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Nie 23:42, 18 Maj 2008 Temat postu:

No faktycznie, tym razem widzę, że nie będzie żadnych szans na pogodzenie stanowisk. Smile

Eddie napisał:
w ogóle nawet Jack - w momencie gdy go poznajemy również jest wyrwany z kontekstu - pojawia się w Port Royal, ale jest w trakcie jakiejś zupełnie innej zawieruchy dziejowej - w sensie - nie przybywa tam z myślą o Perle. Ma jakiś inny plan - zgarnąć Interceptora, żeby... no właśnie - tego w sumie nie wiemy, a cała awantura z Perłą wychodzi niejako przez przypadek.

Choć przynajmniej tu się zgodzę, bo poruszyłaś ciekawą kwestię. Owszem, trudno zaprzeczyc, że cała awantura z napadem na Port Royal zahaczyła o Jacka przypadkowo. Rozpoznał dźwięk dział, ale to nie znaczy że się spodziewał. Po diabła mu był wcześniej Interceptor, wobec tego...? Na pewno nie dla konkretnego planu pościgu za Perłą tu i teraz, o ile nie założymy, że coś, gdzieś słyszał/wiedział i uznał to za trop, który jakoś tam miał go w końcu doprowadzić... Możliwe, ale to już istny fanfik. Tu bym już nie kombinowała - po prostu ogólnie szukał czegokolwiek pływającego, skoro poprzednie stracił. A po co mu to było, to już szczegółowo opisał panom M&M. Laughing

Natomiast co do reszty...

Eddie napisał:
A więc celowo nie odzyskuje Perły [bo] Jakby posłał (Jones) kogoś na Perłę po tych 13 latach i by się okazało, że rządy sprawuje Barbossa, to myślę, że Jack by się spoko z tego wygadał - jakoś by zrenegocjował ten układ. A tak to - jak kapitanem będzie Sparrow, to Jonesa najprawdopodobniej nie będzie obchodziło co się działo w międzyczasie i rozpocznie się klątwa Krakena

Nie. I to już nie moje chcenie, tylko świadectwo filmu.

Jack: Technically, I was only Captain for two years, then I was viciously mutinied upon.

Davy Jones: Then you were a poor Captain, but a Captain nonetheless. Have you not introduced yourself all these years as ‘Captain Jack Sparrow’?

Jak widać, Jonesowi serdecznie wisiało kto trzymał ster Perły. Rozliczał Jacka z samego używanego tytułu. I posłałby za nim Krakena choćby Jack pływał w balii ze ścierką na miotle. A Barbossy, czy kogokolwiek aktualnie przyłapanego na Perle w ogóle by się nie czepiał. Bo ścigał konkretnie Jacka, a nie ogólnie kapitana Perły.

Eddie napisał:
No właśnie - w mojej wersji Jack się obija przez tę dekadę (chyba się na to nie zgodzisz )

Właśnie kombinuję jakie tu wygrzebać okoliczności łagodzące... Rolling Eyes No wiesz, statek-widmo złapać niełatwo. Plotki napędzają go bardziej niż żagle. Wink Skąd właściwie miał wiedzieć już choćby to, gdzie szukać Perły? Barbossa po tawernach Tortugi raczej się nie szlajał... Za dużo tam byłoby obciągających kufelki na jego oczach Laughing Dziesięć lat zbierania opowieści, tropów... Jack mógł przez ten cały czas nawet nie widzieć Perły z daleka. Perła była legendą, kto często widuje legendy? On był jednym z nielicznych, którzy wiedzieli a nie tylko wierzyli, że legenda jest prawdą.

Eddie napisał:
Aplikuję tutaj jednak tę definicję wolności z DMC - robienie tego co się chce dlatego, że się tego chce.

Strasznie by go to spłyciło. Nie taki jest "mój" Jack Wink , takiego nie chcę. Obstaję przy tym, że owszem, opisał marzenia Elizabeth, ale że to nie musiała jeszcze być jego własna definicja wolności. To raczej ona tak go postrzegała. Trochę tak, jakby jej powiedział "Wydaje ci się, że mnie znasz i że wiesz co to jest wolność, ale jeszcze się przekonasz, że to nie takie proste". Jeśli to nadinterpretacja, to mam to gdzieś. Mnie się ta nadinterpretacja podoba. Wink Szczególnie, że Jack nieraz udowadnia że kryje większą głębię niż mogłoby się zdawać tym którzy go kwitują - "pijany błazen". A zatem także większą niż tylko "Ahaha! Zrobię co mi się akurat zachce i kto mi zabroni?!"

Eddie napisał:
przecież bardzo chce ją [Perłę] mieć - no to ją odbije - właśnie dlatego, że chce - chociaż wcześniej postanowił co innego - wszystko zgodnie z definicją wolności, którą sobie sformułował w DMC.

Taka impulsywność też mi do Jacka nie pasuje. Owszem, gdyby szło o drobiazg - ot, pocałować Lizzie, skoro chętna, czemu nie. Ale żeby znienacka zmienił coś co jest bez mała planem życiowym? Zresztą oczywiście i tak się nie zgadzam, że unikanie Perły miałoby być jego faktycznym planem, wcześniej czy kiedykolwiek.

Zresztą teraz lepiej mi się układa Twoja wizja kompasu. Skoro Perła i w CBP była takim niespecjalnie mocnym celem, to nie poruszyłaby kompasu. Zatem stąd konieczność "wskazania na zamówienie"... Nie zgadzam się oczywiście Very Happy , ale przynajmniej mam pełniejszy obraz.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eddie
Piracki Lord


Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 770
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 19:18, 20 Maj 2008 Temat postu:

Aletheia napisał:
Nie. I to już nie moje chcenie, tylko świadectwo filmu.

Jack: Technically, I was only Captain for two years, then I was viciously mutinied upon.

Davy Jones: Then you were a poor Captain, but a Captain nonetheless. Have you not introduced yourself all these years as ‘Captain Jack Sparrow’?

Jak widać, Jonesowi serdecznie wisiało kto trzymał ster Perły. Rozliczał Jacka z samego używanego tytułu. I posłałby za nim Krakena choćby Jack pływał w balii ze ścierką na miotle. A Barbossy, czy kogokolwiek aktualnie przyłapanego na Perle w ogóle by się nie czepiał. Bo ścigał konkretnie Jacka, a nie ogólnie kapitana Perły.


No Jones mu tak wypala, bo chce go uciszyć, żeby przestał się wykręcać - chce uciąć wszelkie nadzieje na renegocjację układu. Po czym za chwilę daje się wciągnąć w tę bzdurę pod tytułem 99 dusz 3 dni Laughing. Wprost uroczo Laughing. Czyli i tak udało się Jackowi zmienić warunki kontraktu.
Który tak naprawdę rozchodził się jednak o to kapitanowanie - to jest podkreślane za każdym razem - najpierw Bootstrap dotyka tej kwestii ("13 years you've been her captain"), a potem sam Jones potwierdza, że właśnie taki był układ. Dusza Jacka by wystarczyła gdyby ten sam zgłosił się na Holendra. Natomiast jeśli się nie zgłosi, to zostanie wysłany Kraken i wciągnie go wraz z Perłą do Luku na wieczne męki - taka kara Laughing. No i na początku DMC jest ta kwestia, że czas minął (czas w jakim mógł się zgłosić dobrowolnie). Ale Jones nie przychodzi po Jacka (a przecież może się przemieszczać jakimś magicznym sposobem ze statku na statek), ani też nie wysyła na Perłę swojej załogi, żeby go siłą sprowadzili - spokojnie każe tylko jednemu Billowi przekazać wiadomość - że albo w tym momencie Sparrow ruszy dupę i zjawi się na Holendrze, albo dostaje czarne piętno i do widzenia - tyle. I Jones przestaje się już przejmować Jackiem - niech go teraz Kraken ściga do upadłego - i tak go prędzej czy później dorwie - to pewne. Wkurza się (Jones) i fatyguje się do niego (Jacka) osobiście dopiero wtedy gdy ten zaczyna wyczyniać jakieś cuda wianki i posyła mu jakieś Wille. To już przeginka - wymigiwanie się nawet z Krakena Laughing. Jonesowi w ogóle nawet nie mieści się w głowie, że można być aż do tego stopnia bezczelnym - bardzo lubię tę scenę, w której Will przekazuje mu wiadomość od Jacka Laughing. "Jack Sparrow sent me to settle his debt" - że co proszę? Laughing coś takiego! Laughing. Po czym teleportuje się na Perłę (Jones), żeby mu powiedzieć (Jackowi), że przegina, i to ostro - no bo co to jest? - jakieś klauzule z kosmosu - jak ci kogoś poślę, to się kasuje - no super Laughing. Więc Jones osobiście udaje się na Perłę i przypomina mu na czym polegał ich układ, a gdy Jack jeszcze czegoś próbuje ("Technically, I was only captain for two years..."), to daje mu do zrozumienia, że i tak nic z tego, i że on i tak w życiu się na żadne renegocjacje nie zgodzi - "Then you were a poor captain, but a captain nonetheless..." - drwiącym tonem oczywiście - ha ha ha - wyśmiejmy teraz wszyscy głupiego Sparrowa - ależ ja jestem przepysznie wredny Laughing. No ale ostatecznie - wiemy jak to się kończy - odwołaniem Krakena na 3 dni Laughing. Ale generalnie w całym układzie chodziło o kapitanowanie ("You've been captain of the Black Pearl for 13 years - that was our agreement") - jeśli Jack po 13 latach się nie zgłosi, to kara - taki full pakiet - Jack + Perła do Luku. I teraz - gdyby na Perle zastał Barbossę, no to peszek - bo nie miałby komu przykleić czarnego piętna. A oni się generalnie na statki teleportowali - nie mogli się teleportować do Jacka-gdziekolwiek-się-w-tej-chwili-znajduje - dlatego to miało znaczenie - czy to on konkretnie był w tym momencie kapitanem Perły, czy urzędował tam Barbossa i banda. No i - skoro masz układ dotyczący kapitanowania - to Jack gdyby nie odbił Perły - miałby bardzo mocne podstawy do renegocjacji, przedłużenia tego o ileś tam lat, czy może nawet - z jego talentem - zupełnego wymigania się (chociaż pewnie ciężko by było, bo Jones był na niego cięty, więc jakaś kara, tak za całokształt i tak by pewnie musiała zaistnieć). Bo naprawdę - kapitanem był tylko dwa lata - a umawiali się, że miało być 13. No sorry - jak mu się na takim etapie - tj. w momencie gdy już dwa razy ostro przegiął (nie pojawienie się na Holendrze równoznaczne z olaniem ukladu - raz; i wysłanie Willa - czyli zagranie takie, że normalnie aż ręce opadają - dwa) - jeśli na tym etapie udało mu się zakręcić Jonesa... - to tym bardziej by się wygadał gdyby miał tylko te dwa lata (z trzynastu) odhaczone Very Happy.

Aletheia napisał:
Właśnie kombinuję jakie tu wygrzebać okoliczności łagodzące... No wiesz, statek-widmo złapać niełatwo. Plotki napędzają go bardziej niż żagle. Skąd właściwie miał wiedzieć już choćby to, gdzie szukać Perły? Barbossa po tawernach Tortugi raczej się nie szlajał... Za dużo tam byłoby obciągających kufelki na jego oczach Dziesięć lat zbierania opowieści, tropów... Jack mógł przez ten cały czas nawet nie widzieć Perły z daleka. Perła była legendą, kto często widuje legendy? On był jednym z nielicznych, którzy wiedzieli a nie tylko wierzyli, że legenda jest prawdą.


Tu nie ma okoliczności łagodzących Twisted Evil. Jak to skąd miał wiedzieć? - miał kompas, wiedział gdzie Isla de Muerta, wiedział, że mieli tam kryjówkę - więc spokojnie mógł tam zawitać - gdyby tylko chciał Very Happy. Chociażby po to tylko, żeby zweryfikować opowieści o klątwie. A już tym bardziej to dziwne (ta jego bezczynność) jeśli nie do końca w nie wierzył (w te ploty) - wtedy powinien wkraczać z jakimś planem. A on nic nie robił - ani razu nie wszedł w drogę Barbossie - ten jest szczerze zdziwiony gdy go spotyka - "How the blazes did you get off that island?" - i w ogóle - cała załoga myśli, że Jack już dawno nie żyje Laughing. Także się obijał po prostu Laughing. Widać w CBP, że ma świra na punkcie Perły - ale - tak jak mówiłam - to jest wyrwane z kontekstu. Na gruncie samego tylko CBP można to jego nic nie robienie tłumaczyć tak jak Anajulia - parę postów wyżej - że czekał sobie spokojnie na swój opportune moment. Ale DMC, moim zdaniem, nieco zmienia tutaj optykę - właśnie dlatego, że poszerza kontekst - dobudowana jest naokoło cała historia - o Jacku, który oddał duszę za 13 lat kapitanowania Perłą. I spokojnie można wysnuć wniosek, że celowo nie szukał Perły Very Happy.

Aletheia napisał:
Strasznie by go to spłyciło. Nie taki jest "mój" Jack , takiego nie chcę. Obstaję przy tym, że owszem, opisał marzenia Elizabeth, ale że to nie musiała jeszcze być jego własna definicja wolności. To raczej ona tak go postrzegała. Trochę tak, jakby jej powiedział "Wydaje ci się, że mnie znasz i że wiesz co to jest wolność, ale jeszcze się przekonasz, że to nie takie proste". Jeśli to nadinterpretacja, to mam to gdzieś. Mnie się ta nadinterpretacja podoba. Szczególnie, że Jack nieraz udowadnia że kryje większą głębię niż mogłoby się zdawać tym którzy go kwitują - "pijany błazen". A zatem także większą niż tylko "Ahaha! Zrobię co mi się akurat zachce i kto mi zabroni?!"


Och, a moim zdaniem to bardzo głębokie Very Happy. Robienie czegoś dlatego że się tego chce Very Happy. Nie dlatego, że coś tam trzeba, czy że powinno się, albo żeby zrobić komuś na złość jak ktoś tam czegoś zabrania... ale dlatego właśnie, że się tego chce - to takie szczere - z wnętrza wypływa Very Happy. Chociaż oczywiście mile widziane wyczucie przy posługiwaniu się czymś takim - bo bardzo łatwo można tutaj przegiąć Laughing. A Jack, owszem, mówił wtedy o Lizzie - ale w porównaniu do siebie - z takim podtekstem, że są bardzo podobni - a więc również wolność rozpatrują w ten sam sposób Very Happy.

Aletheia napisał:
Trochę tak, jakby jej powiedział "Wydaje ci się, że mnie znasz i że wiesz co to jest wolność, ale jeszcze się przekonasz, że to nie takie proste".


Nie Very Happy. Namawiał ją żeby z tego (z tej wolności, znaczy się) skorzystała i żeby dała się namówić na mały skok w bok Laughing.

Aletheia napisał:
Taka impulsywność też mi do Jacka nie pasuje. Owszem, gdyby szło o drobiazg - ot, pocałować Lizzie, skoro chętna, czemu nie. Ale żeby znienacka zmienił coś co jest bez mała planem życiowym? Zresztą oczywiście i tak się nie zgadzam, że unikanie Perły miałoby być jego faktycznym planem, wcześniej czy kiedykolwiek.


Bez przesady - nie uważam, żeby postanowienie unikania Perły było jakimś strasznym życiowym planem Jacka - po prostu kiedyś stwierdził, że najlepiej będzie jeśli będzie się trzymał z daleka - najprawdopodobniej uważał też, że to głupie (bo to przecież jego ukochana Perła) - no ale w kontekście sytuacji (tych dwóch klątw) w jakiś tam sposób racjonalne. I przez całą dekadę pozostawał bardzo konsekwentny. No ale pod wpływem taaaakich okoliczności jakie nastąpiły zmienił zdanie - nie mógł się oprzeć Laughing. A, i tak btw., moim zdaniem Jack właśnie jest impulsywny - bardzo szybko działa - nawet w bardzo trudnych sytuacjach - kiedy najzwyczajniej w świecie brak czasu na dokładne roztrząsanie wszystkiego.

Aletheia napisał:
Zresztą teraz lepiej mi się układa Twoja wizja kompasu. Skoro Perła i w CBP była takim niespecjalnie mocnym celem, to nie poruszyłaby kompasu. Zatem stąd konieczność "wskazania na zamówienie"... Nie zgadzam się oczywiście , ale przynajmniej mam pełniejszy obraz.


Tak na marginesie dodam, że przy rozkminianiu kompasu kompletnie nie brałam pod uwagę CBP Very Happy. Wszystko wymóżdżyłam na podstawie DMC i AWE - a do CBP po prostu samo mi się to przypasowało tak rzutem na taśmę. Acha - muszę też zwrócić uwagę, że to, że mój kompas wskazuje na żądanie wcale nie oznacza, że Perła nie mogła być największym pragnieniem Jacka. Bo kompas wskazujący kierunki na żądanie nie bierze pod uwagę hierarchii pragnień! Tak na logikę Very Happy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aletheia
Oficer


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Wto 21:49, 20 Maj 2008 Temat postu:

Eddie napisał:
No Jones mu tak wypala, bo chce go uciszyć, żeby przestał się wykręcać - chce uciąć wszelkie nadzieje na renegocjację układu. Po czym za chwilę daje się wciągnąć w tę bzdurę pod tytułem 99 dusz 3 dni . Wprost uroczo . Czyli i tak udało się Jackowi zmienić warunki kontraktu.

E tam. To tylko przejaw Jonesowego obślizłego poczucia humoru Laughing "Chcesz, to kombinuj, Wróbel. I tak będziesz mój, a przynajmniej będzie trochę zabawy." Oczywiście, że szło o kapitanowanie. Ale przecież sam Jack uważał się za kapitana, ze statkiem czy bez. A Jones mu to wytknął. Twisted Evil

Eddie napisał:
Ale Jones nie przychodzi po Jacka (a przecież może się przemieszczać jakimś magicznym sposobem ze statku na statek), ani też nie wysyła na Perłę swojej załogi, żeby go siłą sprowadzili - spokojnie każe tylko jednemu Billowi przekazać wiadomość

A pewnie. Król mórz by się zniżał do uganiania własną dostojną osobą za jakimś tam chudym pętakiem? Jeszcze czego, za duży zaszczyt dla takiego marnego wróbla. Laughing Się najpierw wysyła dworzanina, żeby przypomniał wróblowi powinności wobec dworu.

Eddie napisał:
Wkurza się (Jones) i fatyguje się do niego (Jacka) osobiście dopiero wtedy gdy ten zaczyna wyczyniać jakieś cuda wianki i posyła mu jakieś Wille.

Wille były za mało... przystojne? Mr. Green I jeszcze rozrabiały... Rolling Eyes No tak, jakby nie patrzeć, towar okazał się mało, ehm, ekwiwalentny i wymagał reklamacji. Laughing Tym bardziej wychodzi na to, że Jones mógł sobie wycenić Jacka równie dobrze na dwieście, tysiąc, milion dusz. I tak by nie wystarczyły, choćby Jack się z tego wywiązał. Jones tylko się bawił, pozwalał Jackowi na nadzieję. Bo naprawdę chciał tylko jedną duszę, konkretną. Twisted Evil Przecież nie szło o to, że Jonesowi brakowało jakichkolwiek rąk do szorowania pokładu. Gdyby potrzebował większej załogi to naokoło był codziennie spory wybór topielców. Szło o to, że ten pokład miał szorować właśnie Jack. I nikt inny.

Eddie napisał:
I teraz - gdyby na Perle zastał Barbossę, no to peszek - bo nie miałby komu przykleić czarnego piętna. A oni się generalnie na statki teleportowali - nie mogli się teleportować do Jacka-gdziekolwiek-się-w-tej-chwili-znajduje - dlatego to miało znaczenie - czy to on konkretnie był w tym momencie kapitanem Perły, czy urzędował tam Barbossa i banda.

Racja, że Jones by Jacka poza morzem (czyli w praktyce - statkiem) nie dosięgnął. Przecież dlatego Jack wiał na ląd. "Nic nie mówiłem o porcie! Ląd! Jakikolwiek ląd!" Laughing Jones by go przecież w wiaderku nie ścigał... Laughing
Ale... Exclamation
Choćby Jack po tych trzynastu latach nadal siedział na Swojej Wysepce (magazyn rumu musiałby sięgać środka Ziemi... Rolling Eyes ) to czy piętno by go nie dogoniło i tam? OK, możesz powiedzieć że nie, bo to byłoby poza zasięgiem władzy Jonesa, zresztą samo piętno bez Krakena to pikuś, co tam Jackowi jedna brudna plama więcej czy mniej. Tylko że Jack by jednak nie został na lądzie, jakimkolwiek. Nie na stałe. Nawet gdyby tam nie było ludożerców ani szubienic, nawet gdyby się zadekował w najciemniejszym kącie Tortugi, to długo by nie wytrzymał. Wróciłby na morze i Jones o tym wie. Twisted Evil I powtarzam, nieważne czy pływałby Perłą, Interceptorem, wiosłową szalupą, trumną, czy świńskim korytem, byłby na wodzie. A zatem już w zasięgu Jonesa. A umowa była jasna - Perłę dostał? Dostał. Kapitanem przez trzynaście lat był? Był, wedle własnych słów. No to przyszła na ciebie pora, Wróbel, i nie ma zmiłuj.

Eddie napisał:
Jack gdyby nie odbił Perły - miałby bardzo mocne podstawy do renegocjacji

A tam miałby. "Ty mnie tu, Wróbel, nie czaruj, towar dostałeś? Używałeś? A że pozwoliłeś sobie rąbnąć, to już dostawcy nie obchodzi. My, strona umawiająca, się wywiązaliśmy, czego chcesz więcej? My, król, Jones, mieliśmy ci jeszcze towaru pilnować, żeby kotwica nie rdzewiała i robale desek nie żarły? Może ci jeszcze pomóc odzyskać, jakby raz nie wystarczyło? Wziąłeś, miałeś, było sobie pilnować. A jak nie dopilnowałeś, toś frajer i poor captain, ale jednak captain. SAM tak twierdziłeś, KAŻDEGO dnia owych trzynastu lat. Twisted Evil "

Eddie napisał:
Jones był na niego cięty, więc jakaś kara, tak za całokształt i tak by pewnie musiała zaistnieć

Aaa... Z tym się zgadzam w pełni! Very Happy Powiem więcej, choćby Jack faktycznie miał rację, choćby Jones nie miał na niego ŻADNEGO haka... to i tak miałby (Jack) przechlapane. Pod jakimkolwiek pretekstem, gdyby w ogóle Jonesowi chciało się szukać pretekstów.

Eddie napisał:
Namawiał ją żeby z tego (z tej wolności, znaczy się) skorzystała i żeby dała się namówić na mały skok w bok

A to przy okazji. Jedno znaczenie drugiego nie wyklucza, coś jak przy "dishonest". Wink

Eddie napisał:
A, i tak btw., moim zdaniem Jack właśnie jest impulsywny - bardzo szybko działa - nawet w bardzo trudnych sytuacjach - kiedy najzwyczajniej w świecie brak czasu na dokładne roztrząsanie wszystkiego.

Ale co innego decyzja w sensie znajdowania wyjścia z trudnej sytuacji, a co innego decyzja odnosząca się do celu, szerszego planu. To pierwsze to jest JAK coś zrobić, a to drugie - do CZEGO dążyć. Pierwsze jest narzędziem, służącym osiagnięciu drugiego. Nie wiem, czy rozumiesz o co mi chodzi - kombinowanie nad sposobem osiągnięcia czegoś (pozbycia się łańcucha z rąk / wydostania z celi / pozbawienia wkurzonego Willa przewagi i broni Wink ) to ten pierwszy rodzaj decyzji. Do tego trzeba ruszyć głową, i to rzeczywiście zajmuje Jackowi mgnienie oka. A ten drugi rodzaj decyzji - co ma być celem, któremu służyłby plan (ten będący wynikiem ruszenia głową), to już głównie sfera uczuć. I właśnie do sfery uczuć, nie myślenia, odnosi się przecież pojęcie impulsywności. I tutaj, uważam, impulsywność wchodziłaby w grę zależnie od kalibru celu. Jak Lizzie oznajmia w okoliczną przestrzeń, że jej potrzebny ślub, już! teraz! natychmiast! choćby tutaj... to Jackowi więcej nie trzeba, więc zaczyna kombinować (czyli włącza tryb ruszania głową służący osiagnięciu zwęszonego celu) czego więcej potrzebowałaby Lizzie... Paru gładkich słówek, delikatnej sugestii... jak nie wystarczy to wyraźniejszej sugestii... do licha, jak jeszcze nie wystarczy, to flaszki albo dwóch, już by się nawet podzielił Laughing Owszem, to jest impulsywność, czemu nie. Ale pościg za Perłą, w przeciwieństwie do pościgu za spódniczką, jest dla Jacka sprawą zbyt poważną, żeby ot, tak sobie znienacka stwierdził "A, wcześniej mi sie nie chciało, ale jak już się nawinęła, to może by jednak sobie pokapitanować faktycznie." Jakoś mi to zupełnie do niego nie pasuje.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eddie
Piracki Lord


Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 770
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 11:52, 23 Maj 2008 Temat postu:

Aletheia napisał:
E tam. To tylko przejaw Jonesowego obślizłego poczucia humoru "Chcesz, to kombinuj, Wróbel. I tak będziesz mój, a przynajmniej będzie trochę zabawy." Oczywiście, że szło o kapitanowanie. Ale przecież sam Jack uważał się za kapitana, ze statkiem czy bez. A Jones mu to wytknął.


Chodzi mi o sam fakt, że Jones teleportował się na Perłę powziąwszy mocne postanowienie, że nie będzie tolerował ze strony Jacka żadnego kombinowania - "I'm sorely tempted to accept that offer" (aż mnie kusi żeby przyjąć tę ofertę) - tak powiedział do Willa - a więc, tak btw., chyba okazał się wystarczająco przystojny Laughing - nie no, żartuję oczywiście - chodziło o to, że Jones stwierdził, że Jack przegiął i że on nie będzie wysłuchiwał teraz żadnych głupich wymówek, ani nie pozwoli mu na żadne wykręty. Po czym daje się Jackowi łapać za słówka i jednak dochodzi do zawarcia nowego układu Very Happy. Tyle tylko. Bynajmniej nie neguję faktu, że Jonesowi tak naprawdę chodziło o Jacka i tylko o Jacka. Dostrzegam też to, że błysnął oślizłym poczuciem humoru przy wycenie jego duszy - tak sformułowane warunki w żaden sposób nie urządzały Jacka - i tak by nie zebrał tylu dusz. No ale - zyskał na czasie. I gdyby Jones zdawał sobie sprawę w jaki sposób Sparrow ten czas wykorzysta to by pewnie pozostał przy tym swoim pierwotnym postanowieniu - żadnych negocjacji Laughing. W ten sam sposób - jako przejaw poczucia humoru - traktuję to wytknięcie tego "kapitanowania" - ot, taki żart z jego tytułomanii z pierwszego odcinka - ale nie budowałabym wokół tego całej interpretacji odnośnie realizacji postanowień tamtego ich układu sprzed 13 lat.

Aletheia napisał:
I powtarzam, nieważne czy pływałby Perłą, Interceptorem, wiosłową szalupą, trumną, czy świńskim korytem, byłby na wodzie. A zatem już w zasięgu Jonesa. A umowa była jasna - Perłę dostał? Dostał. Kapitanem przez trzynaście lat był? Był, wedle własnych słów. No to przyszła na ciebie pora, Wróbel, i nie ma zmiłuj.


Umowa była taka, że Jack miał być kapitanem Czarnej Perły przez 13 lat. Jest taka zasada, że przy zawieraniu układów, kontraktów, tworzeniu aktów prawnych i tego typu rzeczach uznaje się, że wszystkie użyte w tekście zwroty czy słowa są potrzebne i konieczne. A więc, wszystkie sformułowania traktuje się dosłownie - tak jak zostało uzgodnione czy napisane. Nie wiem jak to wytłumaczyć - w każdym razie - Barbossa bardzo umiejętnie się tym posługuje Very Happy. No więc - skoro Jones umówił się z Jackiem w ten sposób, to miało to dość duże znaczenie czy po upływie tych 13 lat Jack był kapitanem Perły, Interceptora, trumny czy niczego. Jasne, że to nie była wina Jonesa, że wybuchł przeciwko niemu bunt, ale trzeba się było inaczej umówić - na przykład, że po 13 latach od wyciągnięcia Perły on będzie miał prawo do duszy Jacka - a nie - dawać mu prawo do 13 lat kapitanowania Perłą. Bo to, że Jones mu wyciągnął Perłę to jeszcze nie wszystko - ta umowa była szersza. Trudno - tak ją sformułowali, w takim kształcie muszą jej przestrzegać - a więc podstawy do renegocjacji by były, czy wręcz taka renegocjacja byłaby konieczna - bo w momencie umawiania się żadna ze stron nie przewidywała podobnych okoliczności (tego buntu i tego, że Jack ma odhaczone jako kapitan Perły tylko 2 lata). Zatem, bardzo duże znaczenie ma to czy po tych 13 latach, kiedy Jones przychodzi po swoje, czy w tym momencie kapitanem jest Barbossa czy Jack. Gdyby to był Barbossa - renegocjacja układu musiałaby nastąpić - bo oto na Perle pojawia się Jones (czy tam jego dworzanin) i dowiaduje się, że Jack nie jest kapitanem od 11 lat - a więc, formalnie rzecz biorąc, umowa jeszcze nie została zrealizowana i Jones nie może przystąpić do ostatniego punktu, czyli wyegzekwowania od Jacka spłaty długu. A dowód, że kapitanem naprawdę jest ktoś inny jest ewidentny - widać jak na dłoni - a więc trzeba wprowadzać poprawki do umowy - czym Jones również byłby w takim układzie zainteresowany - więc Jack nie musiałby do końca życia chować się na lądzie. Natomiast - jeśli po tych 13 latach kapitanem jest Jack - to to radykalnie zmienia postać rzeczy - bo przecież Jones nie musiał przez cały ten czas śledzić przygód Jacka Sparrowa - a więc - skoro po 13 latach zastaje Jacka na stanowisku, to domniemanie jest takie, że Sparrow kapitanował sobie Perłą przez 13 lat - tak jak się umówili. I Jonesa w tym momencie nie obchodzi ta dziesięcioletnia dziura.

Aletheia napisał:
Ale co innego decyzja w sensie znajdowania wyjścia z trudnej sytuacji, a co innego decyzja odnosząca się do celu, szerszego planu. To pierwsze to jest JAK coś zrobić, a to drugie - do CZEGO dążyć. Pierwsze jest narzędziem, służącym osiagnięciu drugiego. Nie wiem, czy rozumiesz o co mi chodzi


Kumam, kumam Very Happy. Tylko to mi się i tak nie wpasowuje w moją interpretację Very Happy. Bo to nie jest tak, że u mnie Jack dąży (taaakie wielkie słowo) do nie zdobywania Perły - on jej po prostu nie ma. A to, że na początku CBP zmienia zdanie - to chyba nic niezwykłego - po prostu reaguje na okoliczności. A tutaj nagle wszystko przemawia za tym, żeby ścigał Perłę - tyle zbiegów okoliczności, tyle znaków! - dostaje takiego pozytywnego kopa i zaczyna działać. To jeden z tych momentów, kiedy człowiekowi wydaje się, że może zrobić wszystko - więc na tę chwilę pewnie nawet Jones nie jest mu straszny Very Happy. Dziwne by było właśnie, gdyby niewzruszenie trwał w swoim postanowieniu sprzed 10 lat, podjętym w takiej a nie innej sytuacji. A wtedy było ciężko - stracił swój statek i to po raz drugi, poza tym jego dusza, tu jeszcze jakaś klątwa - beznadzieja. W takim układzie mógł mieć obniżoną motywację i spoko mógł stwierdzić, że najlepiej będzie nie odzyskiwać Perły. Coś takiego wydaje mi się zupełnie naturalne Very Happy. Bardziej kuriozalne jest jak dla mnie to, że przez 10 lat rzekomo był super zmotywowany, a nic nie robił Razz.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Davie Joens
Czyściciel zęz


Dołączył: 28 Sie 2008
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z dna morza
Płeć: pirat

PostWysłany: Pią 17:11, 29 Sie 2008 Temat postu:

Moim zdaniem zabrakło mu po prostu takiego kopa na rozpęd. W CBP nie była nim dokładnie Perła, ale, jak uważam, <nazwijmy to> gniew na Barbossę. Może to nie do końca dobry obis uczucia, w każdym bądź razie coś, co ktoś czuje do osoby, która, no może nie była przyjacielem, w każdym bądź razie miało się do niej jako takie zaufanie, a ta nagle berfidnie go zdradiła. W skrócie uczucie zdrady. I mając kopa tą chęcią zemsty miał siłę, żeby gonić ukochaną Perłę, gdziekolwiek ją zdrajca Barbossa zabierze.
Potem do tego doszedł jeszcze Komodor. Z nielicznych rozmów, jakie między sobą prowadzili, wnioskuję, że znali się jeszcze z czasu, kiedy Jack pracował dla Becketa. Pewinie ogarnęło go przeświadczenie, że Noringtton obiął stanowisko, które powinien on obiąć, zanim został piratem.
Nie będę tu drążył skomplikowanych uczuć, jakie Jack żywi do Elizabeth, bo było to już dostatecznie opisane w poprzednicz postach, ale była to osoba, nie będąca Kapitanowi obojętna. I nie było zapewne mu równię obojętne uczucie, które ona żywi do jego dawnego znajonego Noringttona.
Poza tym Komodor był w CBP swoistym Bossem mapy. Osobą niezniszczalną i głuchą na wszelkie wpływy.
I co się stało z nimi w DMC? Barbossa nie żył. Jego największy wróg. A Noringtton zniknął, pozbawiając go kopa.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eddie
Piracki Lord


Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 770
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 18:23, 29 Sie 2008 Temat postu:

O rany, ale mi ciężko cokolwiek w tym temacie napisać! I pomyśleć, że parę miesięcy temu takie gadki szmatki szły mi jak po maśle Laughing. Moje "piratowanie", na chwilę obecną, jest po prostu w skandalicznej kondycji! Za to "maidenowanie" ma się wprost wybornie Laughing - mam nadzieję, że nie dostanę za to bana Razz. Za takie Maiden w każdym poście Laughing.

W każdym razie - to mogę powiedzieć na pewno (Laughing) - nie zgadzam się z Tobą. Z podobnych względów, dla których nie zgadzałam się z koncepcjami Anajulii i Alethei. Moim zdaniem sytuacja przejścia między CBP i DMC jest bardziej złożona, a nie, że Jack zrealizował swoje cele i nagle zabrakło mu pomysłów na życie.

Kwestia Norringtona - nie mogli się znać z Jackiem z tak zamierzchłych czasów - wtedy scena ich spotkania z "Klątwy" nie miałaby sensu. James nie wie kim jest pirat, którego złapali - nie wie, że to Jack! Zatem - musi to być ich pierwsze spotkanie Very Happy.

I jeszcze co do pościgu za zdrajcą Barbossą w CBP. Mi już jest nawet obojętne który motyw był dla Jacka ważniejszy i który dawał mu większego kopa - czy (powiedzmy) realna szansa odzyskania Perły, czy też możliwość załatwienia Barbossy. Ale - dlaczego przez pierwsze 10 lat od momentu kiedy stracił swój statek nic nie zrobił? Skoro wiedział gdzie Hector ma kryjówkę, skoro wiedział, że wozi się jego Perłą na Isla de Muerta, to czemu ani razu tam nie popłynął - chociażby po to, żeby zweryfikować czy baje, które opowiada się o klątwie są prawdziwe... A już tym bardziej powinien był to zrobić jeśli nie bardzo w nie wierzył - wtedy ma o jedną przeszkodę mniej, bo Barbossa jest śmiertelny - śmiało można więc wskakiwać z jakimś planem. Sądzę, że zajadły gniew na Barbossę, który sugerujesz, powinien był go popchnąć do bardziej zdecydowanych działań. A tymczasem Jackie przez pierwsze 10 lat, tylko smędzi o tej swojej Perle i o tym, że pierwszy oficer go zdradził, ale nic konkretnego nie robi.

Nie no - ten post był tak na siłę Razz. Nie jestem jeszcze w stanie prowadzić rzeczowej dyskusji, ale po prostu nie mogłam pozostawić nowego (pierwszego od miesięcy!) posta w dziale Film bez odpowiedzi Very Happy. Witam na pokładzie Smile.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aletheia
Oficer


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Pią 21:03, 29 Sie 2008 Temat postu:

Również witam, tym chętniej że kogoś, kto pisze w tym dziale. Very Happy

Eddie, wrzuć sobie tych Maidenów w podpis, albo na początku każdego postu dawaj wielkie I Rock ya Maiden! żeby było wiadomo, że już odfajkowane i dalej w poście będzie treść zasadnicza. Laughing

Dobra, zatem do treści zasadniczej. [zaciera ręce, rozwijamy żagle? Twisted Evil ]

Co do Norringtona, zgadzam się z Eddie. Jeśli znał Jacka, to po co w ogóle kombinował z rękawem? Czy raczej już od razu, mając Jacka na końcu szpady, nie rzuciłby czegoś w stylu "A! Wiedziałem, że kiedyś wrócisz! Do aresztu z nim, znam go."?

Natomiast...
Davie Joens napisał:
Poza tym Komodor był w CBP swoistym Bossem mapy. Osobą niezniszczalną i głuchą na wszelkie wpływy.

Czegoś tu nie chwytam, głównie tego "Bossa mapy", mam wrażenie że nie przeczytałam albo nie obejrzałam czegoś co powinnam. Można jaśniej? I dlaczego Norrington miałby być niezniszczalny? W całym PotC to akurat on jest wręcz ośrodkiem racjonalności, między tymi wszystkimi biegajacymi umrzykami i Krakenami. DMC-AWE udowadniają, że Nieskazitelny Commodore Norrington jest jak najbardziej możliwy do zniszczenia - jako Commodore i jako człowiek, psychicznie i fizycznie. Co właściwie rozumiesz przez "niezniszczalny"?

Davie Joens napisał:
Pewinie ogarnęło go przeświadczenie, że Noringtton obiął stanowisko, które powinien on obiąć, zanim został piratem.

Wybacz, ale to się kupy nie trzyma. Tym razem nie przez logikę jednej sceny, ale przez ogólną logikę wydźwięku całego filmu, a w szczególności wszystkiego co wiemy o charakterze Jacka. Kapitan Jack Sparrow w Royal Navy? To jeszcze dziwaczniejsze niż Kapitan Jack Sparrow na etacie Kompanii. Pod względem jaki sugerujesz, Norrington jest przeciwieństwem Jacka. Chodzący Obowiązek, Służyć i Chronić, te rzeczy... PotC jest opowieścią o wolności. O ile Jack jest jej ikoną, wcieleniem, to Norrington przeciwnie - mimo, że po stronie prawa i na wysokim stanowisku, paradoksalnie w całej galerii postaci PotC to on jest najbardziej zniewolony. W CBP wiąże go dążenie do kariery, regulaminy, towarzyskie konwenanse... w skrócie: cywilizacja. W DMC pozbywa się tego, ale nie osiąga wolności, wiąże go żal za utraconym. A w AWE mamy apogeum - ładny mundurek i tytuł za cenę sprzedania się diabłu na usługi. Wolny jest dopiero gdy "wybiera stronę". W przeciwieństwie do niego, Jack od początku ją wybrał - nie pozwala się podporządkować zarówno cywilizacji w wersji Norringtonowej, jak Beckettowi. Nie, Jack niczego nie zazdrości Norringtonowi, a już na pewno nie stanowiska.

Co do Jacka napędzanego żądzą odwetu... Hmm... Neutral Nie wiem na ile się już zdążyłeś wczytać w forum, ale jeśli natknąłeś się na moją teorię o "tylu Jackach ilu widzach", to pewnie Cię nie zdziwi co powiem - OK, przyjmuję do wiadomości, że "Twój" Jack chce: a. wpakować kulkę Barbossie, b. zabrać mu Perłę. Ale też nie powinno Cię zdziwić, gdy powiem, że dla "mojego" Jacka zemsta nie jest głównym paliwem. Jack w ogóle nie wydaje mi się specjalnie mściwy. Owszem, potrafi być, ale to za każdym razem ma wagę szczególną, coś w rodzaju wyjątku podkreślającego regułę, a nie trwałej cechy jego charakteru. "Mój" Jack chce przede wszystkim odzyskać Perłę, a Barbossa stoi mu na drodze. Choć pamięć o zdradzie też ma znaczenie - podkreśla to "jedna kula".
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eddie
Piracki Lord


Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 770
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 23:21, 29 Sie 2008 Temat postu:

W podpisie jest Urceb, który zasadniczo wystarczy za całe Maiden Mr. Green.

I Maiden!!!

Rock ya

Up the Irons! \m/ ^-^ \m/

Laughing

No i to by było na tyle Laughing

Nie no - żeby już była jakaś treść zasadnicza, chociaż i tak mocno naciągana Laughing, to napiszę, że ja zrozumiałam tego "Bossa mapy" w ten sposób, że po prostu w CBP Norrington rządził, a w DMC komodorowanie już się skończyło, w związku z czym przestał być dla Jacka przeciwnikiem. No i teraz nie ma Jamesa, nie ma Barbossy i biedny Jack nie ma co robić. Nie ma więc "kopa na rozpęd" na początku DMC Very Happy. Tak to odebrałam - ale może lepiej niech się kolega wypowie Very Happy.

Aletheia napisał:
paradoksalnie w całej galerii postaci PotC to on jest najbardziej zniewolony


Och, a poza tym chciałam powiedzieć, że bardzo się w tym punkcie z Tobą zgadzam, Aletheia Very Happy. Też miałam kiedyś przemyślenia podobnej treści na jego (Jamesa, of course) temat Very Happy.

Podsumowując - świetny post - I love Maiden, co sądzę na temat tego co ktoś miał na myśli pisząc coś tam + zgadzam się z przedmówcą Laughing.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Davie Joens
Czyściciel zęz


Dołączył: 28 Sie 2008
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z dna morza
Płeć: pirat

PostWysłany: Sob 14:58, 30 Sie 2008 Temat postu:

Wyjaśniam wszystkie kwetie. Boss mapy, dlatego, ponieważ zazwyczaj był otoczony kupą zbrojnycz Homarów (Homary to inaczej Anglicy Smile ) i miał bogate wpływy. W DMC był , no może nie pionkiem w grze, ale trzymając się szachowych porównań, nojwyżej laufrem. W AWE nie był już Bosse, mimo, że odzyskał stanowisko, bo nad nim stał jeszcze Becket.
Teraz sprawa tego czy się znali.

"nie wie, że to Jack! Zatem - musi to być ich pierwsze spotkanie "

Zauważmy jak Jack się zmienił, od czasu kiedy, no nazwijmy to "pomagał", Becketowi, bo o ten czas mi chodzi. Zakładam, że wtedy wyglądał jak Norringtton: równiutki płaszczyk, perułka, kapelusik Homarski, itd.
Wystarczy zobaczyć jak zmienił się Gibbs, który był bosmanem w Royal Navy.

I sprawa Barbossy. Przez te 10 lat ten frajer był NIEŚMIERTELNY. To oznacza, że NIE MOŻNA go zabić. Medalion Rzrmyka zniknął, więc Barbossa módł się niczego nie obawiać, że ktoś zdejmie klątwe i go zabije.

A teraz skupię się na rozwinięciu moich myśli z poprzedniego posta. Żeczy dołujące Jacka, na początku DMC:
1 śmierć Barbossy, zniknięcie Norringttona,
2 utrata celu, przez zabicie Barbossy i odzyskanie Perły,
3 ślub Elizabeth i Willa,
4 Davie Joens i Kraken.

Miałem do tego przygotowaną przemowę, ale mi się usunęła, więc to trochę streszczę.
1 Kapitan nie ma kogo ścigać i kogo nielubić. Daviego Joensa widział przelotnie, 13 lat temu, więc on odpada z kandydatów na te stanowisko, Becket jest otoczony hałastrą zbrojnych po zęby Homarów, Barbossa nie żyje, Norringtton zniknął.
2 O celu było już dużo napisane w innych postach, więc tylko mówie, że się z wami co do tego zgadzam.
3 I tutaj mam pewien fragment, który często pomijaliście, w układach Jack-Elizabeth, bo mówi on o Willu, chociał rzuca na powyższe dużo światła. Mianowicie wioska Ludożerców.
Ostatnie rostanie Jacka i Willa pamiętacie- Will ratuje Pirata od szubienicy, po czym całuje się z Elizabeth. Najpierw weźmi pod obróbkę 1 cz. Sądząc po tym, co Will zrobił dla Jacka są NAWET "kolegami". Ale! Pierwszy odruch, na wyspie ludożerców, jest taki, że Kapitan każe pokroić nieświadomym kanibalom Wila. Dopiero kiedy ten zaczyna coś tam pitolić o kompasie i ELIZABETH, Jack zmienia zdanie i każe ludożercom go nie kroić.
Will się chyba połapał, bo głupi to on nie jest, że jak zacznie z tej beczki, to może coś osiągnąc, więc na statku zaczyna od nowa. Ale wtedy Jacka wzięł (mnie by też wzięło) i się wnerwił. W między czasie wykoncypował sobie taki plan i wysłał nieświadomego Willa na Holendra. To znaczy nieświadomego, do momentu kiedy już nie było z późno. Koniec mojego fragmentu.
4 Główny powód. Oczywiście wiedział, że będzie musiał spłacić dług, ale pewnie na początku sobie myślał, że kupa czasu, 13 lat, a klucz i skrzynie znajdzie w 5 miesięcy, góra pół roku. Tymczasem kiedy Barbossa zwinął okręt, minęło 10 lat. Do spłaty miał jeszcze rok. Rok to kupa czasu, tymczasem dręczyły go trzy powyższe sprawy, dodatkowo Becket i Kompania życia niie umilali i ro przeleciał. Potem zjawił się Stary Rzemyk ze swoim "Time's run out, Jack." i trzeba było wiać. Na wyspę ludożerców, gdzie trafił na Willa i potraktował go jak potraktował.

Koniec mojej koncepcji.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aletheia
Oficer


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Nie 18:57, 31 Sie 2008 Temat postu:

Co do kwestii Jack vs Norrington, hmm, ciekawa koncepcja, ale tylko dlatego że nowatorska, a nie żeby przekonująca, przynajmniej mnie. Twierdzisz, że problemem Jacka na początku DMC jest brak celu i tu się zgadzamy, i że napędzającym go celem byłby przeciwnik, i tu się NIE zgadzamy. Rysujesz tu Jacka, dla którego sensem życia jest pokonywanie najsilniejszego aktualnie "Bossa". W ten sposób, w CBP, jego celem byłoby z jednej strony zepchnięcie Barbossy ze stanowiska Najgroźniejszego Pirata Karaibów, a z drugiej granie na nosie Oficjalnej Władzy, wciąganie Norringtona w pościg, tak? Nie zgadzam się, bo to spłyca Jacka jako postać, a całe PotC sprowadza do, jak słusznie porównujesz, partii jakiejś gry. Przy takim podejściu PotC faktycznie staje się "tylko filmem", ot, przygodówką do obejrzenia i zapomnienia. Brak przeciwnika dla postaci jest problemem scenarzysty zmuszonego do wymyślenia sequela, a nie tejże postaci. Żywi ludzie (a zauważ, że te filmowe dyskusje prowadzimy z punktu widzenia raczej "wewnątrz uniwersum filmu" niż "fabuły jako konstrukcji") nie działają w ten sposób, chyba że mają jakiś psychiczny odchył na tle dominacji, kariery, stanowiska... Taki odchył ma Beckett, i jego rzeczywiście podejrzewałabym o depresję na tle "już nie mam kogo zepchnąć ze szczytu bo sam jestem ostatni na szczycie". Ale już na przykład nie Norringtona, choć dla niego liczy się kariera. Ale nie w taki chory sposób... A już na pewno nie pasuje to do Jacka. Jack ma jeden obszar twardej trzeźwości i zdrowego rozsądku i jest nim właśnie ogólne podejście do życia pod dewizą "nie wchodzę nikomu w drogę póki on mi nie wejdzie", nie sądzicie? W skrócie - będzie bardzo trudno mnie przekonać, że Jack Sparrow jest kimś kto szuka wrogów i przeciwników jako sensu życia.

Natomiast słusznie zwróciłeś uwagę na to "przetasowanie sił" w czasie całej Trylogii. Rzeczywiście w CBP to Norrington jest najwyższą szarżą (realną, bo nominalną jest gubernator Swann), na tyle że oficjalnie może decydować o czyimś życiu, tu akurat Jacka. W DMC mamy odwrócenie - znikają wszystkie oficjalne tytuły, przywileje, cała oficjalna siła Norringtona-dowódcy, zostaje tylko Norrington-człowiek, nad którym, przez chwilę, ma realną władzę Kapitan Sparrow. A najwyższą, realną siłą, Twoim "Bossem" jest i tak Beckett. Dodam, że w AWE dochodzi ktoś silniejszy, choć już nieco w mistycznym wymiarze - Calipso.

Davie Joens napisał:
Zauważmy jak Jack się zmienił, od czasu kiedy, no nazwijmy to "pomagał", Becketowi, bo o ten czas mi chodzi. Zakładam, że wtedy wyglądał jak Norringtton: równiutki płaszczyk, perułka, kapelusik Homarski, itd.
Wystarczy zobaczyć jak zmienił się Gibbs, który był bosmanem w Royal Navy.

Raczej nie zauważymy, bo nie ma czego zauważać. Słusznie piszesz, że "zakładasz". Kreślisz tu fanfik, do czego masz pełne prawo, ale w tej dyskusji opieramy się na filmie, a nie na fan-kreacji. Wszystko co nie zostało wyraźnie POKAZANE jest tylko spekulacją, wliczając w to spekulacje samych twórców filmu. Jako wersję kanoniczną przyjęło się liczyć Trylogię (w tym sceny wycięte) ale już na przykład niekoniecznie fabuły gier i książek okołoPotCowych.
A Gibbs jak się zmienił? Przeoczyłam coś? No faktycznie może trochę brudniejszy, ale żeby nierozpoznawalny?
Jack w wersji Norringtonopodobnej? Rety, wizja fascynująca i przerażająca zarazem... Przestraszony d'oh! Mr. Green Kolego, uprzedzam że włazisz w tej chwili na niebezpieczny grunt moich prywatnych zainteresowań. Potrafię w tym temacie zamęczyć rozmówcę. Laughing Wbrew pozorom, "klasyczny" Jack od "klasycznego" Norringtona różni się głównie a. zarostem, b. długością włosów i błyskotkami, c. ekhm, ogólnym "zużyciem"... Tatuaży i farby wokół oczu nie liczę, bo skupiłeś się na czym innym. "Płaszczyk" Jackowy i Norringtonowy to ten sam (z grubsza) "model". Inaczej niż w przypadku Willa. Peruka? Uważasz, że Norrington sam siebie by w lustrze bez niej nie poznał? Albo swoich poruczników? "Homarski kapelusik" jak go określasz, to tricorn, u Jacka skórzany, u Norringtona haftowany i pierzasty. Faktycznie, straszna różnica... Co innego staroświeckie (wtedy), szerokoskrzydłe kapelusze Barbossy i Willa.

Davie Joens napisał:
I sprawa Barbossy. Przez te 10 lat ten frajer był NIEŚMIERTELNY. To oznacza, że NIE MOŻNA go zabić. Medalion Rzrmyka zniknął, więc Barbossa módł się niczego nie obawiać, że ktoś zdejmie klątwe i go zabije.

No był NIEŚMIERTELNY. I co ma z tego wynikać? Że był Bossem Bossów mapy, czy coś w tym guście? Barbossa sam chciał się pozbyć tego wątpliwego "daru", mimo że potrafił go też wykorzystać.
Uważasz, że Jack tak strasznie tęsknił za starym wrogiem? Nie zauważyłam, żeby poświęcił mu choć jedną myśl, przez całe DMC. Podobnie jak ślubowi Lizzie i Willa. Co innego chwilowo wolnej Lizzie. Wink

Davie Joens napisał:
Kapitan każe pokroić nieświadomym kanibalom Wila. Dopiero kiedy ten zaczyna coś tam pitolić o kompasie i ELIZABETH, Jack zmienia zdanie i każe ludożercom go nie kroić.

Za Twoim wzorem rozumowania - jak kazał dokładać do ognia, to się faktycznie martwił, że mu będzie zimno? Oszacował Willa jako potencjalny obiad, bo tego się ludożercy spodziewają po swoim wodzu, podobnie jak odpowiedniego wyglądu na tronie. Miał wrzasnąć "Wypuścić go natychmiast, to mój stary kumpel"? Tyle by zyskał, że Will zostałby uhonorowany tytułem Drugiego Dania.

Davie Joens napisał:
Will się chyba połapał, bo głupi to on nie jest, że jak zacznie z tej beczki, to może coś osiągnąc, więc na statku zaczyna od nowa.

Całkiem głupi nie jest, ale bardzo uparty, co w kontaktach z Jackiem jest rodzajem głupoty. Will kontynuuje po prostu myśl, która go prowadzi - wyruszył z Port Royal z celem "znaleźć Jacka, zdobyć kompas, uratować Elizabeth". Znalazł Jacka, do realizacji zostały dwa ostatnie punkty, ludożercy trochę przeszkodzili, ale to chwilowa przeszkoda, po której można wrócić na kurs "kompas --> Elizabeth". No to wraca. Jakby naprawdę używał głowy bardziej niż tego swojego Prawego Serca, to by sobie dał spokój z apelowaniem do Jackowego poczucia przyjaźni i zaczął kombinować, jak mu zwędzić kompas cichcem.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Davie Joens
Czyściciel zęz


Dołączył: 28 Sie 2008
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z dna morza
Płeć: pirat

PostWysłany: Pon 14:34, 01 Wrz 2008 Temat postu:

Najpierw zajmę się kwestią ostatnią, bo mam ją najbliżej i nie muszę jeździć ekranem. No więc. Zakładam, że Willowi nawet przez myśl nie przeszło, żeby coś podwędzić. Komukolwiek. W jego Homarskim, pedantycznie upożądkowanym świecie w Port Royal byłaby to niedopuszczalna zbrodnia. No, może trochę się zmienił. Ale nie na tyle, żeby zniżyć się do poziomu złodzieja. Pewnie wciąż wierzył, że Jack, pomny na przygody sprzed roku, odda mu po prostu ten kompas, chociażdy, żeby pozbyć się Willa z pokładu.

Co do kroienia Willa, to przecież wedłuk wyżej zakładanej koncepcji kazałby ludożercom go zamknąć, tak jak na koniec interesującej nas sceny. Tymczasem zrobił tak dopiero po argumentach p.t. "kompas" i "Elizabeth".

Sprawa Barbossy ściśle wiąże się z brakiem celu i zdobyciem Perły. Jack stracił takiego wielkiego wroga do ścigania. Choć oczywiście ważniejsza była sprawa okrętu, ale, czy zużył kulę, przeznaczoną dla Barbossy. Nie! Sądzę, że na dnie jego serca czaiła się ta zawiść i nienawiść dla swojego dawnego oficera. Potrafi jednak tak dobrze grać, że te uczucia nie wyłaziły na każdym kroku. Ale mimo to nie poniechał zemsty. Jak przysiągł, że tą kulą go zastrzeli, to tak zrobił. Nie wystrzelił tej kuli, choć pewnie miał ku temu tyle okazji przez te 10 lat.

Co do Norringttona, to niech ci będzie. Nie znali się, choć przyznam, że nie do końca mnie przekonałaś i jak znajdę jakiś dowód corychlej ci go przedstawię.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aletheia
Oficer


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Pon 20:45, 01 Wrz 2008 Temat postu:

Davie Joens napisał:
Zakładam, że Willowi nawet przez myśl nie przeszło, żeby coś podwędzić.

To właśnie miałam na myśli pisząc, że Will używa bardziej serca niż głowy. Takie działanie nie mieści się w jego ogólnym poglądzie na świat. Dlatego też nie spodziewa się, że Jack w ogóle może odmówić pomocy. Bo sam by nie odmówił.

Davie Joens napisał:
Co do kroienia Willa, to przecież wedłuk wyżej zakładanej koncepcji kazałby ludożercom go zamknąć, tak jak na koniec interesującej nas sceny. Tymczasem zrobił tak dopiero po argumentach p.t. "kompas" i "Elizabeth".

A właściwie skąd wiesz co dokładnie Jack wtedy mówił? Równie dobrze mógł im powiedzieć, że eunuchy marnie smakują. A po słowach Willa...? "Chociaż, wiecie, ostatecznie da się przełknąć, zostawcie na głodniejsze czasy." Z myślą "Willowi zależy na kompasie, ergo: jak ucieknie to nie sam. Na głowie stanie, ale mnie stąd wyciągnie. Zamkną go żywego, a jeśli będzie im niepotrzebny, to mogą zabić."

Davie Joens napisał:
Sądzę, że na dnie jego serca czaiła się ta zawiść i nienawiść dla swojego dawnego oficera.

Nie zaprzeczałam temu bynajmniej. Przeciwnie, napisałam wcześniej, że ta kula jest ważna. Ale cały czas podkreślam, u "mojego" Jacka hierarchia celów to 1. Perła, 2. Barbossa. A hierarchia ważności niekoniecznie jest tym samym co kolejność wykonania. Po prostu najpierw należało załatwić Barbossę, żeby dostać Perłę. Tylko, proszę, nie pisz "zawiść". Gorycz i chęć wyrównania rachunków nie jest tym samym co zawiść.

Davie Joens napisał:
Co do Norringttona, to niech ci będzie. Nie znali się, choć przyznam, że nie do końca mnie przekonałaś i jak znajdę jakiś dowód corychlej ci go przedstawię.

Już jestem ciekawa. Wink Nawiasem mówiąc, gdzieś tutaj, w Podróży filozoficznej, albo w Osobowości Jacka S., sama już nie pamiętam, zgodziłyśmy się, że Norrington, choć nie zna Jacka osobiście, to jednak o nim słyszał, spodziewa się, że to on. W tym sensie, owszem, "zna" go.


Ostatnio zmieniony przez Aletheia dnia Pon 20:48, 01 Wrz 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum CZARNA PERŁA Strona Główna -> Film / Interpretacje, analizy, polemiki... Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3
Strona 3 z 3


Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB Š 2001, 2005 phpBB Group
Theme bLock created by JR9 for stylerbb.net
Regulamin