Forum CZARNA PERŁA Strona Główna
  FAQ  Szukaj  Użytkownicy  Grupy  Galerie   Rejestracja   Profil  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  Zaloguj 

Śmierć w POTC

Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum CZARNA PERŁA Strona Główna -> Film / Interpretacje, analizy, polemiki...
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Autor Wiadomość
Anajulia
Kapitan


Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Drogi
Płeć: piratka

PostWysłany: Pią 4:20, 01 Lut 2008 Temat postu: Śmierć w POTC

Eddie napisał:
Ja bym bardzo chciała sobie pogadać - właśnie o śmierci - kto umarł w jakim kontekście, co to oznaczało, czy było z sensem czy bez sensu... Wiem, nienormalna jestem Very Happy


Ależ dlaczego! Very Happy To pasjonujący temat. Śmierci w POTC jest sporo, zwłaszcza jak na produkcje Disney'a Very Happy, i - w istocie - wszystkie są spektakularne i znaczące. Każda ma swoją historię, o której warto porozprawiać. Na początek cytaty z quizu, gdzie o śmierciach w POTC było już to i owo przy okazji jednego z pytań...


Ostatnio zmieniony przez Anajulia dnia Pią 4:24, 01 Lut 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Savvy
Piracki Lord


Dołączył: 10 Sty 2007
Posty: 1136
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: from Desolation Row
Płeć: piratka

PostWysłany: Czw 16:38, 31 Sty 2008
PRZENIESIONY
Pią 4:21, 01 Lut 2008 Temat postu:

Eddie napisał:
(...) O ile w przypadku Willa można stwierdzić, że umarł, choć powrócił Very Happy, tak już jeśli chodzi o Jacka - miałabym poważne wątpliwości "Jack Sparrow was taken body and soul to a place not of death..." bla bla bla... Ten cytat sugeruje, że raczej na pewno nigdy nie umarł Laughing.


Jacka pożarła wielka ośmiornica, więc moim zdaniem umarł. Very Happy Chyba, że będziemy się spierać o definicję śmierci - bardzo chętnie Very Happy Tia Dalma mówi "Jack Sparrow is taken body and soul to a place not of death, but of punishment" i według mnie "death" nie ma tu dosłownego znaczenia, jest odpowiednikiem "odnalezienia spokoju" w przeciwieństwie do Luku - piekła. A do piekła trafia się po śmierci fizycznej, ale (według ludowych bajań Razz ) z cielesną powłoką, żeby można było cierpieć męki. Tortury Jacka mają charakter przede wszystkim psychiczny, męczy się przecież z samym sobą, a "taken body and soul" musiało się znaleźć w scenariuszu, żeby uzasadnić wyprawę "over the edge" Very Happy inaczej wątpliwości widzów (takie jak Pintela i Ragettiego) nie zostały by rozwiane.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eddie
Piracki Lord


Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 770
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 17:55, 31 Sty 2008
PRZENIESIONY
Pią 4:23, 01 Lut 2008 Temat postu:

No to musimy pomęczyć tę definicję Very Happy.

Ja sądzę, że Tia Dalma traktuje oba określenia dosłownie - czyli zarówno "death" jak i "punishment". Miejsce kary to oczywiście luk - co by nie było przedstawiony w filmie w bardzo dosłowny, namacalny wręcz sposób. Miejsce śmierci - czyli zasadniczo - miejsce, do którego Jackowi nie udało się trafić (bardzo niefartownie [z jego punktu widzenia, bo oczywiście nie z perspektywy widza - bo wtedy by nie było sensu kręcić trzeciej części Razz] - bo tam, rzeczywiście odnalazłby spokój) w ogóle nie jest przedstawione - ale wiemy, że przebywał w nim taki Barbossa. Zresztą - moim zdaniem - wypowiedź Tii Dalmy służy tu właśnie podkreśleniu różnicy między nimi (Jackiem i Barbossą) w kontekście losu, jaki spotkał ich po przejściu na tamten świat. Barbossa nie trafił do piekła, bo odchodząc miał czyste sumienie - w sensie - nie dręczyły go żadne wątpliwości (to, że na pewno było mu przykro z powodu iż nie zdążył posmakować jabłka to zupełnie inna sprawa i nie ma to w tym momencie absolutnie żadnego znaczenia). Natomiast Jack miał już schizy przez całą drugą część - przez całe DMC dręczą go wątpliwości - dlatego nie trafia do miejsca spokoju (czyli miejsca śmierci), tylko do luku - gdzie ma zafundowaną kontynuację piekła, jakie przeżywał już za życia. Dlatego założyłam, że tak naprawdę nie umiera - bo nie zaznaje ukojenia - nadal dręczą go wyrzuty sumienia.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scarlett
Korsarz


Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 1457
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Pią 12:00, 01 Lut 2008 Temat postu:

No tak, ale zauważyłam, że żadna z was nie napisała dość ważnej rzeczy, która tylko podtwierdza wasze spekulacje. Mianowicie: "Jack Sparrow is taken body and soul to a place not of death, but of punishment" - to już Savvy prawie, że napisała, o co w tym chodzi. Bo mówiąc to Tii Dalma sama przyznała, że on nie był w miejscu śmierci tylko kary i przez to analogicznie nie był martwy.
A i jeszcze jedno. Już nie pamiętam dokładnie jak to tam było po angielsku, ale był między Ragettim i Tią taki dialog:
- To dlaczego wiedźma nie może wskrzesić Jacka tak samo jak Barbossy? - to był chyba Pintel Very Happy, a Tia na to:
- Bo Barbossa był jedynie martwy. - czyli nie mógł być w luku i tu się zgodze z Eddie Very Happy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Savvy
Piracki Lord


Dołączył: 10 Sty 2007
Posty: 1136
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: from Desolation Row
Płeć: piratka

PostWysłany: Pią 17:46, 01 Lut 2008 Temat postu:

Pewnie, że nie był. To "jedynie martwy" wskazuje na poprawność mojej teorii Kwadratowy Jack był nie tylko martwy (jak Hector), ale też skazany na męki. Dla mnie zarówno odnalezienie spokoju jak i luk są czymś co może nastąpić tylko po śmierci, dlatego zostaję przy tezie, że Jack jednak umarł Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scarlett
Korsarz


Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 1457
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Pią 17:57, 01 Lut 2008 Temat postu:

Ale w sumie to szkoda, że z luku można przywrócić do życia, a ze znalezienia spokoju nie... tak jak było z ojcem Kozy... żal go troche... bo jak powiedziała Tia "Znalaz już spokój"...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eddie
Piracki Lord


Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 770
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 21:05, 01 Lut 2008 Temat postu:

To "jedynie martwy" wskazuje na poprawność mojej teorii Kwadratowy. Hector miał farta, bo był tylko martwy - gdyby był w luku nie można by go było wyciągnąć stamtąd mocami Tii Dalmy. Zauważcie, że z luku też się normalnie nikogo nie da wyciągnąć... Cała ta banda - Lizzie, Will, Barbossa, nawet Calypso - tak naprawdę nie umieją uratować Jacka - to raczej Jack ratuje ich - bo jest szprytny Mr. Green.

Ze znalezienia spokoju Tia Dalma generalnie umie przywracać. Ojciec Kozy miał ten problem, że umarł na morzu - dlatego ona już nie zna sposobu. Hector, w przeciwieństwie do gubernatora, dostał kulkę na Isla de Muerta - a więc na lądzie. Tak mi się wydaje - ale muszę przemyśleć tą teorię w szerszym kontekście. Na razie niestety nie mam zbytnio czasu - to była odpowiedź tak "na szybko". Kombinujcie jak ją podważać Very Happy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Savvy
Piracki Lord


Dołączył: 10 Sty 2007
Posty: 1136
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: from Desolation Row
Płeć: piratka

PostWysłany: Pią 21:07, 01 Lut 2008 Temat postu:

Właściwie to nie wiadomo czy nie można Smile Z tego co mówiła Tia nie powinno się ich przywracać do żywych, dlatego, że "znaleźli spokój" - zakończyli swoje "ziemskie" sprawy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scarlett
Korsarz


Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 1457
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Pią 21:09, 01 Lut 2008 Temat postu:

Ale mi się wydaje, że "ta cała banda" co popłynęła ratować Jacka sama musiała umrzeć - czyli dostać się do luku. Kiedy barbossa powiedział "trzeba być zgubionym żeby trafić do celu" kiedy mieli się zabić w wodospadzie, miał na myśli "zabijemy się to dostaniemy się do Luku". I o to w tym chodziło. A, że Jack miał statek, to już tylko zrządzenie losu dzięki któremu wydostali się z "piekła". No myśle, że to w miare czytelnie przedstawiłam Very Happy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eddie
Piracki Lord


Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 770
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 21:21, 01 Lut 2008 Temat postu:

Kiedy dokładnie powiedziała, że nie powinno się? Bo to by rzeczywiście mogło zmienić postać rzeczy...

Rozumiem o co Ci chodzi, Scarlett... Ale nie byłabym tak do końca pewna - czy oni rzeczywiście tam umierali - bo uważam, że nie trzeba umierać, żeby dostać się do luku - tak jak uważam, że nie umarł Jack.

Nie trzasnę teraz żadnej wyczerpującej ekspalanacji Laughing - sprzeczam się tylko na zasadzie widzimisię. Trzeba nad tym pomyśleć Very Happy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scarlett
Korsarz


Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 1457
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Pią 21:24, 01 Lut 2008 Temat postu:

Jack umarł, bo pożarła go ta wielka ośmiornica (Kraken Very Happy ) oni również, no bo sory Eddie, ale jakbyś spadła z takiego wodospadu, to wątpie żebyś przeżyła Wink więc tu będe twardo trzymać przy swoim Very Happy

Popieram Savvy, bo faktycznie ludzi którzy znaleźli "spokój" nie powinno się wracać do żywych. To wręcz amoralne Very Happy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eddie
Piracki Lord


Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 770
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 21:28, 01 Lut 2008 Temat postu:

A bo tam rzeczywiście wszyscy są bardzo morlani Laughing.

Wracamy do punktu wyjścia - ja od początku twierdziałm, że Jack nie umarł. Nawet się ze mną zgodziłaś, a teraz mnie zdradzasz Laughing. Dobra, idę sobie Laughing.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scarlett
Korsarz


Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 1457
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Pią 21:32, 01 Lut 2008 Temat postu:

Ja się z tobą zgodziłam??? Nie pamiętam Razz bo owszem on odszedł do luku i to pozostaje bezsprzeczne, że kara a śmierć to co innego, ale to nie zmienia faktu iż umarł Razz

Co do ich moralności... no cóz... jeśli chodzi o ciało zmarłego... którego w jakimś stopniu cenili, szanowali.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Savvy
Piracki Lord


Dołączył: 10 Sty 2007
Posty: 1136
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: from Desolation Row
Płeć: piratka

PostWysłany: Pią 21:33, 01 Lut 2008 Temat postu:

Scarlett, w Piratach raczej nie można się posługiwać czysto racjonalną logiką, chociaż ja będę się upierać przy śmierci spowodowanej szczękami Krakena Very Happy

Tia nie mówiła nigdy dosłownie, że nie powinno się, ale powstrzymała Elizabeth przez zabraniem ojca na pokład Perły słowami "On już odnalazł spokój".
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scarlett
Korsarz


Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 1457
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Pią 21:35, 01 Lut 2008 Temat postu:

Ale często samo posługiwanie się racjonalnością pomaga Wink bo owszem, kiedy jest coś mocno naciągane, to nie warto usilnie się trzymać logiką, ale jeśli coś można do niej dopasować - to czemu nie Razz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eddie
Piracki Lord


Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 770
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 2:06, 02 Lut 2008 Temat postu:

Scarlett napisał:
on nie był w miejscu śmierci tylko kary i przez to analogicznie nie był martwy


No myślałam, że skoro napisałaś, że nie był martwy to tym samym zgadzasz się za mną, że nie umarł... Yyy... Wydaje mi się, że w tym momencie (pisząc, że jednak umarł) głosisz, że "nie umarł ale umarł". Fantastyczny absurd, Scarletto Very Happy. Zupełnie taki jak mój, tylko, że od drugiej strony - bo ja głoszę, że "umarł ale nie umarł" Laughing. A może w drugą stronę... Zamotałam się... Laughing Już mam problemy zarówno ze sformułowaniem tego co sama sądzę jak i z interpretacją Twoich myśli Laughing. Niemniej - coś czuję, że oba spojrzenia na sprawę są absurdalne Laughing.

Savvy, ja to odbieram trochę inaczej. To był komentarz Tii a propos tego, że już nic się w tej sytuacji nie da zrobić - nie da się wrócić gubernatora do świata żywych - odpowiedź na pytanie Willa "Is there a way?". Will dokładnie to miał na myśli (wskrzeszenie go), bo chciał ulżyć cierpieniu Elizabeth. A Tia dlatego przeraziła się tym, że Lizzie omal by nie wyskoczyła za burtę - bo wtedy również i ją by stracili - kolejny trup, którego nie mogłaby ożywić... bardziej na tej zasadzie...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anajulia
Kapitan


Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Drogi
Płeć: piratka

PostWysłany: Sob 4:33, 02 Lut 2008 Temat postu:

Zasadniczo najbliższe mi są spekulacje Savvy. Ponieważ nie chcę tu mnożyć cytatów (a szczerze - nie chce mi się Very Happy), to powiem po prostu, jak ja to widzę, a Wy mnie rozszarpcie wedle uznania Very Happy.

Moim zdaniem, nie należy tu mieszać kwestii umierania z kwestią możliwości przywracania do życia Very Happy. To że kogoś można przywrócić bardziej lub mniej nie musi oznaczać, że bardziej lub mniej umarł Very Happy. Nigdzie to, w każdym razie, nie zostało w POTC powiedziane. Umarł Barbossa, umarł Jack, umarł gubernator. "Każdy na swój sposób", jak powiedziała Alexa, niemniej wszyscy poumierali kompletnie Very Happy, cokolwiek się później z nimi działo. Nie umarł tylko Will, ale to inna para kaloszy, o nim na razie nie mówmy.

Otóż, panowie poumierali. Barbossa śmiertelnie raniony kulą, Jack pożarty przez ośmiornicę, Swann zapewne otruty, zasztyletowany czy coś równie dyskretnego, bo nie sądzę, by postawili go przed plutonem egzekucyjnym Very Happy. Wszyscy byli po tym totalnie martwi. Tyle tylko, że spotkał ich różny los w zaświatach. Barbossa nie trafił zapewne do Luku, bo nie umarł na morzu. Nie wiem, gdzie się w świecie POTC trafia po śmierci, ale zakładam, że miał do wyboru jakiś odpowiednik piekła i nieba - będę stosować cudzysłów, żeby uniknąć skojarzeń z terminologią chrześcijańską. Barbossa był na tyle zepsuty, że zasłużył na "piekło" bardziej niż Jack (halo! Eddie! od kiedy to do piekła trafia się, bądź nie, ze względu na subiektywny spokój sumienia? Very Happy), który przez co najmniej dekadę nie oddał ani jednego strzału, bo żal mu było kulki przeznaczonej dla ex-first mate Laughing Niemniej, ze słów Tia Dalmy wynika, że nie został ukarany. Tak więc, może trafił do "czyśćca", bo na spokój w "niebie" to nie zasłużył na pewno Very Happy. W odróżnieniu od Swanna, który był dobrym, uczciwym człowiekiem i płynął do "morskiego nieba", gdzieś na drugą stronę, gdzie zaznaje się spokoju - nie do Luku w każdym razie, bo Luk jest miejscem kaźni, "piekłem". A Jack trafił "piekła" wcale nie ze względu na swoje przewiny, tylko dlatego, że wkurzył Jonesa Very Happy. Normalnie pewnie zasłużyłby na nie gorszy los niż Barbossa, no ale "bóg" mórz nie jest sprawiedliwy. Na pewno nie dla Jacka Very Happy.

Reasumując, mieliśmy Swanna w drodze do "nieba", Barbossę w "czyśćcu" i Jacka w "piekle". I dlatego, sądzę, różne były możliwości przywrócenia panów do świata żywych. Swanna nie należało przywracać, bo zaznał spokój - wędrował do "nieba" i widać stamtąd nie tylko nie da się wrócić, ale i zupełnie nie warto wracać na ziemski padół łez. Barbossa był wpół drogi ku swemu ostatecznemu przeznaczeniu, póki co tylko martwy, a nie ukarany czy nagrodzony. I z tego punktu mogła go z łatwością przywrócić do życia Tia Dalma. Jack natomiast był martwy i w dodatku ukarany. Trafił do Luku skąd się nie tylko nie wraca, ale i cierpi wieczne katusze. Oczywiście każda ustawa ma jakieś luki prawne, dzięki którym można ją obejść, więc mimo wszystko Jacka udaje się uratować Very Happy. Tak to rozumiem.

Scarlett napisał:
Ale mi się wydaje, że "ta cała banda" co popłynęła ratować Jacka sama musiała umrzeć - czyli dostać się do luku. Kiedy barbossa powiedział "trzeba być zgubionym żeby trafić do celu" kiedy mieli się zabić w wodospadzie, miał na myśli "zabijemy się to dostaniemy się do Luku". I o to w tym chodziło.


Nie, nie, nie! <robi Rejtana> Very Happy Już nawet nie o to mi chodzi, że wcale nie umarli. Po pierwsze dlatego, że wówczas znacznie prościej byłoby wypłynąć na morze i popełnić zbiorowe samobójstwo zamiast tłuc się przez ten mróz Laughing. Jak słusznie zauważył Barbossa, "it's not getting to the land of the dead that's the problem". Po drugie, Swann pyta Liz, czy jest martwa, a ta stanowczo temu zaprzecza. Co więcej, Tia mówi "dla nich jesteśmy tylko duchami", co sugeruje, że w rzeczywistości nimi nie są. No! Nie umarli i już Very Happy Tamten upadek w przepaść miał wymiar raczej metafizyczny, myślę. To nie tak, że spadli z wysokości 130 pięter na plażę w Luku. Spadli w jakiś niebyt, by ocknąć się po drugiej stronie. Nadal żywi. No ale nie tej kwestii dotyczy mój "Rejtan". "For certain you have to be lost to find a place as can't be found" powiedział Barbossa. Czyli dokładnie "należy się zgubić, by odnaleźć miejsce, do którego nie można trafić". I tymi słowy wyraził całą kwintesencję sequeli POTC! "Lost" nie ma tu nic wspólnego z fizycznym umieraniem. To, owszem, gra słów (Barbossa może miał kaprys podroczyć się z Willem), bo "lost" oznacza zarówno "jesteśmy straceni", jak i "zgubiliśmy się". Niemniej w tym przypadku chodzi o zgubienie się w drodze, stracenie orientacji w terenie, stracenie z oczu celu, trafienie przypadkiem na nieznane terytoria. Tego właśnie było trzeba Barbossie, by wypłynąć za granice świata. Zauważcie, że mapa Sao nie jest mapą geograficzną sensu stricto. Naniesione są na niej zarysy lądów i mórz, ale nie sądzę, by mogły się przydać do celów nawigacji (w XVIII wieku dysponowano już znacznie dokładniejszymi mapami, co zresztą widać w DMC w "biurze" Becketta). Ta mapa zawiera przede wszystkim symbole, wskazówki, i Barbossa doskonale o tym wie. Tak więc, nie płynął w konkretne miejsce, ani może nawet nie w określonym kierunku. Podejrzewam, że mapa (sądząc z braku zainteresowania nią w drodze do Luku i ze stwierdzenia, że dostać się tam to nie problem) była mu potrzebna po to tylko, by rozkminić ową lukę w ustawie dotyczącej powrotu ze świata umarłych. Jednak by dotrzeć tam - do miejsca, którego nie można znaleźć - nie trzeba żadnej mapy, ani współrzędnych. Trzeba zabłądzić... AAAAAAA!!! Jaka to jest metafora!!! Jeśli ktoś nie chwyta, to będę pisać o tym niebawem w "Porównaniu wszystkich części", a także pisałam już nie raz w najróżniejszych miejscach Very Happy.

No ale pomówmy tu o śmierci. Na razie w technicznym wymiarze bycia martwym i ożywianym Very Happy. Will. Will nie umarł, choć był konający. Ale konając zabił Jonesa, tym samym - "przez uprzejmość Jacka" Wink - zyskując nieśmiertelność. Wycięcie serca stanowiło formalność, której po tym należało dopełnić, ale zważywszy na regułę "The Dutchman must have a captain", była to formalność absolutnie nieuchronna. Drogi William znajdował się zatem w stanie czegoś na kształt śmierci klinicznej Very Happy, ale nieśmiertelność miał już w garści.

To na razie tyle jak chodzi o kwestie techniczne. Potem się będę zachwycać Laughing zejściem Barbossy, Jacka, Swanna, Norringtona, Jonesa i Becketta. Wszystkie te śmierci były piękne i pełne znaczeń. Jest o czym pisać Smile.


Ostatnio zmieniony przez Anajulia dnia Sob 5:04, 02 Lut 2008, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scarlett
Korsarz


Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 1457
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Sob 11:49, 02 Lut 2008 Temat postu:

No, pewnie masz racje Ana, jak zwyykle zresztą Laughing , bo w sumie to ten wodospad mógł być czymś w rodzaju portalu, przejścia do innego świata... "świata zmarłych" Think

A co do śmierci, to najbardziej piękną śmierć (jeśli można to tak nazwać) miały trzy osoby, wg mnie. I to był tak:
Beckett- kiedy tak schodził po tych schodać, wokół wirowały odłamki drewna, farby, niesamowite kolory płomieni. Coś pięknego, widać, że schodząc kule zręcznie go omijały, a po tem tylgo pochłonął go ogień i woda. Coś pięknego...
Jones - jak na ośmiornice przystało, zginął w wodzie, w strugach deszczu z cichym szeptem: "Calypso"... gdy wpadał do wnętrza Malstromu...
i ostatni, co pewnie nikogo nie zdziwi, że go zamieszcze w "Najpiękniejszych Śmierciach", to oczywiście Jack:
gdy tylko uwolnił się z tych kajdanek, stanął "twarzą w twarz" z tą bestią, bez strachu, bez obaw, bez jakiejś odrazy... przywitał się z nią, wyciągnął szable i stanął czekając na strawienie... bardzo mi tym zaimponował... mówcie co chcecie, ale wykazał się, że miał w sobie taką... ikre Very Happy


Ostatnio zmieniony przez Scarlett dnia Sob 11:52, 02 Lut 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eddie
Piracki Lord


Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 770
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 15:09, 02 Lut 2008 Temat postu:

Anajulia napisał:
halo! Eddie! od kiedy to do piekła trafia się, bądź nie, ze względu na subiektywny spokój sumienia?


Laughing Rzeczywiście bzdura mi tu wyszła. Totalnie chybione wyjaśnienie Laughing. Znaczy się, tak naprawdę uważam, że między Jackiem i Barbossą istnieje ta różnica - czyli ten pierwszy ma wyrzuty sumienia, ten drugi nie ma (Barbossa jest regularnym piratem i postępuje według kodeksu - punkt w którym go łamie to bunt przeciw Jackowi gdy ten był kapitanem Perły. Ale on [Hector], żeby załatwić sprawę buduje sobie teorię "guidelines". Jack aby dokonać zemsty na Barbossie też sobie wymyśla specjalny konstrukt, tylko później zaczyna wątpić w jego "prawomocność" - stąd rozterki w DMC. Barbossa w swoje "guidelines" wierzy do końca). Ale ta uwaga o wyrzutach sumienia nie powinna paść w kontekście losu tych postaci w zaświatach. Muszę jakoś inaczej udowodnić swoją tezę, żę Jack nigdy fizycznie nie umarł. Mam już nawet pomysł jak z tego wybrnąć, więc dyskusja odnośnie kwestii technicznych będzie jeszcze miała kontynuację. Very Happy Ale nie napiszę tego teraz... Heh, nie wiem kiedy to napiszę, ale kiedyś na pewno... Smile

Co do cytatu z Barbossy "for certain you have to be lost..." to zasadniczo zgadzam się z Anajulią. Ale coś czuję, że przyjdzie mi jeszcze w moim wyjaśnianiu i tutaj odwrócić kota ogonem - żeby wyszło na to, że "lost" w sensie "straceni" Barbossa też potraktował poważnie - bo obawiał się, że z Luku wyjść się nie da - przynajmniej on nie umiał - nie potrafił zinterpretować wskazówek na mapie (która służy dokładnie do tego żeby uciec z Luku, a nie do niego trafić - tutaj się zgadzam całkowicie). A więc tu nie chodziło tylko o tą metaforę. Hector się z Willem raczej nie droczył - po prostu obawiał się tego samego co on - tylko w innym kontekście - właśnie w znaczeniu tego, że mogą nigdy nie powrócić ze świata umarłych.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aletheia
Oficer


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Pon 22:18, 11 Lut 2008 Temat postu:

Co do mojego stanowiska w powyższym sporze - Jack umarł. Kompletnie i na amen. Sporo tych zębów było... Zresztą przecież i Perła poszła w drzazgi, a potem w Luku jest "odbudowana" (duch statku? Wink ). A zresztą jak to? Mnie ta scena emocjonalnie rozsmarowała po podłodze, opłakałam go razem z załogą, a on tak by sobie śmiał bezczelnie żyć? Za nic! Very Happy

Natomiast nasuwa mi się inne spojrzenie na kwestię odnalezionego spokoju.
Ja bym tutaj widziała to w kontekście całego DMC. Przez cały film, od spotkania z topielcowatym Billem, Jack ucieka. Przed Krakenem, Jonesem, ludożercami... Panicznie i właściwie bezmyślnie, nigdzie nie znajdując kryjówki (jak gdzieś w Sieci przeczytałam, epizod na wyspie pokazuje, że dla pirata nie ma miejsca na lądzie - w cywilizacji go powieszą, w dziczy zjedzą). Ostatni raz ucieka z atakowanej Perły. I w tym momencie jest przełom. Wszyscy możemy się domyślać, że busola wskazała Perłę, racja? Ale tek mi przyszło do głowy, a jeśli zarazem wskazała... Krakena? Widzę to tak: Jack w tym momencie zdaje sobie sprawę, że jeśli odpłynie to uratuje się, by tak rzec, tylko fizycznie. Bo jeśli porzuci Perłę, to sam dla siebie nie będzie wart ratowania. Zastawił duszę za statek, ale jednocześnie Perła jest dla niego częścią duszy. Myślę, że od tego momentu tak naprawdę nie liczy na przeżycie. Wraca bo chce to wreszcie skończyć, z nastawieniem, że Jones pewnie dostanie czego chce, ale on tanio skóry nie sprzeda. Od tej pory widać w nim już najwyżej zaciętą wściekłość, determinację, natomiast strach zostawia za sobą (Scarlett, pięknie napisałaś, tak samo czułam oglądając to Smile ). Nawet gdy szarpie się z tym żelastwem, to przecież nie dlatego, żeby dać nura za burtę, tylko raczej nie chce witać śmierci skuty. I tak właśnie kończy - bez strachu, broniąc statku, choćby to nic nie miało dać. W tym sensie znalazł swój spokój. Hmm, czy ten wywód ma jakiś cień sensu? Smile

Natomiast co do drogi po śmierci, pisałyście już o znaczeniu tego, gdzie kto umarł. Jack ginie na morzu, zatem Davy Jones w tym momencie zdobywa do niego dodatkowe prawo - obok całej sprawy długu i obiecanej duszy, jeszcze jako przewoźnik w zaświaty. Zatem po prostu zamiast odstawić Jacka gdzie mu się tam należało, po prostu "kieruje go na bocznicę", do Luku. Odwala, drań, prywatę na stanowisku Twisted Evil Kara dla Jacka? Raczej zemsta Jonesa. Dziwiło mnie tylko jedno - czemu w AWE jeszcze uważa, że Jack nie spłacił długu? Chodzi o to, że nie minęła setka lat? Czy w Luku jest mierzony czas? Dla mnie Luk bardziej wyglądał na jakąś bezczasową wieczność - sekunda rozciagnięta na wieki, tysiąclecia w mgnieniu oka, zawsze niezmienne. Może ta setka miałaby minąć w zwykłym, żywym świecie?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anajulia
Kapitan


Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Drogi
Płeć: piratka

PostWysłany: Wto 3:24, 12 Lut 2008 Temat postu:

Muszę przyznać, że po raz pierwszy od dawna mnie zatkało, jak chodzi o interpretację POTC Shocked Oczywiście posty Eddie po prostu zapierają dech i odkąd zaczęła się intensywnie udzielać w filmowych wątkach, niezmiennie się szczerzę do monitora i myślę "skubana! że też ja na to nie wpadłam!" Very Happy. Ale tym razem odjęło mi mowę, a wręcz powiało zgrozą... Bo oto pierwszy raz ktoś udziela TAKIEJ odpowiedź na pytanie, dlaczego Jack wrócił na Perłę. Dotąd spotkałam się z trzema, z czego dwie potrafiłam zmieść z powierzchni ziemi jednym argumentem, by na wierzchu została ta trzecia czyli moja Very Happy. Jack nie wrócił dlatego, że "kapitan opuszcza okręt ostatni" (ergo - z poczucia przyzwoitości wobec załogi) - bo to kompletnie nie w jego stylu Laughing Jack nie wrócił dla Perły - bo już po chwili był ją gotów porzucić, stwierdzając filozoficznie "to tylko okręt". Jack wrócił, bo przestał się oszukiwać, że pragnie tego, czego naprawdę pragnie Wink. Żeby nie rozwijać off-topa (i tak się pewnie z tego zrobi off-top do wydzielenia Very Happy) - odsyłam tych, co jeszcze nie wiedzą czego Jack pragnął Laughing Wink, do mojej Demaskacji, gdzie to wszystko jest dokładnie rozpisane. I choć znów jestem skłonna porejtanować w obronie swoich tez, chylę czoła, Aletheia!

Aletheia napisał:
Przez cały film, od spotkania z topielcowatym Billem, Jack ucieka. Przed Krakenem, Jonesem, ludożercami... Panicznie i właściwie bezmyślnie, nigdzie nie znajdując kryjówki. Ostatni raz ucieka z atakowanej Perły. I w tym momencie jest przełom. Wszyscy możemy się domyślać, że busola wskazała Perłę, racja? Ale tek mi przyszło do głowy, a jeśli zarazem wskazała... Krakena? (...) Wraca bo chce to wreszcie skończyć.


Perła straciła dla Jacka swoje magiczne znaczenie gdy ją odzyskał. Symbol wolności się nieco zdewaluował, by w AWE stać się przekleństwem. W tej kwestii ciężko mnie będzie przekonać - runąłby cały sens trylogii jako opowieści o "dojrzewaniu" Jacka, gdyby założyć, że od czasów "Klątwy" nie przeszedł żadnej ewolucji i wciąż jest tym samym facetem, co się da pokroić za okręt. Natomiast geniusz myśli Alethei tkwi w Krakenie, na którego nikt do tej pory nie zwracał uwagi - no bo jakże by kompas miał Jackowi pokazać to, czego się najbardziej boi! I tak naprawdę to nadal sądzę, że pokazał to, co już od dawna zaprzątało mu myśli. Ale może właśnie dlatego wskazówka przestała wariować, że jego Pragnienie i to, co miał do Zrobienia, nareszcie znalazły się w tym samym miejscu. Wszak można równie mocno pragnąć dwóch rzeczy. I jak tak czytam i czytam to co napisałaś, Aletheia, odkrywam, że znów mamy przypowieść o wolności, która nomen omen powtarza się na kolejnym poziomie "wtajemniczenia" w następnym odcinku POTC.

Jack i wolność to nieomal synonimy, czyż nie? A czy człowiek może być wolny uciekając? Może właśnie w tej łupince, z Perłą niknącą na horyzoncie, Jack nie tylko pojął, że stracił wszystko co kochał, ale i to, że jeśli ucieknie teraz, będzie musiał uciekać już do końca życia. Że pozamykały mu się wszystkie drogi i wolność może oznaczać tylko stawienie czoła temu, czego się boi. Nawet jeśli umrze. Bo wolność to godność, to dokonywanie wyborów. Gdyby do końca życia chował się na lądzie przed Kompanią Wschodnioindyjską, utraciłby jedno i drugie. I może właśnie dlatego postanowił to "dokończyć". Tak jak żołnierze wybierają śmierć na polu walki, zamiast niewoli.

Podoba mi sie ten pomysł Smile Zwłaszcza, że w trakcie pisania (siadałam do tego posta przerażona Very Happy) zgrabnie połączyłam go ze swoim Laughing.

Aletheia napisał:
Jack ginie na morzu, zatem Davy Jones w tym momencie zdobywa do niego dodatkowe prawo - obok całej sprawy długu i obiecanej duszy, jeszcze jako przewoźnik w zaświaty. Zatem po prostu zamiast odstawić Jacka gdzie mu się tam należało, po prostu "kieruje go na bocznicę", do Luku. Odwala, drań, prywatę na stanowisku Twisted Evil Kara dla Jacka? Raczej zemsta Jonesa.


No mówiłam! Very Happy


Ostatnio zmieniony przez Anajulia dnia Wto 3:33, 12 Lut 2008, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eddie
Piracki Lord


Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 770
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 22:33, 14 Lut 2008 Temat postu:

Rany! Ile postów mam do przeczytania i do odpisywania na...! ale to dobrze, dobrze Mr. Green.

Opcja z Krakenem jest niezła Shocked. Kurde... Mnie też zatkało - plus jeszcze jak Ana wpisała to w szerszy kontekst, to już w ogóle! Teraz mi się przypomniało - oczywiście też się sama wiele razy zastanawiałam nad tą kwestią, ale Krakena nie wymyśliłam Very Happy. Kiedyś na pewnym etapie miałam do tego jakąś taką jeszcze inną interpretację, że ten kompas nie wskazał mu wtedy na Perłę (Perłę w sensie, bo była tam Liz), tylko, że właśnie w drugą stronę - na serce, z którym ucieka Norrington - na to, że bardziej chciał ocalić własną skórę - nie wiem, wydawało mi się, że wraca na okręt taki nie do końca przekonany - tak jakby trochę wbrew sobie - jest jakiś dziwny - bierze tą strzelbę, strzela - dużo w tym złości, później łazi, coś mówi i wydaje się, że jest w nim takie napięcie, taka sprzeczność, że wróciłem tu, ale to nie było to co mi pokazał kompas. Jednak ostatecznie wybrał tę opcję, bo wcześniej Lizzie poryła mu mózg - ta rozmowa "you're going to want it..." - ale to wszystko tak naprawdę wbrew sobie, wbrew instynktowi zachowania życia, bez nadziei na cokolwiek, ale jednak tam wrócił. No nie wiem - był taki czas, że myślałam o tym w tych kategoriach - ale to było dawniej, nie pamiętam już dokładnie - teraz mi się tylko tak przypomniało, więc o tym piszę Very Happy.

Jaka masakra Very Happy
Miałam się wykłócać o to, że Jack nie umarł - trochę to bzdurne Laughing. Nie no - po prostu wydaje mi się, że nie umarł, bo Tia mówiła, że to nie jest "place of death" i że został tam (do Luku, of course) zabrany duszą i ciałem a więc umyśliłam sobie, że Kraken jest takim instrumentem wykonawczym woli Jonesa, że wciąga go razem ze statkiem na dno - czyli, że Jack automatycznie trafia do Luku. To nie jest taki sobie zwykły żer - bo Kraken miał zupełnie inny rytuał - tu z Perłą i Jackiem wydawało mi się, że to wygląda inaczej. No i jak się później okazuje Jack w tym Luku jest zupełnie żywy - nie trzeba odprawiać nad nim żadnych voodoo sztuczek - tak jak, wydaje mi się, miało to miejsce w przypadku Barbossy - który był martwy. No czyli Jack nie był Laughing. Ale w sumie to mało istotny problem Laughing, nie wiem czemu się tak rzucałam Laughing.

Aletheia napisał:
Dziwiło mnie tylko jedno - czemu w AWE jeszcze uważa, że Jack nie spłacił długu? Chodzi o to, że nie minęła setka lat? Czy w Luku jest mierzony czas? Dla mnie Luk bardziej wyglądał na jakąś bezczasową wieczność - sekunda rozciagnięta na wieki, tysiąclecia w mgnieniu oka, zawsze niezmienne. Może ta setka miałaby minąć w zwykłym, żywym świecie?


Mi się też tak wydaje, że Luk to wieczność i że właśnie Jack miał tam zostać na wieczność i o to chyba chodziło Jonesowi, że w ogóle stamtąd wylazł - to było nie do przełknięcia - dlatego się czepiał. Przypomina mi się cytat z Barbossy "Davy Jones never once gave up that what he took" - czyli jak ktoś został już raz zalukowany to ma teraz tam siedzieć i nie ma żadnych ucieczek. 100 lat odnosiłoby się do służby na Holendrze - też jest w rozmowie z Rzemykiem na początku DMC "One soul bound to crew 100 years upon his ship"; "Yes, but the Flying Dutchman already has a captain, so that's really..."; "Then it's the Locker for you!" - aaaaa - Luk to raczej na wieczność Very Happy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marta
Oficer


Dołączył: 28 Lis 2007
Posty: 2975
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z własnego świata w D.G.
Płeć: piratka

PostWysłany: Śro 22:03, 25 Maj 2011 Temat postu:

Temat jest ogólnie o śmierci w POTC, a na razie toczyła się dyskusja o tym, czy Jack był rzeczywiście martwy Very Happy Dla własnych potrzeb założę tutaj, że tak, ale nie będę się wdawać w szczegóły, bo nie o to mi chodzi. Na maturę ustną wybrałam sobie temat o śmierci i aż się zdziwiłam, że tak późno zaczęłam o niej myśleć w kontekście POTC. Ale w końcu zaczęłam Very Happy

W "Piratach..." jest dużo śmierci, w tym niemało anonimowych. W filmach przygodowych często giną ludzie, bo twórcom zależy na tym, żeby widz zdał sobie sprawę z zagrożenia, w jakim znajduje się główny bohater, poza tym w tym gatunku jest mnóstwo różnych bitew czy ataków, w których ktoś musi zginąć. Ale to są ludzie anonimowi, którym widz nie kibicuje i którymi się raczej nie przejmuje. Przychodzi mi do głowy scena z "Ostatniej krucjaty", w której Indiana Jones zabija z pistoletu maszynowego kilku niemieckich żołnierzy, po czym mówi ze złością do ojca, żeby nie mówił na niego "Junior". Widownia śmieje się z żartu Indy'ego, a ja zastanawiam się, czy nikt (włącznie z ojcem głównego bohatera, który mruczy coś tam pod nosem tylko po to, żeby zaraz przejść nad wszystkim do porządku dziennego), nie zauważył, że facet właśnie pozbawił życia kilku ludzi, którzy mu de facto nic nie zrobili. Ale - taka ich rola w filmach przygodowych. W POTC ginie wielu anonimowych żołnierzy Royal Navy, Kompanii, jak również piratów.

Uwagę poświęca się postaciom ważnym, a śmierci bohaterów z pierwszych planów jest w POTC kilka.

W CBP ginie Barbossa - jest czarnym charakterem, więc jego śmierć jest nieunikniona (co nie oznacza, że ostateczna Smile). Może budzić współczucie, bo umiera w takim momencie - właśnie została z niego zdjęta klątwa, właśnie zaczął coś czuć. Ale dla niego jest już za późno, musi zapłacić za swoje czyny, nawet jeśli przez dziesięć lat pozostawał bezkarny.

Podobnie jest z Davym Jonesem, który w AWE staje się postacią niemalże tragiczną. Na pewno wzbudza litość, zwłaszcza po tym, gdy stał się narzędziem Becketta, a my poznaliśmy jego historię. Nie ma dla niego szczęśliwego zakończenia, choć... w tym przypadku może śmierć jest dobrym zakończeniem? Nie wiemy, co z Jonesem stanie się po śmierci, może zostanie ukarany, może osiągnie spokój. Ale istnieje szansa, że będzie mu lepiej niż było przez jakieś kilkadziesiąt (kilkaset?) lat.

Został jeszcze Beckett, którego śmierć jest epicka. A nawet EPICKA. Wzbudza wiele emocji (muzyka!), nie można przejść wobec niej obojętnie. Becketta, niezniszczalnego człowieka (ta władza, te straże!) na niezniszczalnym okręcie dosięga ręka sprawiedliwości. Jego bierność wobec całej sytuacji jest poruszająca - nie wydaje rozkazów, powoli schodzi ze schodów, nie ma pojęcia, jak to mogło się stać, że przegrał - on, lord Beckett! Może myśli o Jacku, którego pokonanie było jego obsesją, a może ogólnie o swoim życiu. "To tylko dobry interes", powtarza, ale to straciło nagle sens; przez cały ostatni czas robił świetne z jego punktu widzenia interesy, a jednak to on jest przegrany. Na zakończenie dostajemy jeszcze przerażające spojrzenie obnażające jakby duszę Becketta. Pustka, zupełna pustka. Straszne. Brawa dla Toma Hollandera.

W AWE ginie ponadto Sao Feng, którego śmierć jest konieczna dla dalszego rozwoju akcji. Sao ginie w wyniku ataku Holendra na jego okręt, obrywa czymś, właściwie nie jestem nawet pewna, co to było. Nie ma tu się nad czym za bardzo rozpisywać, o Sao wiemy tyle, że nie przeżywamy jego śmierci jakoś szczególnie intensywnie. Zwłaszcza, biorąc pod uwagę to, co usiłował zrobić, a co atak przerywa. Przed śmiercią pirat daje jeszcze Elizabeth swój naszyjnik, by Liz, którą bierze za Kalipso, mogła zostać uwolniona oraz mianuje ją kapitanem. (Mała dygresja - wynika z tego, że Piracki Lord musi albo przynajmniej powinien być kapitanem okrętu - wydaje się, że taki Barbossa sobie to bardzo bierze do serca Smile) I prosi o przebaczenie - żałuje swojego zachowania czy faktyczna bogini mogłaby mu, nawet po śmierci, jeszcze coś zrobić? W każdym razie widzimy, co dla niego było w tamtym momencie najważniejsze - zadbał o władzę na okręcie i przekazał swój Piece of Eight.

Nie widzimy śmierci gubernatora. Swann jest w AWE przegrany, bierny, robi wszystko, co każe mu Beckett, bo nie ma innego wyjścia. Ale - wiemy, że węszy wokół skrzyni Jonesa, zadaje pytania o serce, a nawet może próbuje je ukraść. W ten sposób przyspiesza swoją śmierć, którą Beckett pewnie i tak planował. Po jego śmierci Kompania jakoś się do walki (odpływają) nie garnie, więc możliwe, że by się uratował (gdyby w czasie wielkiej bitwy ktoś się nim zajął i wyciągnął go z Holendra)... Nie wiadomo, wiemy natomiast, że Swann wszystko, co robił, robił dla Elizabeth, poświęcił dla niej wszystko, w tym życie. Przy wszystkich wadach i zabawnych sytuacjach (gdy podczas walk na Dauntless w CBP zamyka się w kajucie Very Happy) jest w nim w AWE coś z bohatera.

Bohatersko oddaje życie (choć, jak widzimy w DMC, nie do końca) Bootstrap, wstawiając się za Jackiem i sprzeciwiając Barbossie.

Jednak najbardziej bohaterską śmiercią ginie w AWE Norrington. Choć to Will powtarza każdej napotkanej osobie, że oddałby za Elizabeth życie, robi to - oprócz gubernatora - właśnie James. Człowiek, który przez całą swoją admiralską karierę czuje się jakoś nie na miejscu, w chwili śmierci staje się dawnym, zdecydowanym i pewnym swoich decyzji Commodorem. Właśnie "wybrał stronę", w krytycznym momencie przecina sznur łączący Holendra z cesarzową ( ? Tak się nazywał jego okręt?), umożliwiając załodze dalszą ucieczkę i jednocześnie pozbawiając siebie tej możliwości. Później jednoznacznie odpowiada na pytanie Jonesa, czy boi się śmierci - nie boi, zrobił teraz, co trzeba, szkoda tylko, że nie może więcej, bo chętnie by Davy'ego zabił naprawdę, a Becketta chyba jeszcze chętniej. W pełni się rehabilituje. I w pełni mi go szkoda Sad

Został jeszcze bohater numer jeden, o którym w DMC powiedziano już chyba wszystko, co było do powiedzenia, a na pewno więcej niż pojawiło się w filmie - Jack Sparrow. Możemy spierać się o to, dlaczego wrócił wtedy na Perłę. Faktem pozostaje, że zginął za coś, w co wierzył i choć decyzja pozostania na Perle została na nim trochę wymuszona, to decyzję o powrocie podjął samodzielnie. Zginął, mierząc się ze swoim strachem - znów kontrast, przez całe DMC bał się własnego cienia, a w ostatecznej konfrontacji "Hello, beastie" i "stanę ci w gardle!". Magiczne. Abstrahując od DMC - Jack się tak w ogóle śmierci, takiej normalnej, bez Krakena i Luku, nie boi, spójrzcie na jego egzekucję w CBP Very Happy To jego "mogę uwierzyć we wszystko, co trzeba" w OST (zakład Pascala?) muszę jeszcze przemyśleć.

Pominęłam kogoś? Very Happy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aletheia
Oficer


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Śro 23:25, 25 Maj 2011 Temat postu:

Marta napisał:
to są ludzie anonimowi, którym widz nie kibicuje i którymi się raczej nie przejmuje

Ja się przejmuję, szczególnie tymi porywanymi przez Krakena... Sad Co tam, mnie nawet żal elementów konstrukcyjnych klatki kanibali, bo byli wcześniej załogą Perły...

Marta napisał:
Ale - taka ich rola w filmach przygodowych.

Wiesz co, a propos ostatniego pytania gdzie indziej, wobec tego jednak zacznij od "Straż! Straż". Nawet jeśli resztę wyrzucisz oknem, to przynajmniej spodoba Ci się dedykacja, a to już coś.

Marta napisał:
Piracki Lord musi albo przynajmniej powinien być kapitanem okrętu - wydaje się, że taki Barbossa sobie to bardzo bierze do serca

Ja w ogóle liczę, że teraz się wreszcie ostatecznie odchromoli od Perły. Rolling Eyes

Marta napisał:
[gubernator] jest w nim w AWE coś z bohatera

Dla mnie już w DMC.

Marta napisał:
Choć to Will powtarza każdej napotkanej osobie, że oddałby za Elizabeth życie, robi to - oprócz gubernatora - właśnie James.

Mówiłam Ci już, że Cię kocham? Aj, nie uciekaj...! Very Happy A wspominałam o Perłowej księdze cytatów? Very Happy

Marta napisał:
sznur łączący Holendra z cesarzową ( ? Tak się nazywał jego okręt?)

Sao? Tak, Empress.

Marta napisał:
umożliwiając załodze dalszą ucieczkę i jednocześnie pozbawiając siebie tej możliwości.

[uderza w bek]

Marta napisał:
"stanę ci w gardle!"

Hell yeah! Twisted Evil

Marta napisał:
Jack się tak w ogóle śmierci, takiej normalnej, bez Krakena i Luku, nie boi, spójrzcie na jego egzekucję w CBP

Sprzeciw, stanowczy. Boi się jak jasna cholera, patrz na jego wzrok, kiedy puszcza zapadnia. Po prostu gra, cały czas GRA. A i mimo tego, kilkakrotnie wcześniej mu ta maska drży.

Marta napisał:
To jego "mogę uwierzyć we wszystko, co trzeba" w OST (zakład Pascala?) muszę jeszcze przemyśleć.

Jeden z najciekawszych elementów, które dołożyło OST, zresztą dość zdawkowo tam potraktowany. Ale to na osobną dyskusję, zdecydowanie.

Patrz, w sumie NIE umiera tylko Elizabeth. I Gibbs. Very Happy Laughing

Widać, że masz wakacje. Bardzo mi się to podoba. Laughing
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marta
Oficer


Dołączył: 28 Lis 2007
Posty: 2975
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z własnego świata w D.G.
Płeć: piratka

PostWysłany: Czw 14:03, 26 Maj 2011 Temat postu:

Aletheia napisał:
Co tam, mnie nawet żal elementów konstrukcyjnych klatki kanibali, bo byli wcześniej załogą Perły...

Mnie też Sad Zwłaszcza, jak sobie to wszystko wyobrażę. I co musieli czuć pozostali...

Aletheia napisał:
Wiesz co, a propos ostatniego pytania gdzie indziej, wobec tego jednak zacznij od "Straż! Straż".

Mówisz? [zapisuje] Very Happy

Aletheia napisał:
Ja w ogóle liczę, że teraz się wreszcie ostatecznie odchromoli od Perły.

Jak się córeczka upomni o spadek po tatusiu, to nie wiadomo. W sumie nie wiem, czy chciałabym jeszcze coś na temat One Ship, Two Captains. Chyba nie, już wystarczy.

Aletheia napisał:
A wspominałam o Perłowej księdze cytatów?

A mówiłaś coś kiedyś o realizacji? Laughing

Aletheia napisał:
Sao? Tak, Empress.

[notuje]

Aletheia napisał:
[uderza w bek]

[podaje pudło chusteczek]

Aletheia napisał:
Sprzeciw, stanowczy. Boi się jak jasna cholera, patrz na jego wzrok, kiedy puszcza zapadnia. Po prostu gra, cały czas GRA. A i mimo tego, kilkakrotnie wcześniej mu ta maska drży.

Jasne, że gra. Cały ten żal na twarzy, ręce grzecznie złożone, cichutko wypowiedziane zamiast wykrzyczanego"captain, captain Jack Sparrow" - to gra, ale... szeroki uśmiech na wspomnienie szczególnie fajnej przygody (czy to właśnie wtedy poznał Angelicę?)? Autentyczny. On całej tej egzekucji nie bierze na serio, śmierci też nie. Gdy otwiera się zapadnia i wie, że zostały mu jakieś ułamki sekund, dopiero wtedy poważnieje. To tak, jakby z pistoletu wystrzeliła już kula i leciała w niego - kto by się nie bał w takim momencie? Ale tak w ogóle, w życiu, podejmując decyzje, nawet, gdy może się jej spodziewać - nie.

Aletheia napisał:
Patrz, w sumie NIE umiera tylko Elizabeth. I Gibbs.

No, niewiele ich zostało. Gibbs dostał tylko wyrok Very Happy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum CZARNA PERŁA Strona Główna -> Film / Interpretacje, analizy, polemiki... Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2


Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB Š 2001, 2005 phpBB Group
Theme bLock created by JR9 for stylerbb.net
Regulamin