Forum CZARNA PERŁA Strona Główna
  FAQ  Szukaj  Użytkownicy  Grupy  Galerie   Rejestracja   Profil  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  Zaloguj 

Stary pies, stare sztuczki (Old dog... by Joyful Molly)

Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum CZARNA PERŁA Strona Główna -> Film / POTC piórem i pędzlem światowego fandomu
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Autor Wiadomość
Aletheia
Oficer


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Czw 20:09, 04 Mar 2010 Temat postu: Stary pies, stare sztuczki (Old dog... by Joyful Molly)

Anajulia, czy można prosić o podforum w dziale Film? Przekłady, tłumaczenia, czy coś w tym guście? Propozycje nazwy mile widziane.
Bo tego już nie dolepię na siłę nigdzie, a jak zacznę przynosić więcej (he, he Twisted Evil ) to się zrobi bałagan, wiec proponowałabym osobny temat na każde znalezisko, szczególnie jak się trafią dłuższe. Tarota też wtedy przeniosę. Zresztą mam cichą nadzieję, że ktoś też się może zechce zabawić? Wink Przecież są jeszcze choćby inne języki...

Wariackie tempo wzięłam, ale mam aktualnie trochę luzu, który mi się może niedługo skończyć, więc chcę go maksymalnie wykorzystać.
Przyniosłam Wam dzisiaj fanfik. Very Happy Disclaimer nietłumaczony, bo to już mogłabym tylko zepsuć. Laughing Uwagi mile widziane, bo szczególnie trudne było wyważenie wszystkiego wokół Mr / you... Polska być skomplikowana języka. Jak się ścierać z inna, to się robić jeszcze bardziej skomplikowana.
---------------------------------------------------------------------------------

Stary pies, stare sztuczki
[link widoczny dla zalogowanych]

Oh Disney in your castle bright
You might think fanfic's not right
But see, the pirates, they don't mind
So, just for once, pretend you're blind.
Oh copyright, I honor thee
So there's no point in sueing me
And C + Ds would be a folly
Respectfully,
Yours, Joyful Molly

Streszczenie: Nie możesz nauczyć starego psa nowych sztuczek. Ale po co? Stare wciąż działają.

Gillette żałował, że jego okulary zostały zniszczone w ostatniej bitwie. Nawet w najlepszych przypadkach trudno było odcyfrować charakter pisma jego najstarszej córki, a jej ostatni list, wspominający pewnego porucznika Ellenwooda stanowczo zbyt często jak na gust Gillette’a, przedstawiał kolejne wyzwanie dla jego oczu. Ellenwood był upartym raptusem, sarkastycznym i opętanym misją. Innymi słowy, był zupełnie jak on sam i prędzej piekło by zamarzło, nim Gillette pozwoliłby Agnes wyjść za tego człowieka. Oczywiście wyszłaby i tak, ale przynajmniej udawałby, że ma coś do powiedzenia w tej sprawie.
Westchnął. Niedomagające oczy, siwiejące włosy i nagłe bóle – starzał się. A jednak, pomimo słabnącego wzroku i nieodpowiednich konkurentów do ręki jego córki, niewiele miał powodów do uskarżania i często wyliczał swoje błogosławieństwa: panią Gillette i trzy młode panny Gillette, finansowe bezpieczeństwo, lojalność przyjaciół i szacunek równych sobie. Gdyby tylko mógł…
Ktoś zapukał do drzwi kajuty kapitańskiej, przerywając rozważania Gillette’a.
- Można wejść – burknął. Drzwi otwarły się, ukazując porucznika Browne’a. W brudnym mundurze i z krwawiącym nosem.
Gillette podniósł brew.
- No i?
- Tylko pięciu, sir. Smętne typy. No, przynajmniej czterech z nich, sir.
Browne położył listę nazwisk nowych członków załogi przed kapitanem.
- Czy numer piąty jest odpowiedzialny za pańskie obrażenia, panie Browne?
- Owszem, sir. Walczył jak diabeł, o mało nie uciekł. No, już po kłopotach, zakuliśmy go i jak przegłodzimy, spokornieje w mig, sir.
Gillette założył ręce nad pulpitem do pisania, w geście, który przejął od świętej pamięci Jamesa Norringtona, razem z zaleceniami jak dowodzić statkiem.
- Panie Browne, jak długo już służy pan pod moją komendą?
- Sześć lat, sir.
- Czy kiedykolwiek człowiek, którego uprzejmie przekonaliście do ochotniczego zaciągu, był głodzony na pokładzie tego statku?
- Nie, sir.
- Też tak sądzę.
Gillette przeczytał nazwiska na liście. Nie lubił werbować ludzi przymusową branką, ale Brytania toczyła wojnę, a HMS Tryton potrzebował załogi. Co prawda, potrzebowaliby jeszcze co najmniej dwudziestu do pełnej obsady statku. Jak dobrze pójdzie, Browne i jego oddział będzie miał więcej powodzenia w Montego Bay.
- Fuller, Hardwick, Lewis, Miller, Moles, Peters, Tate, Turner… William Turner? – O, to wyglądało intrygująco.
- To ten, sir – Browne ostrożnie pomacał nos. – Ten, którego musieliśmy skuć.
- William Turner – powtórzył Gillette, bardziej do siebie, niż do porucznika. Przejrzał listę jeszcze raz. Siedemnastolatek - to brzmiało zbyt dobrze, żeby było prawdą. Czy to rzeczywiście mógłby…?
- Panie Browne, chcę zobaczyć pięciu nowych członków kompanii tego statku. Szczególnie interesuje mnie młody panicz Turner - waleczny duch to rzadkość w tych dniach.
Browne pomyślał, że zarówno zainteresowanie, jak komplement są kompletnie nietrafione, ale kiwnął głową.
- Tak jest, sir. Wyprowadzę ich na pokład.
- Nie, nie. Dla odmiany, wolałbym, żeby pan ich przyprowadził do kajuty kapitańskiej.
- Tutaj? Ale sir, to nie…
- Życzy pan sobie, żebym poszedł po nich osobiście?
- Nie sir, oczywiście, że nie – pospiesznie zapewnił Browne. Kapitan Gillette wyraźnie wstał lewą nogą i tylko głupi by się z nim sprzeczał.

***

Gillette wygłosił świeżo zwerbowanym swoją małą przemowę powitalną. Był z niej dość dumny; zawierała cytaty z Prawa Wojennego i barwny opis konsekwencji grożących za jego złamanie. Chłosta! Stryczek! Sąd! Cztery pary oczu wytrzeszczyły się w strachu, ale piąta pozostała zwężona, pełna gniewu i wyzwania.
Czterech ludzi zostało potem odprowadzonych przez porucznika Browne’a i dwóch żołnierzy. William Turner młodszy wciąż stał w kajucie, czekając na to co miało nadejść i promieniując gniewem. Gillette przyjrzał się twarzy chłopaka. Nieszczególnie przystojna, nieco zeszpecona śladami ospy, ale uczciwa twarz, z tym szczególnym wyrazem zaskoczonego oburzenia, który tak często widywał u Willa Turnera.
- Znam cię – wypalił William, spięty ciszą – I żebyś wiedział, nie boję się ciebie!
- Nie byłem świadom, że mieliśmy już przyjemność zawarcia znajomości, panie Turner. I powściągnij ton, mówisz do swojego kapitana.
- Nie jesteś moim kapitanem. Prawda, nie spotkałem cię nigdy wcześniej, ale wiem o tobie wszystko! Moja matka mi opowiedziała, jak intrygowałeś i chciałeś zobaczyć jak ona zawiśnie!
Gillette ze znudzoną miną odchylił się na krześle.
- To może pana zaszokować, panie Turner, ale to nie ja byłem tym, kto próbował zaprowadzić pańską matkę na szubienicę. Jeśli decydujesz się na karierę w piractwie, będziesz musiał przyjąć konsekwencje. Skoro pani Turner nie zgadza się z karami za piractwo, sugeruję by wystosowała petycję i przedstawiła ją w Parlamencie. Ale jak na razie, piraci są wieszani, to prawda.
- Nawet nie masz przyzwoitości, by zaprzeczyć? – Williama wyraźnie zaskoczyła bezceremonialność Gillette’a.
- Mam przyzwoitość, by to przyznać.
- Nie dlatego nienawidzisz mojej matki, że jest piratką. Nienawidzisz jej z powodu pana Norringtona. Mówiła, że oskarżasz ją o jego śmierć, chociaż ona jest bez winy.
- Komodora Norringtona – poprawił Gillette – W dzień sądu, miejmy nadzieję, zostanie wymierzona właściwa kara wszystkim odpowiedzialnym za jego śmierć. Ale do tej pory, będę pełnił swoje obowiązki na pokładzie tego statku. I spodziewam się tego samego po każdym człowieku tutaj.
- Obowiązek, ha! To twój obowiązek użyć mnie jako przynęty, żeby moja matka przybyła mi na ratunek?
Gillette wybuchnął śmiechem. Williama zaskoczyła zarówno sama reakcja, jak i efekt jaki wywarła na surowym oficerze. Gillette wyglądał nieomal jak psotny chłopiec, który właśnie usłyszał szczególnie zabawny dowcip.
- Przynęta? Ty? A niechże cię, chłopcze, najwyraźniej masz równie żywą wyobraźnię, co twoja matka! Nie, twoja obecność na pokładzie mojego statku nie jest częścią chytrego planu. Byłeś po prostu w złym miejscu i złym czasie, by wpaść na porucznika Browne’a. I nie musisz się martwić, twoja matka nie musi przychodzić, by cię ratować i wytrzeć ci nos. Pozwolę ci zejść na ląd w następnym porcie. Następnym razem, gdy zobaczysz oddział werbunkowy, zrób mi przysługę i schowaj się pod stołem.
- Pan… pozwoli mi odejść?
- Oczywiście.
- Nie powiesi mnie pan? Ani nie zatrzyma tutaj?
- Okaż trochę zdrowego rozsądku. Dlaczego, u licha, miałbym cię tutaj trzymać? Potrzebuję ludzi zdolnych do pracy, gotowych by pracować ciężko i wykonywać swoje obowiązki.
Twarz Williama poczerwieniała.
- Sir! Czy pan sugeruje, że nie jestem zdolny by pracować, albo niechętny do pełnienia obowiązków?
- Jak zwykł mawiać komodor Norrington: żyjemy by służyć innym. A to z pewnością nie jest motto, jakie mógłby przyjąć pirat, sądzę, że się zgodzisz. Zatem wracaj do swojej matki, ucz się jak mordować i rabować, a pewnego pięknego dnia będziesz mógł zakończyć swoją karierę na stryczku. Królewska Marynarka to nie miejsce dla obiboka bez dyscypliny, który nie odróżni fregaty od rybackiego kutra, panie Turner. Możesz odejść.
- To zniewaga – wrzasnął William, ani krokiem nie ruszając się do wyjścia – Urodziłem się na statku! Dorastałem na statku! Odróżniam fregatę od rybackiego kutra doskonale, dziękuję bardzo! I wiem jak splatać, wiązać i refować żagiel, i nie gorzej się znam na żeglowaniu niż każdy z pańskich ludzi! Możemy być piratami, ale statek jest zawsze statkiem!
Gillette przeniósł uwagę na papiery przed sobą.
- „Możesz odejść” oznacza, że powinieneś odejść. Może i wiesz, jak splatać, wiązać i refować żagiel, ale najwyraźniej nie wiesz jak wykonywać rozkazy i okazywać szacunek swoim zwierzchnikom. Jak powiedziałem, jesteś kompletnie niezdatny do służby na tym statku. Teraz opuść tą kajutę, albo każę cię usunąć i wrócisz na ląd wpław.
William skrzyżował ręce na piersi – Niezdatny, uważa pan?
- Absolutnie.
- Nie potrafię wykonywać rozkazów?
- Skoro tu wciąż jesteś: nie.
- Dobrze, zostaję.
Gillette podniósł wzrok – Co proszę?
- Zostaję. Gdzie mam podpisać?
- Chcesz dołączyć do załogi tego statku? Bez przymusu? – Gilette roześmiał się – Nie przetrwałbyś tutaj tygodnia! Jesteśmy na wojnie, chłopcze, nie słyszałeś? Co byś robił w bitwie? Nie mamy baryłek na wodę wystarczająco wielkich, żebyś się ukrył.
William tupnął, raczej dziecinnie.
- Nigdy się nie kryłem przed wrogiem! Wiem jak władać pistoletem. Mógłbym odstrzelić musze oko po ciemku! A moja matka nauczyła mnie wszystkiego co można wiedzieć o szermierce. Te makrele, które pan nazywa midszypmenami, nie dadzą mi rady.
Gillette potarł podbródek.
- Nawet gdyby w twoich przechwałkach było ziarno prawdy, dlaczego miałbym chcieć pirata na moim statku? Pirata z matką, która pewnie nie spocznie, aż będzie miała moją głowę na talerzu. Nie, nie. Chociaż kusi mnie zobaczyć jak radziłbyś sobie na Trytonie, odeślę cię na brzeg, jak obiecałem.
- Napiszę do niej – zaoferował William, podniecony wyzwaniem – Powiem jej, że chcę tu zostać.
- Będzie zachwycona, nie wątpię.
- Nie, nie będzie – odparł William, nie zauważając ironii Gilette’a – Ale zawsze mówiła, że być piratem oznacza być wolnym, i że zawsze powinienem być wolny w moich decyzjach. I to moja decyzja, żeby tu zostać.
Gillette wstał i zaczął przemierzać kajutę w tę i z powrotem; następny nawyk świętej pamięci komodora Norringtona.
- To absurdalne. Nie zdajesz sobie sprawy z konsekwencji i trudności, panie Turner. I powiedz proszę, co zrobisz, jeśli będziemy mieli starcie z piratami? Po czyjej będziesz stronie? Tak nie można. Twoja odwaga przynosi ci zaszczyt, ale…
- Jeśli zostanę tutaj, wtedy to będzie moja strona, ale… - William zaczął miętosić mankiet swojego rękawa – Nie zmuszałby mnie pan do walki przeciw mojej matce, prawda?
Gillette zatrzymał się. – Jeśli rozważę pańskie życzenie, panie Turner i dojdziemy do ugody, wtedy obiecam, że nie będziemy ścigać statku pańskiej matki. To znaczy, oczywiście, o ile ona nie zaatakuje nas pierwsza. Nie zaryzykuję Trytona i jego załogi za nic na świecie. Jest pan absolutnie pewien, że chce przyjąć królewskiego szylinga?
William entuzjastycznie pokiwał głową.
- Tak. Tak… sir. Właśnie tego chcę.

***
- Ten łajdak! Ten żałosny, chytry, zgniłkowaty łajdak!
Henry szybkim unikiem zszedł z drogi kubkowi, który roztrzaskał się na podłodze za nim.
- Kapitanie, może to…
- Jak to się mogło stać? Nie mówiłam ci, żebyś nie zostawiał Williama samego ani na sekundę?
- Kapitanie, to się stało tak szybko i ja…
- Idiota!
Elizabeth kopnęła krzesło przez kajutę.
- Marynarka! Zaciągnął się do Marynarki! Wyobrażasz sobie? Mój syn!
- Możemy popłynąć i uratować go, kapitanie – podsunął Henry – Tryton jest w końcu ledwo szóstej klasy.
Chwyciła Henry’ego za klapy płaszcza i potrząsnęła.
- Tak, ledwo szóstej klasy. Ale szóstej klasy dowodzonej przez kapitana Thomasa Gillette’a napędzanego żądzą zemsty! To automatycznie podnosi statek do ciężko uzbrojonej pierwszej klasy!
Henry podrapał się po głowie.
- Ale kapitanie, myślałem że ten kapitan Gillette dał admirałowi Norringtonowi słowo, że nigdy nie sprawi pani kłopotów? Nie uważałem go za człowieka, który złamałby przyrzeczenie.
Podniosła krzesło i usiadła, potem wbiła gniewny wzrok w dwa listy, które dotarły do niej tego dnia rano. Pierwszy był od Williama, piszącego że zdecydował się zostać na pokładzie HMS Trytona z własnej woli i pokaże kapitanowi Gillette’owi, że pirat może być równie dzielny i zdolny jak każdy inny marynarz. Typowy Williamowy list, buchający entuzjazmem i okrągłooką naiwnością.
Drugi był bardziej urzędowym zawiadomieniem. Thomas Gillette wyrażał swoje uznanie dla decyzji Williama, wychwalał jego talenty i podkreślał, jak olśniewająco wygląda młodzieniec w mundurze.
Elizabeth napełniła kielich winem z karafki i pociągnęła długi łyk. Niech diabli porwą tego człowieka. James powinien ściślej wyrazić swą definicję „kłopotów”.

KONIEC
------------------------------------------------------------------------------------

No cóż, to chyba rozstrzyga kwestię "czyj ten dzieciak". Nie mówiłam, że to małe miało na gębusi czystą Willowość? Toż Jack prędzej by własny kapelusz zjadł i popił wodą, nim się przyznał do takiego syna. Laughing Laughing Laughing


Ostatnio zmieniony przez Aletheia dnia Czw 21:29, 04 Mar 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
sabinsien
Cieśla


Dołączył: 13 Lip 2009
Posty: 436
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z południa
Płeć: piratka

PostWysłany: Wto 16:52, 09 Mar 2010 Temat postu:

kapelusze chyba są ciężkostrawne
Nieee, Willu Jr. co żeś ty zrobił?!


Cytat:
sugeruję by wystosowała petycję i przedstawiła ją w Parlamencie.


petycje xD skojarzyło mi się z tym =>http://www.youtube.com/watch?v=CcuzVnM3gyY&feature=related (początek)
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum CZARNA PERŁA Strona Główna -> Film / POTC piórem i pędzlem światowego fandomu Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1


Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB Š 2001, 2005 phpBB Group
Theme bLock created by JR9 for stylerbb.net
Regulamin