Forum CZARNA PERŁA Strona Główna
  FAQ  Szukaj  Użytkownicy  Grupy  Galerie   Rejestracja   Profil  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  Zaloguj 

Pink Floyd

Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum CZARNA PERŁA Strona Główna -> Muzyka
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Autor Wiadomość
Kaileena_Farah
Piracki Lord


Dołączył: 05 Kwi 2006
Posty: 2678
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ul. Sezamkowa 17, Mars.

PostWysłany: Sob 2:18, 11 Lis 2006 Temat postu: Pink Floyd

Od czegoś trzeba zacząć... Może od czegoś o zespole. Sama nie pokuszę się o żadne teksty - nie jestem na siłach. Podziele się, więc z wami skąpymi informacjami z Wikipedii:

Pink Floyd to angielska grupa rockowa z gatunku rocka psychodelicznego i rocka progresywnego, uznawana powszechnie za jeden z najważniejszych zespołów w dziejach muzyki. Założona została przez trójkę studentów School of Architecture Rogera Watersa, Ricka Wrighta i Nicka Masona. Dopiero później dołączył do nich Syd Barrett, który w zespole pełnił funkcję wokalisty i gitarzysty. Jednak w 1968 Syd z powodu postępującej schizofrenii i problemów z narkotykami zostaje usunięty z zespołu a na jego miejse zostaje przyjęty David Gilmour. Muzyka Pink Floyd często charakteryzowana jest jako ambitny lub awangardowy rock. Grupa stała się słynna z ambitnych tekstów, solidnie skomponowanej i strukturalnej muzyki, mistrzowskiego wykorzystania dźwięków pozamuzycznych i łagodnego brzmienia. Muzycy Pink Floyd brak wirtuozerii wykonawczej nadrabiali innowacyjnością i dyscypliną. Grupa powstała w 1965 roku, od roku 1994 do 2005 pozostawała nieaktywna. W lipcu 2005 roku grupa reaktywowała się na jeden występ koncertowy, w swoim najbardziej charakterystycznym składzie, aby wspomóc akcję charytatywną Live 8.

Natomiast od siebie... hmmm... Nie zrozumcie mnie źle, ale...
Muszę tu coś napisać, bo oszaleje.
W ogóle oszaleje... "The Wall" obejrzałam w poniedziałek, ale ten film nie daje o sobie zapomnieć... nie daje człowiekowi spokoju! Te obrazy wciąż są w mojej głowie, niektóre wywołuje lęk, inne zniesmaczenie, a jeszcze inne zachwyt... bezradność... ból ... szaleństwo. Wszystko na raz. Owszem. Odważyłam się kilkakrotnie wcisnąć "play" i włączyć chociaż samą muzykę, ale szybko musiałam dać sobie spokój, bo od razu przed oczami przewijają mi się znajome obrazy i film znowu mnie "nawiedza".
To chore, ale fascynujące.
Zresztą takie jest "The Wall". Chore, ale fascynujące. Cudowne, ale pełne skrajności. W gruncie rzeczy sama nie wiem po co to piszę. Chyba, żeby wyrzucić z siebie resztę wrażeń, które mi zostały. Przez cały ten tydzień chodziłam jak śnięta, jakbym dostała obuchem w głowę. O. Czułam się jak ryba, którą ktoś brutalnie wyciągnął z wody. Albo jakbym się ponownie urodziła na świecie, który nie jest już taki piękny i kolorowy jak przedtem. Pełno w tym obrazie niejasności, pełno wątków, pełno fragmentów, które potrafią zniewolić widza do tego stopnia, że już zawsze będzie pamiętać o chodzących młotkach czy maszynce do mięsa (bynajmniej nie takiego jakie jadamy zazwyczaj, moi mili). Brrr. Dreszcze. Cholerne dreszcze, przechodzą mnie kiedy to piszę. Siedzę w ciemnym pokoju, jestem tylko ja i klawiatura. Pudełko z filmem leży tuż obok. Przyciąga mnie jak magnes, ale nie mogę dać się zwariować. Za późno już na słabości, nie dziś, nie teraz... Bo to wszystko powróci. Ten strach, ten histeryczny strach i potoki łez jakie wylałam podczas seansu.
Czy ja jestem nienormalna? Tak. Jestem. Na "The Wall" płakałam bardziej niż wszystkie dziewczyny razem wzięte na premierze "Titanica". Bałam się bardziej niż na najgorszym horrorze i przeżywałam "wydarzenia" w życiu Pinka, tak jakbym to ja była na jego miejscu. Jakbym budowała mur, a potem próbowała się przez niego przedostać do tego z dawna odrzuconego świata. Nawet teraz słyszę "In the Flesh", ironizuje sobie w myślach głosem, który znam z płomiennej przemowy w filmie. To już jest obsesja.
Nie rozumiem.
Chciałabym, ale boję się wgłębić w ten psychodeliczny nastrój, poznać tajemnicę jaką niesie ze sobą obraz i dźwięk, które zlewają się tu w jedną całość. Po prostu niejasne są dla mnie moje własne motywy. Co chcę osiągnąć?...
Odpowiem sobie? Nie, nie potrafię. Teraz wszystko stało się trudniejsze, muszę wybierać. Po cholere wciskałam przycisk?! "Welcome to the movie". A tak ładnie brzmiało. Takie miłe skojarzenie z "Wish You Were Here"! A obecnie nic nie jest takie jak przed tygodniem.

Ale to niemożliwe bym zrezygnowała z "The Wall". Ta "ryzykowna forma terapii" po doświadczeniu cząstki magii "The Dark Side of the Moon" jest jedyną jakiej teraz pragnę. Pokochałam ten film całym sercem, jest genialny. Myślę, że tak naprawdę nie przydadzą się tu żadne recenzje i opisy. Moje słowa nie mają tu większego znaczenia. Dzielę się nimi tylko ze względu na mój stan... Bo muszę. Ot tak...

Pozdrawiam.
K_F
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anajulia
Kapitan


Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Drogi
Płeć: piratka

PostWysłany: Sob 3:30, 11 Lis 2006 Temat postu:

Dziękuję, Kaileena Smile Dziękuje za ten temat. Wypuszczam się zaraz na parodniową wycieczkę, ale obiecuję wkleić tu tę górę przemyśleń, co ją mam.
A! I przypominam cichutko, że obiecałaś się podzielić tym cudem...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kaileena_Farah
Piracki Lord


Dołączył: 05 Kwi 2006
Posty: 2678
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ul. Sezamkowa 17, Mars.

PostWysłany: Sob 12:58, 11 Lis 2006 Temat postu:

Jakim cudem obiecałam się podzielić? Shocked Wink
Jakoś nie mogę skojarzyć xD

Natomiast co do "The Wall" i całej twórczości Pink Floyd - czekam z niecierpliwością na te wspomniane "przemyślenia", będzie co poczytać Cool ...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anajulia
Kapitan


Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Drogi
Płeć: piratka

PostWysłany: Śro 14:16, 15 Lis 2006 Temat postu:

Szukam w archiwum GG i nie mogę znaleźć, ale rozmawiałyśmy kiedyś o dziele Parkera i mówiłaś, że będziesz je mieć i że postarasz się zrobić mi kopię, bo ja mam tylko na VHS... czy mi się z Pompejami pomyliło? Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kaileena_Farah
Piracki Lord


Dołączył: 05 Kwi 2006
Posty: 2678
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ul. Sezamkowa 17, Mars.

PostWysłany: Śro 23:43, 15 Lis 2006 Temat postu:

Z Pompejami Smile
Ale z "The Wall" nie ma problemu. Na DVD mam, bez polskich napisów (ale skoro dla mnie to nie kłopot - dla ciebie tymbardziej Wink ). Pompeje już dostałam, ale jeszcze nie oglądałam, więc nie wiem jaka jakość... w każdym razie przypomnij mi na gg to jakoś się umówimy, żeby przesłać Razz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anajulia
Kapitan


Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Drogi
Płeć: piratka

PostWysłany: Śro 14:56, 22 Lis 2006 Temat postu:

Znalazłam! Znalazłam obiecaną analizę ( Very Happy ) "The Wall" (płyty właściwie, choć to zarazem wypowiedź o filmie Parkera o tym samym tytule). Napisałam ją wiele lat temu i dziś całkiem z niej dumna nie jestem - bo mam sporo zastrzeżeń do stylu i formy tej "rozprawki". Niemniej nadal tak właśnie "The Wall" rozumiem, tak interpretuję zamysł Watersa - autora tekstów, które także zamieszczam (tłumaczenie własne, o ile pamiętam, ale wspierałam się na pewno tłumaczeniem Tomka Beksińskiego). Do lektury zachęcam nie tylko tych, którzy znają każdą nutę tej wspaniałej płyty. Sądzę, że wszyscy w opowieści o Pinku znajdą coś dla siebie. A ci co jeszcze "The Wall" nie kochają, zapragną - mam nadzieję - posłuchać...

O "The Wall":

[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]

Teksty "The Wall":

[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anajulia
Kapitan


Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Drogi
Płeć: piratka

PostWysłany: Czw 4:51, 11 Sty 2007 Temat postu: ATOM HEART MOTHER

No dobra, posłucham jeszcze raz... może to jakoś przeżyję Wink

Jak wiecie, kocham sobie popisać i przychodzi mi to z łatwością. Właściwie to pół życia nie robię nic innego z równie wielką pasją. Podejrzewam, że mogłabym napisać coś wartościowego na każdy temat, w którym orientuję się choć trochę. Ale nie potrafię pisać o muzyce. A to dlatego, że ze wszystkiego co ludzkie jest ona - moim zdaniem - najbliższa Absolutu. Artyści, którzy ją tworzą (oczywiście nie mam tu na myśli rzemieślników, którzy wydobywają "umc, umc, umc" z komputerów) z całą pewnością zamykają w dźwiękach swoje doświadczenie tego, co niewysławialne, i trzeba być Tomkiem Beksińskim żeby odpowiednie dać rzeczy słowo. Widział ktoś "Kopię mistrza"? Jest tam taka piękna myśl, że te drgania powietrza, które składają się na muzykę, to głos Boga... I jak tu o tym pisać? Zwłaszcza o muzyce tak wielkiej jak ta, którą stworzyli Floydzi? O ile jeszcze w temacie "The Wall" można wyprodukować 6 stron poświęconych wypruwaniu sobie żył przez Watersa, gdy słucham "The Dark Side" przychodzą mi na myśl tylko jakieś niedokończone frazy i gdyby nie to, że Kaileena niedawno porwała się z motyką na słońce i przy moim współudziale (w zbrodni Twisted Evil) popełniła wypracowanie na temat tej płyty (właśnie, Kaileena! gdzie ono? hę? miałaś wkleić Smile ), pewnie do dziś nie zmontowałabym żadnego pełnego zdania. Ale jak chodzi o "Atom Heart Mother", to oprócz "sa sa sa" pada tylko tajemnicze "silence in the studio" i ni cholery nie ma się o co zaczepić. Jak chodzi o "Atom Heart Mother" to ja, mili moi, potrafię tylko milczeć. Nawet autorzy tego dzieła, gdy już je popełnili, nie mieli na jego temat nic do powiedzenia - tytuł jest całkowicie przypadkowy, ot, nagłówek z gazety, bo jakiś tytuł trzeba było tej suicie nadać. A okładka? No proszę... krowa! Zwykła łaciata sztuka bydła na zielonej łączce... Kiedy byłam jeszcze na tyle muzycznie niewyedukowana, by nie mieć pojęcia, co to Pink Floyd, zobaczyłam tę okładkę w sklepie i zakodowało mi się w mózgu przekonanie, że to jakiś folk! Tymczasem to muzyka, której nie tylko nie da się jednoznacznie sklasyfikować. To nawet nie muzyka. To głos Boga.

Nie opowiem o "Atom Heart Mother". Mówić "chór" czy "gitara" to sprowadzić podmiot do przedmiotu, rozłożyć bezdusznie na części pierwsze coś, co jest integralną całością. Opowiem jak usłyszałam ten utwór (bo piszę o suicie - nie o całej płycie, która w dalszej części jest stosunkowo normalna Very Happy ) po raz pierwszy. To było daaawno temu, co dość istotne dla tej opowieści. Słuchałam już wtedy klasyki rocka (czyli muzyki z wyższej półki niż wzmiankowane niegdyś Roxette Wink ), ale nadal przyzwyczajona byłam do utworów "zwrotka-refren" trwających nie dłużej niż 5-6 minut. Pewnej październikowej nocy z niedzieli na poniedziałek ( Wink ) byłam zmuszona uczyć się geografii, a ponieważ kawa działa na mnie paradoksalnie (usypia mnie Very Happy ), żeby wytrzymać jeszcze parę godzin, włączyłam muzykę (zwykle uczyłam się w ciszy). A konkretnie kasetę (wtedy płyta CD była jeszcze luksusem, a internet ciekawostką, o której czytało się w prasie), którą pożyczył i polecił mi Ktoś Ważny. W przeciwnym razie, nigdy nie sięgnęłabym chyba po to "folkowe" wydawnictwo Smile Włączyłam i otworzyłam książkę... która już po kilku chwilach zsunęła mi się z kolan, a ja z bezbrzeżnym zdumieniem, oczami jak złotówki i łzami bezszelestnie spływającymi po twarzy wpatrywałam się w głośnik. Nigdy w życiu nie słyszałam niczego podobnego. Czas się zatrzymał a ja słuchałam i słuchałam i czułam się jakby ktoś nafaszerował mnie czymś, co zmieniło mi stan świadomości. W finale trzęsłam się jak osika, bo wtedy chyba po raz pierwszy w życiu byłam tak blisko Absolutu... Minęło tych wiele lat. Przeżyłam setki muzycznych fascynacji i dziesiątki miłości, w tym te największe, jak Van Der Graaf, Nick Cave czy King Crimson. Odpływałam w kosmos przy muzyce filmowej, przelewałam łzy słuchając piosenek Agnieszki. Właściwie od tamtej październikowej nocy zaczęło się naprawdę moje życie i moja przygoda z Wielką Muzyką, nie licząc wcześniejszej miłości do Queen. Ale już nigdy nie usłyszałam nic większego niż "Atom Heart Mother". Do dziś budzi we mnie ten sam lęk wobec nieznanego i ten sam niemy zachwyt absolutnym pięknem, zamkniętym jakimś cudem w tych dwudziestu czterech minutach.

A Tomek Beksiński stworzył jednak recenzję "Atom Heart Mother", która wryła mi się w pamięć tak głęboko, że na pewno będzie jedną z tych rzeczy, którą wspomnę na chwilę przed śmiercią. Pewnie właśnie dlatego, że napisał ją na chwilę przed własną. Tomek całe życie poświęcił pisaniu o muzyce. I chyba równie wiele czasu poświęcił własnemu umieraniu. Po jego przedwczesnym odejściu wszyscy zadawali sobie pytanie, dlaczego tak bardzo nie chciał żyć. A ja mu wierzę, że dlatego, że widział na świecie coraz mniej piękna. W swoim [link widoczny dla zalogowanych] wylicza powody, dla których warto było żyć. Nie ma tego wiele. Jakaś scena z Monty Pythona (to Tomek jest autorem polskiego przekładu), jakaś książka Marqueza, jakieś wzruszenie na koncercie Marillion, jakaś noc spędzona z ukochaną kobietą. I "Atom Heart Mother".
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kaileena_Farah
Piracki Lord


Dołączył: 05 Kwi 2006
Posty: 2678
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ul. Sezamkowa 17, Mars.

PostWysłany: Czw 22:39, 11 Sty 2007 Temat postu:

Pisanie o muzyce to drążenie studni bez dna. Pisanie o muzyce Pink Floyd to po prostu próba dokonania niemożliwego. Zabawne. Właśnie skończyłam oglądać "Pulp Fiction" Tarantino i powtarzam sobie podświadomie słowa Jules'a... "Atom Heart Mother" to też "dotyk Boga". Ana, słusznie wspomniałaś o Absolucie. Znajduje się tu. Jest zawarty w tych 25 minutach i powracają one do ciebie, od nowa, od nowa... Kończy się pierwsza sesja, rozpoczynasz następną. To tak jak z pięcioma chybionymi strzałami w filmie Quentina. Ta muzyka to cud, jeśli spojrzy się na nią z TEGO punktu widzenia. A może jedynie Waters, Gilmour, Wright i Mason zabawili się w Bogów i podryfowali gdzieś daleko, skąd czerpali inspirację dla swojej najbliższej czystemu pięknu suicie? Odkryłam to dopiero wczoraj. Jak blisko jest natchnienie, możliwość usłyszenia czegoś co odmieni Twoje życie na zawsze. To pocieszająca myśl.
Ana - zadałaś mi wczoraj pytanie. Sądzę, że nic złego się nie stanie, jeśli rozwinę swoją wczorajszą wypowiedź. Takie chwile... jak wczorajszy seans, zachwyt... oświecenie może, te kilkanaście nic nie znaczących minut poświęconych na "Atom Heart Mother"... Takich chwil poszukiwałabym, gdybym znała "dzień i godzinę"... A może nie ważny byłby cel tylko samo to, że dokądś podążam. To chyba jedna z moich najlepszych odpowiedzi w życiu. Przez ten ułamek sekundy wiem czego chcę.
Nie brzmi to zbyt filozoficznie. Nie nadawałbym się na filozofa. Mimo, że bardzo chcę rozumieć i staram się to robić za wszelką cenę. Są rzeczy, których nie dasz rady sklasyfikować, przypiąć im konkretną etykietkę. Tak jest z "Atom Heart Mother". Tak jest z tym wszystkim co zajmuje w Twojej podświadomości "sofe dla VIP-ów". O nic nie pytasz, powoli wszystko analizujesz i nieśmiało zerkasz w stronę Absolutu.
Trudne to wszystko, prawda? Nikt nie obiecywał, że Bóg da nam fory w tej grze... Dał jednak dostatecznie dużo.
Dał Nam Muzykę.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anajulia
Kapitan


Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Drogi
Płeć: piratka

PostWysłany: Pią 18:32, 19 Sty 2007 Temat postu:

Wspaniała, mądra odpowiedź na moje pytanie, Kaileena.

A teraz kilka słów o radiowym szumie w absolutnym pięknie. Byłam wczoraj w Multikinie na projekcji PULSE. Oto co moje oczy widziały:

Zorganizowany przez sieć Multikina pokaz zapisu ostatniej trasy koncertowej Pink Floyd (a konkretnie – koncertu w londyńskim Earls Court z 1994 roku) zapowiadał się jako nie lada gratka co najmniej dla tych, którzy – tak jak ja – nie mieli szczęścia nigdy zobaczyć zespołu na żywo. Oczywiście Pink Floyd na ekranie to zaledwie namiastka wspaniałego spektaklu. Kino odziera go z oszołamiającej gry świateł, o całej reszcie wizualnej oprawy nie wspominając. Pocieszyć mogę się co najwyżej myślą, że nikt z ostatnich rzędów w Earls Court nie widział słynnych świń tak wyraźnie jak ja wczoraj. Niemniej, na korzyść Multikina przemawia dobre nagłośnienie i fakt, że warunki sali kinowej są dużo bliższe rzeczywistości koncertu niż kanapa w domowym zaciszu. Wydawnictwa "Pulse", które ukazało się w lipcu ubiegłego roku, jak dotąd nie nabyłam, więc miałam okazję poznać wreszcie słynne, wyczekiwane od dwunastu lat przez fanów, DVD.

Przegapiłam termin odbioru swojej rezerwacji, więc zdobycie biletu w dniu projekcji graniczyło z cudem. Udało mi się tylko dlatego, że po zaproszenie nie zgłosił się ktoś z mediów. Ostatnimi laty równie wypełnioną salę kinową widziałam tylko raz – w godzinach szczytu, w dniu weekendowej premiery szeroko reklamowanej "Dumy i uprzedzenia" kultowej Jane Austin, z oscarową rolą modnej Keiry Knightley. Wczoraj wieczór był nie tylko czwartkowy, ale i rekordowo deszczowy i wietrzny. Jak to miło, że w czasach kulturowej papki instant Pink Floyd jest nadal kultowy! Tym bardziej, że audytorium składało się zarówno z sześćdziesięcio-, jak i z dwudziestolatków. Publiczność rozczarowała mnie jednak, gdy tylko zgasło światło. Państwo nad moją głową zajęli się dyskusją nie mającą z Floydami nic wspólnego, pan po prawej – wysyłaniem smsów, para po lewej zaś zagryzaniem coca-coli popcornem, którego intensywne chrupanie dało się zresztą słyszeć w całej sali. Otwierające projekcję "Shine On Your Crazy Diamond" wzruszyło mnie na tyle, by na chwilę zapomnieć, że jestem w kinie i – tak jak marzyłam – poczułam klimat koncertów dla wielotysięcznej widowni. Ale już przy przebojowym "Learning To Fly" rozprężenie wśród publiczności zaczęło mnie irytować. Przyglądałam się zazdrośnie falującemu w Earls Court tłumowi i zastanawiałam się, czy to po prostu efekt sali kinowej, czy też duch takiej muzyki powoli umiera i tylko ja mam ochotę po każdym utworze wstać i bić brawo. I tak, część tego niezwykłego pokazu spędziłam na niewesołych refleksjach w aromacie popcornu, niezdolna bez reszty dać się porwać w muzyce, która jako jedyny element tego wieczoru nie wymaga recenzji. Co więcej, każde słowo komentarza byłoby przerostem formy nad treścią.

Kiedy wybrzmiały pierwsze takty (a właściwie – dźwięki) "The Dark Side Of The Moon", które podczas trasy "The Division Bell Tour" zespół wykonywał w całości (!), przypomniała mi się lekcja, jakiej niegdyś udzielił mi Hermann Hesse ustami Mozarta. Jest w "Wilku stepowym" wspaniała metafora życia jako radia, które zniekształconą, odartą z piękna muzykę ciska "bez wyboru, w najmniej do tego odpowiednie miejsce, w mieszczańskie salony i na poddasza, pomiędzy plotkujących, obżerających się, ziewających i śpiących abonentów, (...) a mimo to nie może całkowicie zniszczyć jej ducha"... Wspomnienie upiornego śmiechu Mozarta sprawiło, że w percepcji fantastycznego wykonania płyty wszechczasów nic już mi nie mogło przeszkodzić. Aż do zamykających suitę słów "there’s no dark side of the moon really – as a master of fact it’s all dark", wytrwałam zaczarowana bliską Absolutu muzyką, zahipnotyzowana onirycznymi obrazami wyświetlanymi na okrągłym ekranie ponad głowami muzyków (tak zwanymi "screen films", które Pink Floyd włączyli w oprawę swoich koncertów już na początku kariery), szczęśliwa, że samolot roztrzaskujący się nad widownią w finale "On The Run" zdawał się być bliżej mnie niż kiedykolwiek przedtem. Kiedy pojawiły się napisy końcowe, mimo że w kinie nadal panowała ciemność, połowa publiczności zdezorientowana opuściła swoje miejsca i udała się do wyjścia. Po zbyt długiej przerwie, zaczęto nam prezentować bonusowe materiały z wydania DVD. Pomysł chybiony. Dodatki DVD to niewątpliwie atrakcja dla wielbicieli zespołu, ale oglądanie po raz kolejny pod rząd fragmentów, doskonałego skądinąd, wideoklipu "High Hopes" znużyło nawet tak wierną fankę Floydów jak ja. Opuściłam salę na pół godziny przed końcem czterogodzinnej projekcji – jako jedna z ostatnich.

Prezentacja DVD "Pulse" nie była dobrze przemyślanym przedsięwzięciem. Zabrakło informacji o przebiegu projekcji. Przydługie antrakty (związane z wymianą dysku w odtwarzaczu, jak mniemam) w absolutnej ciemności wywoływały w najlepszym razie konsternację – część widzów, nie spodziewając się dalszego ciągu, opuszczała salę. Kręcone amatorską kamerą zakulisowe wydarzenia z "The Division Bell Tour" (obok dzieci Nicka Masona, wystąpiły pisuary i butelki po piwie) to kiepski materiał na projekcję kinową, więc powiało nudą. Moim zdaniem, imprezę należało zakończyć na bisach w Earls Court. Mimo to samą ideę przywracania ducha wielkiej muzyki na srebrnym ekranie i kultury jej słuchania uważam za słuszną. Może z czasem przebije się przez chrupanie popcornu.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kaileena_Farah
Piracki Lord


Dołączył: 05 Kwi 2006
Posty: 2678
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ul. Sezamkowa 17, Mars.

PostWysłany: Pon 18:44, 26 Lut 2007 Temat postu:

Ostatnio z premedytacją omijałam ten temat ze względu na kompletny brak nastroju do zagłębiania się na dłużej w świat muzyki Pink Floyd. Oczywiście, nie było tygodnia bym nie przesłuchała chociaż jednego utworu, ale "faza" jako taka minęła... Zajęłam się sprawami całkiem innymi i nie potrzebowałam na chwilę obecną mrocznych tekstów Watersa i kojącego głosu Gilmoura.
Aktualnie mój stan z sekundy na sekundę się pogarsza i po prostu poczułam niepohamowaną chęć zarzucenia "The Wall" i pogrążenia się w straszliwym świecie Pinka... Bo obecnie przeżywam podobne rozterki i czuję się wewnętrznie rozdarta. Dlaczego piszę o tym tu i teraz? Już wyjaśniam...

Na naszym pokładzie mamy wielu wspaniałych userów, gotowych zawsze przyjść z pomocą potrzebującym, ale mamy tylko jedną panią filozof, która doskonale potrafi rozszyfrować nawet najbardziej złożony stany ludzkiej podświadomości... W dodatku jest ona ekspertem w sprawach muzyki PF i ogromnego bagażu morałów i przesłań jakie ze sobą niesie. Właśnie jej zrozumienia potrzebuje teraz najbardziej...

"Another brick in the Wall" zagrzmiało w głośnikach. Siedzę sobie, na pozór spokojna, w ciemnym pokoju. Zabawne, jestem teraz podobno do Syda Barreta. Mam wyjątkowo abstrakcyjny tapir na głowie, podkrążone oczy, nieobecne spojrzenie. Założyłam "ulubiony", czarny i powyciągany sweter, pozakręcałam kaloryfery. Zostałam tylko ja, klawiatura, monitor i muzyka, która rozbrzmiewa wszędzie wokół. Co, więc jest nie tak? Teraz czuję się jakbym była w skórze Pinka. Jakbym zamieniła się z nim miejscami i siedziała w szarym, hotelowym pokoju, a niedopałek papierosa zwisałby mi smętnie z nieomalże martwej dłoni. Cała jestem na swój sposób martwa, niepotrzebna i niekochana, bo jak inaczej mogę się czuć...? Samo porównanie do bohatera "The Wall" jest postawieniem siebie w najbardziej krytycznym z możliwych położeń. W obliczu depresji, niezrozumienia i poczucia własnej beznadziejności... Gdzieś za ścianą.
Jak nigdy, jednak... interesuje mnie teraz wątek niespełnionej miłości. Przez swoje niezdecydowanie i ogólnie - niezbyt mądre zachowanie, mogę teraz stracić jedną z najważniejszych rzeczy w moim dotychczasowym życiu... chłopaka, którego pokochałam. Pokochałam szczerze za jego wady i zalety. Nauczyłam się żyć ze świadomością, że nie jest idealny i, że nie powinnam zbyt wiele od niego wymagać. Tym niemniej oczarował mnie - uśmiechem, uprzejmością i poczuciem humoru. Oczarował tym czego sama nie posiadam, muszę wymusić z siebie pewne oznaki tych cech... Kiedyś przychodziło mi to bez żadnego trudu. Teraz przebywam za wielką ścianą i jak Pink nie potrafię już okazywać swoich uczuć...

Kochać drugiego człowieka - to znaczy dla mnie bardzo wiele. To dla mnie równoznaczne z zaufaniem do samego siebie, jak i z zaufaniem do partnera. Jednak... co zrobić, gdy wiesz, że nie spełniasz oczekiwań? Nie wiesz co robić, gubisz się. Bardzo to wszystko skomplikowane... Zaangażować się - porażka. Może jestem wobec siebie niesprawiedliwa. Nie mi to oceniać. Wiem tylko, że z takim osobnikiem jak ja ciężko wytrzymać.
Dojrzałam zbyt wcześnie. Emocjonalnie.
I źle mi z tym.
John, Aniele... gdzie jesteś?!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anajulia
Kapitan


Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Drogi
Płeć: piratka

PostWysłany: Pon 19:39, 26 Lut 2007 Temat postu:

Przyzywasz, więc nadchodzę... Ale nie tu. Tu powiem tyle, że Cię cholernie dobrze rozumiem...

Czy mnie się zdaje, czy nasza Stasia się zasłuchała w "Ciemną Stronę..."? Cool
Powrót do góry
Zobacz profil autora
jan_boruta
Kuk


Dołączył: 09 Maj 2007
Posty: 302
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gabinet 23, korytarz B - Dziewiąty Krąg, Otchłań.

PostWysłany: Śro 21:00, 09 Maj 2007 Temat postu:

Stasia i "Dark Side"? To chyba nie to Smile

A co ja mogę powiedzieć... Że Pink Floyd to mój ulubiony zespół? Za mało. Trudno to opisać. Może za to powiem coś niepopularnego, ale nie lubię "The Wall" w 70%. Za to, że Waters się rządził. A "The Final Cut" to już herezja. Za to wszystko, co było wcześniej dalej nie daje mi zasnąć. Z późniejszych rzeczy Floydów bez Watersa to nie ma z czego wybierać. "A Momentary..." i "Delicate Sound..." cały czas mi się podobają, za to z "Dzwonu" to już tylko "High Hopes". Co nie zmienia faktu, że PF wielkim był, jest i będzie, Aaaaaameeennn.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
jan_boruta
Kuk


Dołączył: 09 Maj 2007
Posty: 302
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gabinet 23, korytarz B - Dziewiąty Krąg, Otchłań.

PostWysłany: Wto 8:53, 26 Cze 2007 Temat postu:

Mieliśmy przenieść się z dyskusją o Atomowej Mamuście tutaj, toteż ją przenoszę :3 Właśnie? "Atom Heart Mother" czy "Echoes"? Ja wciąż obstaję przy tym drugim. Za każdym razem gdy tego słucham to odpływam w bezprezstrzeń słodkiego Niebytu... Za to po (na razie jednym) przesłuchaniu "Atom Heart Mother" ogarnia mnie nieodparte przekonanie, że, choć utwór przytłacza swoją monumentalnością i jest doskonale skomponowany, to jest zbyt patetycznie i przez to wydał mi się taki... mniej Floydowy niż reszta... Ana weź i wyślij mi ten album (no i może jeszcze kilka brakujących u mnie przy okazji) bo muszę jeszcze to parę razy przesłuchać. Smile

Tego samego wieczoru pan Jerzy Skarżyński w Radiu Kraków puścił "Set the controls..." tyle że z koncertówki Watersa "In The Flesh". I nie zdzierżyłem. Debilny chórek, mistycyzm gdzieś uleciał. Tragedia. Stwierdzenie Watersa, że "Pink Floyd to on" nie daje mi spokoju od przeszło dwóch lat. Confused Pink Floyd to tylko: Waters, Gilmour, Mason, Wright. Nie więcej, nie mniej.

I nadal uważam "The Final Cut" za album nudny (może tylko utwór tytułowy jest charakterystyczny), rozlazły, zbyt watersowy i - nie boję się określenia - lewacki. Waters za bardzo wmieszał się nim w politykę, a to mi we Floydach nie pasuje. To już był prawie solowy album Watersa, a nie kolejna płyta Pink Floyd, mówię poważnie.

Z drugiej strony Pink Floyd bez Watersa to też taka namiastka - są piękne partie gitarowe, są piękne "Sorrow" i "High Hopes", ale brak jest tej nutki watersowej goryczy. Najbardziej do niej zbliża się chyba właśnie "High Hopes", którego ostatnio mogę słuchać bez końca.... Forever and ever...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anajulia
Kapitan


Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Drogi
Płeć: piratka

PostWysłany: Wto 13:39, 26 Cze 2007 Temat postu:

O tak! Przesłuchać parę razy! I nie porównywać do "Ech". Niby i to i to suita, ale to zupełnie inne utwory, w innym klimacie, odmiennym stylu grania.

By the way, po przesłuchaniu wszystkich płyt PF okazuje się, że nie ma czegoś takiego jak "floydowy" Very Happy. Bo "A Saucerful of Secrets" ma się nijak do "The Wall" na ten przykład Wink. Cały geniusz zespołu polega na tym, że nie tworzyli podobnych do siebie albumów, wciąż poszukiwali nowych brzmień. Wypracowali styl, który czyni ich muzykę rozpoznawalną, fakt... hmmm... może to właśnie jest "floydowy". Ale w takim razie "Atom..." jest "floydowy", moim skromnym zdaniem.

"Atom..." - floydowe czy nie - to taka muza, w której trzeba się zatracić. Życzę Ci takiego doświadczenia, bo zmienia świadomość Wink. Trwale. Na lepsze Very Happy. Reszta albumu - bardzo przyjemna, ale już nie powalająca. Właśnie do Ciebie płynie.

A znasz jakąś koncertową wersję "Ech"? To jest dopiero jazda! Jak nie - też Ci mogę podesłać.

Zgadzam się z przedmówcą! Very Happy PF to Waters, Gilmour, Mason, Wright... No, jeszcze Waters, Barrett, Mason i Wright... Osobno stworzyli kawał niezłej muzy... ale to już nie Pink Floyd. Waters przegadał swoje solowe płyty do bólu - aczkolwiek lubię większość, a "Amused To Death" to nawet uwielbiam! Floydom bez Watersa zabrakło... ducha - ale oczywiście "High Hopes" mogę słuchać bez końca i w sumie od premiery tego utworu datuje się moja do Floydów miłość Wink.

I cóż jest w ich różnorodnej twórczości, że niemal w całości ją uwielbiam? Może to ta pasja poszukiwania wśród dźwięków? Próba wyrażania "głosu Boga"? Chyba to musi być to...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
jan_boruta
Kuk


Dołączył: 09 Maj 2007
Posty: 302
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gabinet 23, korytarz B - Dziewiąty Krąg, Otchłań.

PostWysłany: Wto 19:04, 26 Cze 2007 Temat postu:

Anajulia napisał:
By the way, po przesłuchaniu wszystkich płyt PF okazuje się, że nie ma czegoś takiego jak "floydowy" Very Happy. Bo "A Saucerful of Secrets" ma się nijak do "The Wall" na ten przykład Wink. Cały geniusz zespołu polega na tym, że nie tworzyli podobnych do siebie albumów, wciąż poszukiwali nowych brzmień. Wypracowali styl, który czyni ich muzykę rozpoznawalną, fakt... hmmm... może to właśnie jest "floydowy". Ale w takim razie "Atom..." jest "floydowy", moim skromnym zdaniem.


A jednak czuję mniej lub bardziej wyraźną więź, dajmy na to Gienka z siekierą z "Dogs"... Jest coś w utworach Floydów, coś co je wszystkie łączy. Najbardziej z "floydowego" klimatu wyłamują się Ciemna Strona i The Wall, są żywsze, nie mają tak długich utworów... Są floydowe na swój sposób Cool

Co do "Atom Heart Mother" wciąż... Przy pierwszym słuchaniu trochę zawiodły mnie partie chóralne... Bardzo mi to nie spasowało i to właśnie wydało mi się "niefloydowe". Tak samo na "Delicate Sound of Thunder", wykonanie "Money" z chórkiem uważam za pomysł całkowicie nietrafiony.

Anajulia napisał:
A znasz jakąś koncertową wersję "Ech"? To jest dopiero jazda! Jak nie - też Ci mogę podesłać.


A z jakiejż to płyty? Bardzo bym prosił. I jakby to nie było problemem to bym prosił od ciebie lub Kaileeny jeszcze "Pipera..." i "Saucerful...", bo tych albumów mi jeszcze brakuje do pełni szczęścia Cool

Anajulia napisał:
Floydom bez Watersa zabrakło... ducha


Lepiej bym tego nie ujął. Oczywiście, został świetny rockowy zespół, ale to już było kompletnie coś innego.

Anajulia napisał:
"High Hopes" mogę słuchać bez końca i w sumie od premiery tego utworu datuje się moja do Floydów miłość


Pamiętam czasy, kiedy Trójka była jeszcze dobrą rozgłośnią... To były lata 1995-97, wiele razy puszczali wtedy "High Hopes". Jeszcze przez lata miałem w uszach otwierający utwór motyw fortepianowy, ale tytuł i wykonawca zatarły mi się w mrokach dziejów... Aż do zeszłego roku, kiedy wreszcie mogłem usłyszeć to ponownie. Nie muszę chyba mówić, jak wielka była moja radość bo usłyszeniu klawiszowego motywu. Smile "To jest TO!" - pomyślałem sobie wtedy, no i od razu przyszły mi na myśl wspomnienia z dzieciństwa... Co znamienne, nawet tekst utworu niejako pasował do tej sytuacji... Smile

A warto nadmienić, że Floydów na poważnie to ja zacząłem słuchać dopiero w 2004 roku, gdy odkryłem że w domu mamy nie tylko "The Wall". Smile (no, drugim z powodów była pewna koleżanka z klasy, miłośnicza PF. Ale czy ja coś mówiłem? Laughing)

Anajulia napisał:
I cóż jest w ich różnorodnej twórczości, że niemal w całości ją uwielbiam? Może to ta pasja poszukiwania wśród dźwięków? Próba wyrażania "głosu Boga"? Chyba to musi być to...


Otrzymali od Boga talent i umieli go wykorzystać. Trochę tylko Watersa pokarało, że się zbytnio rządził na początku lat 80. ... Ale tak to już ludźmi jest.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anajulia
Kapitan


Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Drogi
Płeć: piratka

PostWysłany: Śro 1:26, 27 Cze 2007 Temat postu:

Całkiem podobnie nam sie rysuje historia odkrywania PF Cool.
Westchnę sobie tylko, żeby nie robić ot - ach! stara dobra Trójka!... Nocą z 21 na 22 sierpnia 1994 (pamiętam!), Kaczkowski puścił "High Hopes" w Mini-Maxie... ten fortepian... coś we mnie pękło. Dziwne, że dopiero wtedy, bo już od pół roku nie schodziło u mnie z odtwarzacza "The Wall". Ale próba poszerzenia swoich zbiorów o inne płyty PF zakończyła się fiaskiem. Nie podobały mi się. I nagle ten fortepian... obudził we mnie głód innych brzmień. To musiała być moja Droga, bo chwilę później pojawił się On (kolega ze szkoły Laughing Wink ) i przyniósł z sobą parę płyt. Z przebojami poszło gładko - już we wrześniu nuciłam "Wish You Were Here" czy "On The Turning Away". "Ciemna Strona" musiała parę tygodni poczekać. Potrzebowałam tego październikowego wieczoru - o którym pisałam już wyżej - kiedy to włączyłam (niczego nieświadoma Laughing) "Atomową Mamuśkę", jak się wyraził przedmówca Wink... Czy wszyscy wiedzą, że tytuł pochodzi z nagłówka w gazecie i jest całkowicie przypadkowy? Cool... Włączyłam i właśnie wtedy otworzyła mi się w mózgu ta przegródka, w którą wpadła "Ciemna Strona", a zaraz po niej VDGG, Crimson... Taka wędrówka na druga stronę lustra. Powraca się z niej odmienionym... nie, nie, w ogóle się z niej nie powraca!...

PS Piper i Saucerful dopłyną w najbliższym czasie do ciebie Smile. Kaileena chwilowo ma w głowie Pepper, więc jej nie rozpraszajmy Very Happy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
jan_boruta
Kuk


Dołączył: 09 Maj 2007
Posty: 302
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gabinet 23, korytarz B - Dziewiąty Krąg, Otchłań.

PostWysłany: Śro 8:23, 27 Cze 2007 Temat postu:

Dobra, co już powiedziałem Anajulii prywatnie to teraz powtórzę to oficjalnie (chociaż kogo to obchodzi? Laughing)

Cofam WSZYSTKO co mówiłem wcześniej o Atomowej Mamuście. Absolutnie WSZYSTKO. Wracam do słuchania Mr. Green Ale zaznaczam, że teraz "Atom Heart Mother" znajduje się u mnie w rankingu na równi z "Echoes" Cool

No i właśnie... Odkrywanie Floydów u mnie zaczęło się dopiero w 2004 roku (czyli miałem 14 lat, byłem prawie dorosły Laughing), ale myślę, że to był najlepszy moment, bo właśnie wtedy zaczęło się moje ogólne zainteresowanie muzyką poszczególnych zespołów, a nie tylko sieczką, która leci w radiu Wink Wcześniej przez lata byłem pewien, że w domu mamy tylko "The Wall". Spytałem się taty, czy nie mamy czegoś więcej, bo byłem literalnie głodny Floydów. No i poszło... Wyszło, że mamy jeszcze "Obscured by Clouds", "Ciemną Stronę", "Wish You Were Here", "Animals", "The Final Cut" i koncertową płytkę z "Umagummy". Niestety wszystko oprócz "Ciemnej Strony" jest oryginalne inaczej, ale nie przeszkodziło mi to w wielogodzinnym słuchaniu np. "Animals" przy ciągnącej się przez wieki lekturze "Syzyfowych Prac" bądź "Przedwiośnia" (oraz dowolnej innej nudnej lektury Razz)

Anajulia napisał:
Czy wszyscy wiedzą, że tytuł pochodzi z nagłówka w gazecie i jest całkowicie przypadkowy?


Jakby to powiedziała moja dawna chemica z gimnazjum: "Rzeczy oczywistych nie zapisujemy" Laughing
Ale to w sumie był ciekawy pomysł z tym atomowym rozrusznikiem, zwłaszcza jak na lata 60-te.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anajulia
Kapitan


Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Drogi
Płeć: piratka

PostWysłany: Pon 18:13, 15 Wrz 2008 Temat postu:

Richard Wright zmarł dziś na raka...

Koniec epoki.

...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kaileena_Farah
Piracki Lord


Dołączył: 05 Kwi 2006
Posty: 2678
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ul. Sezamkowa 17, Mars.

PostWysłany: Pon 20:15, 06 Paź 2008 Temat postu:

Płakałam, jak głupia. To znaczy nie. Na początku nie ogarnęłam. Nadal nie ogarniam. Nie wiem w ogóle, co się stało. Ten człowiek wydawał się nieśmiertelny... Jak oni wszyscy. Niestety - czeka nas coraz więcej takich "niespodzianek". Smutne. Nieprawdopodobnie smutne.

(*)

Polecam lekturę październikowego "Teraz Rock'a". Napisali sporo o Ricku. Widać, że autor naprawdę go cenił, więc warto... mnie ruszyło.
Ale przyznam się bez bicia, że nadal nie odważyłam się puścić sobie niczego Floydów. Chyba najdłuższa przerwa jaką miałam.

Jedno słowo.
Tragedia.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum CZARNA PERŁA Strona Główna -> Muzyka Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1


Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB Š 2001, 2005 phpBB Group
Theme bLock created by JR9 for stylerbb.net
Regulamin